Temat: Cukier

Odchudzam się ponad 5 lat. Albo i dłużej. Zaczęło się to bardzo dawno, byłam wtedy dorastającą nastolatką. Kupiłam w sklepie pół kg ciastek i powiedziałam sobie że zjem to ostatni raz i od jutra się odchudzam i NIGDY NIE ZJEM SŁODYCZY. Zjadłam wszystkie na raz, na przymus, bo to był ostatni raz.

Mam 24 lata, pierwszy raz udało mi się schudnać po zakończeniu szkoły średniej, w wyniku załamania psychicznego przez rodziców, gdyż oznajmiłam im, że chyba nie zdałam egzaminu zawodowego. I tak się zaczęło. Ważyłam 55 kg schudłam do 45, najmniej ważyłam 43 kg i dalej chciałam się odchudzać (wzrost 156). Jadłam wtedy bardzo mało, słodyczy w ogóle. Matka zawsze mi dokuczała, że nic nie jem, że nie może się na mnie patrzeć "bo jestem wstrętna" "mam okropny ryj" itp. Nigdy z nią nie miałam dobrego kkontaktu, z ciotką sie ze mnie naśmiewała że jestem gruba i dużo jem, od dziecka tak było, byłam dla niej nikim, zawsze porównywała mnie do innych dzieci. Kiedyś usłyszałam przypadkiem jak się naśmiewała z sąsiadką : "kto to będzie kiedyś chciał". Bardzo płakałam gdy to usłyszałam. To tak w skrócie przykłady jak moja matka mnie traktuje.

Gdy ważyłam 45 kg nie dawała mi spokojnie żyć, bardzo jej to przeszkadzało, dzień w dzień słyszłam że złe opinie, że mam anoreksje, że chcę przyciągnąć zmartwienie na dom, że nie daje im (rodzicom) zyć tylko muszą się o mnie martwić. Dokuczali mi że jestem paskudna. Jakiś ponad miesiąc się do mnie wcale nie odzywała (żadna nowość) ale było mi ciężko z tym. Na dzień matki dałam jej prezent, odezwałam się pierwsza i przemówiła do mnie. Od tego momentu zaczęłam tyć, zaczęły się obżarstwa w tym słodyczowe. Nie wiem jak mogłam się doprowadzić do stanu z przed odchudzania. Nie wiem dlaczego tak się stało. Zaczęłam jeść tak jak rodzina, te same posiłki ale nie jak normalny człowiek. Miałam napady, nie raz jadłam potajemnie, nocne obżarstwa, stosy słodyczy. Były przypadki że specjalnie do miasta jechałam żeby nakupić sobie wymarzonych słodyczy-kładłam je wszystkie na łóżku i się patrzyłam ile tego jest, i jadłam ile mogłam, do oporu. Nie raz po 50 zł traciłam na cukier (cukier=słodycze).

Gdy nie miałam możliwości jedzenia cukru, to jadłam co popadnie . Nigdy nie wymiotowałam. Wróciłam do swojej wagi 57 kg. W około 4 miesiące. Taki schemat jedzenia się u mnie powtarza bardzo często. W przeciągu 5 lat schudłam i przytyłam kilka razy. Jestem bardzo samotna, nigdy nie miałam przyjaciół ani chłopaka. W rodzinie mam ciężko, szczególnie z matką. Szczególnie konflikt się zaczyna kiedy wchodzę do kuchnii i chcę sobie zrobić coś do jedzenia , od razu wszystko jej przeszkadza: np kropelki wody w zlewie, a to że chcę zagotować wodę i nie biorę z kuchni (ta z kuchni w czajniku się długo nagrzewa), za duługo myję talerz itp. Krzyczy że niszczę rodzinę, dom - chodzi o to że używam wody i prądu a nie pracuję i nie dokładam się . Kiedy chodziłam do szkoły to też mi dokuczała w podobny sposób, o różne szczegóły. 

