- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
9 lutego 2015, 22:55
Odchudzam się ponad 5 lat. Albo i dłużej. Zaczęło się to bardzo dawno, byłam wtedy dorastającą nastolatką. Kupiłam w sklepie pół kg ciastek i powiedziałam sobie że zjem to ostatni raz i od jutra się odchudzam i NIGDY NIE ZJEM SŁODYCZY. Zjadłam wszystkie na raz, na przymus, bo to był ostatni raz.
Mam 24 lata, pierwszy raz udało mi się schudnać po zakończeniu szkoły średniej, w wyniku załamania psychicznego przez rodziców, gdyż oznajmiłam im, że chyba nie zdałam egzaminu zawodowego. I tak się zaczęło. Ważyłam 55 kg schudłam do 45, najmniej ważyłam 43 kg i dalej chciałam się odchudzać (wzrost 156). Jadłam wtedy bardzo mało, słodyczy w ogóle. Matka zawsze mi dokuczała, że nic nie jem, że nie może się na mnie patrzeć "bo jestem wstrętna" "mam okropny ryj" itp. Nigdy z nią nie miałam dobrego kkontaktu, z ciotką sie ze mnie naśmiewała że jestem gruba i dużo jem, od dziecka tak było, byłam dla niej nikim, zawsze porównywała mnie do innych dzieci. Kiedyś usłyszałam przypadkiem jak się naśmiewała z sąsiadką : "kto to będzie kiedyś chciał". Bardzo płakałam gdy to usłyszałam. To tak w skrócie przykłady jak moja matka mnie traktuje.
Gdy ważyłam 45 kg nie dawała mi spokojnie żyć, bardzo jej to przeszkadzało, dzień w dzień słyszłam że złe opinie, że mam anoreksje, że chcę przyciągnąć zmartwienie na dom, że nie daje im (rodzicom) zyć tylko muszą się o mnie martwić. Dokuczali mi że jestem paskudna. Jakiś ponad miesiąc się do mnie wcale nie odzywała (żadna nowość) ale było mi ciężko z tym. Na dzień matki dałam jej prezent, odezwałam się pierwsza i przemówiła do mnie. Od tego momentu zaczęłam tyć, zaczęły się obżarstwa w tym słodyczowe. Nie wiem jak mogłam się doprowadzić do stanu z przed odchudzania. Nie wiem dlaczego tak się stało. Zaczęłam jeść tak jak rodzina, te same posiłki ale nie jak normalny człowiek. Miałam napady, nie raz jadłam potajemnie, nocne obżarstwa, stosy słodyczy. Były przypadki że specjalnie do miasta jechałam żeby nakupić sobie wymarzonych słodyczy-kładłam je wszystkie na łóżku i się patrzyłam ile tego jest, i jadłam ile mogłam, do oporu. Nie raz po 50 zł traciłam na cukier (cukier=słodycze).
Gdy nie miałam możliwości jedzenia cukru, to jadłam co popadnie . Nigdy nie wymiotowałam. Wróciłam do swojej wagi 57 kg. W około 4 miesiące. Taki schemat jedzenia się u mnie powtarza bardzo często. W przeciągu 5 lat schudłam i przytyłam kilka razy. Jestem bardzo samotna, nigdy nie miałam przyjaciół ani chłopaka. W rodzinie mam ciężko, szczególnie z matką. Szczególnie konflikt się zaczyna kiedy wchodzę do kuchnii i chcę sobie zrobić coś do jedzenia , od razu wszystko jej przeszkadza: np kropelki wody w zlewie, a to że chcę zagotować wodę i nie biorę z kuchni (ta z kuchni w czajniku się długo nagrzewa), za duługo myję talerz itp. Krzyczy że niszczę rodzinę, dom - chodzi o to że używam wody i prądu a nie pracuję i nie dokładam się . Kiedy chodziłam do szkoły to też mi dokuczała w podobny sposób, o różne szczegóły.
