- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
6 grudnia 2014, 16:00
Przez wakacje bardzo ładnie schudłam, nie za dużo, nie za szybko, miałam mnóstwo czasu, byłam w domu rodzinnym, jadłam zbilansowane posiłki, dużo ćwiczyłam (głównie rower i basen, dla przyjemności). Teraz wróciłam na studia, pracuję, ciężko mi się zmusić do zakupów, więc jem często resztki lub gotowe dania, ciężko mi w takie zimno się zmusić do choćby wyjścia na basen. Mam praktycznie większość dnia zajętego, przytyłam już około 2 kilogramów. Odżywiam się teraz jajecznicą na śniadanie, bułką w pracy i zupą po powrocie do domu (bo jest to koło 22), jem w jeden dzień za mało kalorii a w drugi za dużo, bo mam wolny dzień i potrafię przez taką pogodę wchłonąć tabliczkę czekolady.
Wiem, że jest tu sporo takich "zalatanych" dziewczyn. Poradźcie mi, jak organizujecie sobie posiłki i jak trzymacie dietę w takim natłoku zajęć?
6 grudnia 2014, 16:11
Miałam dokładnie ten sam problem. Przez wakacje schudłam 5 kg, wróciłam na studia i po dwóch miesiącach + 2 kg -.-
Wzięłam się w garść, wyrzuciłam słodycze, fast-foody i wprowadziłam więcej wody i od razu widać efekty. Jest ciężko, naprawdę, bo też spędzam na uczelni mnóstwo czasu, ale powiedziałam sobie "dość tego", nie wrócę z powrotem do tej wagi i naprawdę udaje mi się znaleźć czas na przygotowywanie zdrowych posiłków.
Nawet jak wracasz padnięta, to wstawienie do jednego garnka makaronu pełnoziarnistego/ryżu a do drugiego warzyw i mięsa nie zajmuje tak dużo czasu, a gotuje się samo :) Musisz wolną chwilą poszperać w przepisach, odszukać sobie kilka prostych dań i szykować sobie zawsze pewne produkty, żeby były pod ręką własnie gdy nie ma czasu.
6 grudnia 2014, 16:15
W takim przypadku jest chyba najgorsze, że przez ogrom zajęć prawie nic nie jesz i katujesz metabolizm. Zainwestuj w pudełko śniadaniowe i nawet w weekend rób rzeczy, które można w lodówce przechowywać i zabierać ze sobą choćby po 3 dniach.
30 grudnia 2014, 19:36
Mam ten sam problem, niestety Jem nieregularnie, czasem na szybko wrzucam coś do jedzenia do torby. Wracam do domu dopiero wieczorem, więc na ogół wtedy jem największy posiłek. Nie jem obiadów w ciągu dnia, bo jestem na uczelni/ w pracy. Niemal nie mam okienek. A jeśli już się jakieś trafi - w najbliższym barze akademickim same tosty, spaghetti, kebaby, ewentualnie zapiekanka z sałatką. Jedyną alternatywą jest wycieczka do Polo Marketu po coś innego. Ale tam też ze wszystkich stron kuszą słodycze, chipsy. Kiedyś przygotowywałam sobie jedzenie na następny dzień wieczorem, zabierałam takie gotowe posiłki w pudełkach - muszę do tego wrócić
No i do tego obowiązkowo termos z zieloną herbatą
To wszystko zajmuje trochę miejsca, ale to chyba jedyna skuteczna metoda, jaka do tej pory przyniosła u mnie efekty.
9 stycznia 2015, 20:45
Moja znajoma, z którą pracuję tymczasowo w jednym miejscu, ciągle mi się dziwi, że noszę wielką torbę z jedzeniem. Tak naprawdę nie wielką, ale normalną. Odgrzewam sobie ciepły posiłek, który przygotowałam wcześniej, mam owoce, wodę. Nie chcę wydawać wielkich pieniędzy w kantynie, jeżeli wcześniej mam czas, aby coś przygotować. Za to ta koleżanka... nic ze sobą nie ma, bo w pracy nic nie je (nawet na stołówce nigdy nie była), swój głód "zagłusza" papierosami. Raz widziałam, jak jadła czekoladę. Gdy mi się zdarza iść do kantyny, to staram się ją tam ciągnąć, ale jeszcze ani razu to się nie udało...
21 stycznia 2015, 19:17
Ja na szczęście mam możliwość jedzenia w pracy - zdarza się, że czasu zabraknie, ale generalnie trzymam się tego, by o 11 i o 14 coś zjeść, aby potem nie mieć napadów głodu (choć bywa tak jak dzisiaj - wszystko fajnie i nagle zjadłam 6 ciastek. Smaczne były, z serii limitowanej). Zabieram do pracy cały arsenał jogurtów, od czasu do czasu pieczywo, chudą wędlinę, warzywa, owoce i coś na miejscu tworzę - na co mam akurat ochotę. Nie wiem, jak wygląda Twoja praca - ja moją organizuję tak, by te 15-20 minut na posiłek mieć, ale wiem, że nie każdy tak może.
Sił na trening czasem nie mam (pracuję fizycznie). Ale zmuszam się, bo lubię ćwiczyć i źle się czuję, gdy się nie ruszam. Jakoś tego ruchu w pracy nie chcę zaliczać do "ćwiczeń", mimo że na pewno spalam sporo kalorii (praca przy zwierzętach). Już po 5 minutach skaczą mi endorfiny i mam ochotę trenować dalej :)