Nie ma czegoś takiego że mogę wejść swobodnie do kuchnii i zrobić sobie obiad tylko "mam jeść to co ona ugotuje", chodź to nie zawsze jest zdrowe. Dręczy mnie swoim gadaniem : masz jeść wszystko, masz jeść wszystko po troszkę; to trzeba lubieć, nie mam nie lubię". Tata po niej powtarza i koło się zamyka. Tak wygląda sytuacja. Nie mogę się wyprowadzić, nie jestem w stanie podjąć pracy, boję się ludzi. Ciężko miałam w szkole, w domu. Próbowałam wiele razy pomocy u psychologa, ale źle mnie traktował. Już nie będę się o tym rozpisywać. Nie dawno zawaliłam psychoterapię, jestem bardzo rozbita, czułam że ta pani psycholog mi nie pomaga, nie chodzi o krytykę i to że powiedziała mi prawdę o mnie, swoją opinię ale sposób jaki mnie traktowała, gdyż zwierzałam się jej z najcięższych smutków, ona wiedząc to nie potrafiła mi pomóc i to ma być psycholog? np wchodzę do niej do gabinetu, dzień dobry, dzień dobry i ściana. Kompletnie nic nie mówi tylko się patrzy, nie zaczyna pierwsza rozmowy, nie obchodzi ją jak się czuję, co się u mnie wydarzyło Zawsze musiała pierwsza wydukać z siebie słowa, miałam dość jej podejścia do pacjenta, to nie jest psycholog który chce pomóc.Nie chcę się o tym rozpisywać. 

Dobiła mnie, ta sytuacja, to że chciałam poprawić swoje życie i kolejny raz zostałam pogrążona, kolejny raz sama ze swoimi problemami które przywierają coraz większą formę. Kolejny raz tyję, płaczę, jem, leżę, jem, płaczę leże, zasypiam- tak wygląda mój dzień. Wstaje rzucam się na jedzenie, później leże i płaczę, gdy odzyskam siły żrę.  Tak wygląda ciąg. Główną rolę w tym gra cukier. Codziennie muszę zjeść stosy słodyczy. Nauczyłam się okradać matkę, nieraz ojca żeby tylko móc pójść do sklepu i kupić słodycze. Jak nie mam możliwości napchać się nimi to piekę placek albo smaże naleśniki. Wszystko jako że to ostatni raz jem cukier i od jutra , od kolejnej godz, - koniec. Nie raz próbowałam zmienić myślenie, że nie można sobie mówić ostatni raz,, nie może mną rządzić cukier ale wiem jak mnie to niszczy i dlaczego mam go jeść od czasu do czasu? Skoro mam dużą wiedzę na temat odżywiania tak siebie niszczę i dlaczego mam sobie powiedzieć że czasami będe mogła zjeść słodycze? NIe wiem co mi jest, to siedzi w mojej głowie i rządzi mną. Ciągle napycham się ostatni raz a kolejnego dnia lecę do sklepu po słodycze które dzień wczesniej nie mogąc zjeść wyrzuciłam do WC. Nie może być że zostawię sobie na jutro, nie raz mówię sobie odpóść, nie musisz jeść kiedy już nie  możesz, ale i tak muszę zrobić swoje i się tego pozbyć skoro nie mogę więcej zjeść- czyli wyrzucam albo daję siostrze (ale nie mogę tak często, żeby się nikt nie kapnął). Kiedy po napadzie obżarstwa do utraty sił (mój organizm odmawia mi posłuszeństwa) po kilku godzinach mam siłe żeby wstać sytuacja się powtarza: jem resztki słodyczy i poprawiam "co złapię w kuchni". Zwykle w nocy, kiedy matka śpi i reszta rodziny. Ten schemat się powtarza. Płakałam dzisiaj w kuchni, za drzwiami tata ale widziałam że nie mogę się wyżalić bo tego nie zrozumie. Mówiłam mu na temat cukru, że sobie nie radzę , odp :wiesz że ci nie wolno, że nie możesz bo bedziesz mieć cukrzyce" i tyle, martwi się ale nie jest w stanie mi pomóc. Np podczas dzisiejszych zakupów z nim wrzuciłam do koszyka nutelle, mówił że nie można mi , ale nie zrobił nic żebym nie kupiła tego. Teraz muszę ją wywalić jeśli jutro rano nie chcę jej zjeść. 