Nie ma czegoś takiego że mogę wejść swobodnie do kuchnii i zrobić sobie obiad tylko "mam jeść to co ona ugotuje", chodź to nie zawsze jest zdrowe. Dręczy mnie swoim gadaniem : masz jeść wszystko, masz jeść wszystko po troszkę; to trzeba lubieć, nie mam nie lubię". Tata po niej powtarza i koło się zamyka. Tak wygląda sytuacja. Nie mogę się wyprowadzić, nie jestem w stanie podjąć pracy, boję się ludzi. Ciężko miałam w szkole, w domu. Próbowałam wiele razy pomocy u psychologa, ale źle mnie traktował. Już nie będę się o tym rozpisywać. Nie dawno zawaliłam psychoterapię, jestem bardzo rozbita, czułam że ta pani psycholog mi nie pomaga, nie chodzi o krytykę i to że powiedziała mi prawdę o mnie, swoją opinię ale sposób jaki mnie traktowała, gdyż zwierzałam się jej z najcięższych smutków, ona wiedząc to nie potrafiła mi pomóc i to ma być psycholog? np wchodzę do niej do gabinetu, dzień dobry, dzień dobry i ściana. Kompletnie nic nie mówi tylko się patrzy, nie zaczyna pierwsza rozmowy, nie obchodzi ją jak się czuję, co się u mnie wydarzyło Zawsze musiała pierwsza wydukać z siebie słowa, miałam dość jej podejścia do pacjenta, to nie jest psycholog który chce pomóc.Nie chcę się o tym rozpisywać.
Dobiła mnie, ta sytuacja, to że chciałam poprawić swoje życie i kolejny raz zostałam pogrążona, kolejny raz sama ze swoimi problemami które przywierają coraz większą formę. Kolejny raz tyję, płaczę, jem, leżę, jem, płaczę leże, zasypiam- tak wygląda mój dzień. Wstaje rzucam się na jedzenie, później leże i płaczę, gdy odzyskam siły żrę. Tak wygląda ciąg. Główną rolę w tym gra cukier. Codziennie muszę zjeść stosy słodyczy. Nauczyłam się okradać matkę, nieraz ojca żeby tylko móc pójść do sklepu i kupić słodycze. Jak nie mam możliwości napchać się nimi to piekę placek albo smaże naleśniki. Wszystko jako że to ostatni raz jem cukier i od jutra , od kolejnej godz, - koniec. Nie raz próbowałam zmienić myślenie, że nie można sobie mówić ostatni raz,, nie może mną rządzić cukier ale wiem jak mnie to niszczy i dlaczego mam go jeść od czasu do czasu? Skoro mam dużą wiedzę na temat odżywiania tak siebie niszczę i dlaczego mam sobie powiedzieć że czasami będe mogła zjeść słodycze? NIe wiem co mi jest, to siedzi w mojej głowie i rządzi mną. Ciągle napycham się ostatni raz a kolejnego dnia lecę do sklepu po słodycze które dzień wczesniej nie mogąc zjeść wyrzuciłam do WC. Nie może być że zostawię sobie na jutro, nie raz mówię sobie odpóść, nie musisz jeść kiedy już nie możesz, ale i tak muszę zrobić swoje i się tego pozbyć skoro nie mogę więcej zjeść- czyli wyrzucam albo daję siostrze (ale nie mogę tak często, żeby się nikt nie kapnął). Kiedy po napadzie obżarstwa do utraty sił (mój organizm odmawia mi posłuszeństwa) po kilku godzinach mam siłe żeby wstać sytuacja się powtarza: jem resztki słodyczy i poprawiam "co złapię w kuchni". Zwykle w nocy, kiedy matka śpi i reszta rodziny. Ten schemat się powtarza. Płakałam dzisiaj w kuchni, za drzwiami tata ale widziałam że nie mogę się wyżalić bo tego nie zrozumie. Mówiłam mu na temat cukru, że sobie nie radzę , odp :wiesz że ci nie wolno, że nie możesz bo bedziesz mieć cukrzyce" i tyle, martwi się ale nie jest w stanie mi pomóc. Np podczas dzisiejszych zakupów z nim wrzuciłam do koszyka nutelle, mówił że nie można mi , ale nie zrobił nic żebym nie kupiła tego. Teraz muszę ją wywalić jeśli jutro rano nie chcę jej zjeść.
Wszystko zaczyna się od cukru. MOje odżywianie, trening, wszystko upada bo nie mam nawet siły ćwiczyć w takim stanie. Dzisiaj rano myślałam że uda mi się przerwać ciąg. Ale było napawdę źle, wstałam rano, wykończona, chciałam sie posilić, zrobiłam jejecznice , chciałam zjeść jabłko ale nie było w domu. W głowie mi sie kręciło, słabo się czułam. Przed wyjazdem z tatą na zakupy, zjadłam matki zupę (zeby nie paść)-była dla mnie za słona ale napchałam się. A kiedy wróciłam to się zaczęło, wiadomo co. A myślałam że dzisiejszego dnia odbije się z ciągu który trwa ponad 7 dni.
Nie wiem kim jestem, po co żyję, nikomu jestem niepotrzebna. Każdego dnia siedzę zamknięta w swoim pokoju, nie mam z nikim kontaktu oprócz ojca, w domu jest 7 ludzi ale mnie mają za nic. MOja matka potrafi mnie obgadywać z siostrą i się naśmiewać, skoro wiedzą że ja to mogę słyszeć bo mam naprzeciwko pokój. Bardzo mi ciężko, czuje sie jak smieć, zauważyłam że myślę tylko o sobie i o tym żeby się napchać ŻARCIEM, nie obchodzi mnie moje zdrowie i to że w przyszłości mogę zachorować. Nie ma uczuć, myślę tylko osobie, nie raz pyskuję do kogoś z rodziny o byle co, a wcale taka nie jestem, nie jestem podła a zachowuje się jak potwór. Napisałam tyle o moich uczuciach, ,moim życiu tak w skrócie , nie wiem czy komus będzie chciało się to przeczytać. Jest mi naprawdę bardzo ciężko. Poznałam kogoś, czuję jak omija mnie coś na co czekałam całe życie. Czuję jak żarcie\jedzenie odbiera mi szansę na prawdziwe szczęście. Jak jedzenie może być nałogiem i nie można przestać jeść.
10 lutego 2015, 12:49
Nie obwiniam rodziców za mój los. Wychowali mnie, dali mi dom, kupowali mi ciuchy, chodzili ze mną do lekarza, jak to z dzieckiem. Choć matka nie raz w złości krzyczała: "trzeba było to zabić jak było małe" ale wiem że to z gniewu i wcale by tak nie zrobiła. Nie wiem, może trochę za dużo mnie krytykowali. Ja nieraz czuję że chciałabym się zemścić ALE NA SOBIE, tak siebie nienawidzę. Czuję wstręt do siebie.
Po zawodówce poszłam do liceum dla dorosłych, choć rodzice bardzo tego nie chcieli a właściwie tata, bo z matkę przestałam obchodzić. Nie chciał żebym się uczyła, że mi to nie potrzebne bo i tak pracy nie będę miała. Skończyłam szkołę, matury nie zdałam z matmy i nie poprawiłam. Po jakimś czasie tata mi załatwił staż, później wyjechałam do pracy za granicę. Wszedzie było mi ciężko z ludźmi, 0 przyjaciół, cały czas ten sam problem , samotność, poczucie nicości, z napadami obżarstwa. Po powrocie z pracy , nie wiem jak ale zaczęłam inaczej jeść, troche się zmieniło, miałam pieniądze które przewaliłam połowe na jedzenie i "głupoty". Nie miałam wtedy problemów dopóki była kasa. Czasami szukałam pracy w necie, nie raz do mnie dzwonili żebym przyszła na rozmowę kwalifik. Czasami tata za mnie rozmawiał przez tel bo tak się bałam mówić. Dużo ofert odrzuciłam, panicznie boje się ludzi, najłatwiej znaleźć pracę w markecie na kasie, paraliżuje mnie kiedy o tym pomyślę.