Wszystko zaczyna się od cukru. MOje odżywianie, trening, wszystko upada bo nie mam nawet siły ćwiczyć w takim stanie. Dzisiaj rano myślałam że uda mi się przerwać ciąg. Ale było napawdę źle, wstałam rano, wykończona, chciałam sie posilić, zrobiłam jejecznice , chciałam zjeść jabłko ale nie było w domu. W głowie mi sie kręciło, słabo się czułam. Przed wyjazdem z tatą na zakupy, zjadłam matki zupę (zeby nie paść)-była dla mnie za słona ale napchałam się. A kiedy wróciłam to się zaczęło, wiadomo co. A myślałam że dzisiejszego dnia odbije się z ciągu który trwa ponad 7 dni.

Nie wiem kim jestem, po co żyję, nikomu jestem niepotrzebna. Każdego dnia siedzę zamknięta w swoim pokoju, nie mam z nikim kontaktu oprócz ojca, w domu jest 7 ludzi ale mnie mają za nic. MOja matka potrafi mnie obgadywać z siostrą i się naśmiewać, skoro wiedzą że ja to mogę słyszeć bo mam naprzeciwko pokój. Bardzo mi ciężko, czuje sie jak smieć, zauważyłam że myślę tylko o sobie i o tym żeby się napchać ŻARCIEM, nie obchodzi mnie moje zdrowie i to że w przyszłości mogę zachorować. Nie ma uczuć, myślę tylko osobie, nie raz pyskuję do kogoś z rodziny o byle co, a wcale taka nie jestem, nie jestem podła a zachowuje się jak potwór. Napisałam tyle o moich uczuciach, ,moim życiu tak w skrócie , nie wiem czy komus będzie chciało się to przeczytać. Jest mi naprawdę bardzo ciężko. Poznałam kogoś, czuję jak omija mnie coś na co czekałam całe życie. Czuję jak żarcie\jedzenie odbiera mi szansę na prawdziwe szczęście. Jak jedzenie może być nałogiem i nie można przestać jeść.

Pasek wagi

Strasznie smutna historia :( Moja przyjaciółka jest w bardzo podobnej sytuacji, żeby nie powiedzieć w identycznej.. Również nie potrafi się dogadać z własną matką, która powinna być wsparciem w każdej sytuacji dla swojego dziecka... Tak jak zawsze lubię i staram się doradzać w różnych problematycznych sytuacjach , tak tu - jest mi po prostu trudno... Jedyne co przychodzi mi do głowy to musisz znaleźć w sobie ogromną siłę aby móc temu wszystkiemu stawić czoła... po pierwsze: Wyjść do ludzi i znaleźć pracę, następnie wyprowadzić się z tego toksycznego domu jak najszybciej... choćby wynająć jakąś kawalerkę... jak odetniesz się od tego toksycznego "towarzystwa" jakim jest Twoja rodzina, z dużą łatwością zaczniesz cieszysz się życiem, ogarniesz sposób odżywiania... Wszystko małymi kroczkami, najważniejsze żeby zacząć od najistotniejszych rzeczy, bo na odwrót raczej nie widzę wyjścia z sytuacji... Powodzenia kochana i jakoś się trzymaj i pamiętaj nie popełnij czasem żadnego głupstwa.... Jak to chciała zrobić moja przyjaciółka... :( Życie to najpiękniejszy dar i trzeba z niego brać pełnymi garściami!

Pasek wagi

bardzo mi przykro,masz poważny problem. Matka zniszczyla ci życie,a twoje problemy z odżywianiem zapewne wlasnie z tego się biorą. Przykro mi,tule cie z calej sily i zycze ci jak najlepiej. Mam nadzieję ze będziesz w stanie "uciec" od matki i ulizyc sobue zycie

Pasek wagi

Ile masz lat? Bo zamiast użalać się nad sobą powinnaś iść do następnego psychologa i następnego i następnego, aż któryś w końcu pomoże. Masz taką sytuację w domu i siedzisz na tyłku i się objadasz zamiast robić wszystko, żeby jak najprędzej się wynieść na swoje? Wytłumaczenie, że boisz się ludzi nie jest najlepszym powodem, żeby nie pracować. Znam osobę z fobią społeczną, która normalnie pracuje, chociaż jest to dla niej ciężkie. Więc co właściwie robisz całe dnie? Skończyłaś tę zawodówkę? Kiedy? Pewnie w czerwcu i od tamtej pory tylko siedzisz w domu czy czymś się zajmujesz? 

Jest mi przykro z powodu Twojej sytuacji, ale głaskanie po głowie i kilka głosów współczucia w internecie nic dla Ciebie nie zmienią, TY musisz zmienić wszystko sama.

Jak jesteś w wieku studenckim, to zawsze możesz iść na studia i zamieszkać w akademiku, złożyć podanie o socjal i będziesz go miała z czego opłacać a jakąś dorywczą pracę zawsze znajdziesz

luna_luna napisał(a):

Jak jesteś w wieku studenckim, to zawsze możesz iść na studia i zamieszkać w akademiku, złożyć podanie o socjal i będziesz go miała z czego opłacać a jakąś dorywczą pracę zawsze znajdziesz

Przy czym dziewczyna nie napisała czy ma zdaną maturę.

mysle, ze za duzo sie nad soba uzalasz i masz roszczeniowe podejscie. sory, jestes dorosla kobieta, nie uczysz sie, siedzisz w domu, nie pracujesz i zerujesz na rodzicach twierdzac ze to ich wina i nie mozesz pracowac bo sie boisz ludzi? to zwyczajne lenistwo. jakby kazdy mial takie podejscie jak ty ,,boje sie ludzi - nie ide do pracy, niech mnie rodzice utrzymuja", ,,nie zdalam egzaminu - wina moich rodzicow, niedoceniali mnie", to byloby kiepsko na tym swiecie. pisz cv i listy motywacyjne i wysylaj do pracodawcow. przeczytaj ksiazke (bedzie w necie w pdf) ,,toksyczni rodzice" susan forward. moze zrozumiesz, ze niepowodzenia nie sa wina twoich rodzicow, a twoja. dorosli ludzie nie potrzebuja rodzicow do zycia, nie jestes dzieckiem.

przykro mi, może spróbuj jeszcze iść do innego psychologa ..

Pasek wagi

Masakra, jak czytam powyższe komentarze. Czym innym jest niegłaskanie po głowie i użalanie się, a czym innym bycie okrutnym.

Ja Cię rozumiem i przykro mi z powodu Twojej sytuacji, bo sama przeżywałam podobne rzeczy.  Zaparłam się, wyjechałam do innego miasta, tu odnalazłam szczęście. Też zmagam się z depresją i zaburzeniami odżywiania. Wydaje mi się, że powinnaś uciec z domu jak najszybciej. Rozumiem, że boisz się ludzi, ale istnieją takie rodzaje pracy, że nie będziesz miała z nimi aż tak dużego kontaktu :) pomyśl, czy naprawdę warto dawać matce dalej sobie niszczyć życie? Z dala od domu przez pierwszy okres będzie Ci trudno, ale czy w domu jest lepiej? Przydałaby Ci się także terapia i wizyta u psychiatry, żeby dobrać jakieś leki, które wygłuszą Twoje obawy i wyciszą fobię społeczną. Znajdź w sobie siłę, bo jeśli dalej będziesz tak żyła, to się wykończysz. Musisz być silna, to jest właśnie ten czas, by zebrać się w sobie i pokazać przede wszystkim sobie, że da się żyć inaczej. Dopiero gdy poukładasz te sprawy możesz zająć się problemami z jedzeniem, bo to skutek, a nie przyczyna. Z całego serca życzę wszystkiego dobrego i mam nadzieję, że się nie poddasz i będziesz walczyć o swoje życie.

Pasek wagi

Moim zdaniem psycholog tu tylko pomoże i to dobry

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.