W wakacje stało się coś bardzo strasznego. Wstrząsnęło mną to bardzo i znowu schudłam. Tak w przeciągu kilku lat chudnę i po jakimś czasie tyję, tak w kółko. Więc, szukałam pracy, nie jest tak że siedzę bezczynnie, znalazłam pracę w górach, super oferta. To była praca moich marzeń, ciągle żałuję co mnie ominęło . To była praca w gastronomii sezonowa, z zakwaterowaniem i wyżywieniem za darmo. MOgłam tam mieszkać i chodzić w góry , ja kocham przyrodę. Tata mnie tam zawiózł, szefowa była super ale ja się bałam tam zostać, bałam się ludzi. Na miejscu powiedziałam że rezygnuję ale nikt nie wiedział , nie rozumiał dlaczego. 200 km jazdy na darmo. Kiedy wróciliśmy tata zaczął opowiadać to w rodzinie i się naśmiewali, mówili że nie chce mi się robić. A to wcale nie tak. Noc przed wyjazdem ogrnęły mnie lęki, strach, już rano nie chciałam jechać ale tata powiedział że jak nie bede chciała to moge z nim wracac dlatego pojechałam choć nie chiałam . A później była wojna w domu jak wróciliśmy. To było straszne, wszyscy przeciwko mnie. Z nikim nie rozmawiałam, płakałam codziennnie w pokoju. Dzięki temu schudłam. Po miesiącu ojciec się ze mną pogodził, jedyna osoba z rodziny która mnie lubi. To było straszne, jestem sama, byłam sama jak nikt. Nie wiem czy powinnam żyć, boję się smierci, może gdybym miała dostep do narkotyków to by mnie nie było. Nie wiem. Od tego momentu zrozumiałam że jest coś ze mna nie tak, jestem dorosła, nie radzę sobie z życiem , chciałabym żeby ktoś się mną opiekował jak dzieckiem ale już tak nie może być. Zrozumiałam że mam 2 wyjścia: 1 trwania w tym, wegetacja albo 2 -się ratować. Więc wtedy dzwoniłam do lekarza, zapisałam się na pschoterapię (czekałam 4 miesiące- ale już napisałam co z niej wynikło i dobija mnie to). Miałam umówionego pschiatrę , to było we wrześniu, stwierdziłam że nie pójdę, że sobie poradzę sama, że jest już dobrze (wtedy pracowałam u siebie w miejscowosci przy zbiorach) no i nie poszłam a problem trwa. Nie poszłam bo nie umiem się wysłowic, ciężko mi mówić, kiedy zzaczynam pisać to jest normalnie, w normalnym zyciu nie jest tak. Przed lekarzem mi trudno z siebie słowo wykrztusić, dobiła mnie psychoterapia. Odreagowuje wszystko żarciem. Nie mogę normalnie funkcjonować. Dzisiaj dokończyłam słoik nutelli a wczoraj się wyżaliłam i myślałam że dzisiaj nie zjem , ale co miałam z tym zrobić? skoro to kupiłam to mam prawo to zjeść, muszę to zjeść - tak mam w głowie.
Wiem użalam się kolejny raz nad swoim losem, naprawdę nie mam ani jednej koleżanki ani z kim pogadać. Czuję się jak smieć, to już jest całkiem normalne, ze niekogo nie mam. Nie wiem co to znaczy z kimś pogadać, być komus potrzebnym.
Aktualnie biorę udział w szoleniu darmowym, od maja mamy mieć staż płatny. NIe siedzę bezczynnie, ale ciągle za mało robię że jestem na utrzymaniu rodziców w wieku 24 lat, to wszystko za długo trwa. Każdo wyjscie z domu jest dla mnie męczące a siedzenie w 4 ścianach jest gorsze. Teraz przytyłam, wszystkie spodnie są na mnie za małe, brzydzę sie sobą. Moja nadwaga utrudnia mi normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Nie wiem jak to jest, mam wybić sobie z mózgu że : nie mogę jeść słodyczy ostatni raz - to wtedy skończą się napady obżarstwa ? Niedługo cukier mi się strawi, znowu poczuję głod i rzucę się na żarcie, a rano może być tak samo , albo napotkam u kogoś z rodziny słodycze i mogę im wyjeść wszystko jak opetaniec. Nie wiem jak przetrwam , to jest zbyt trudne. Ciężki ból kiedy wracam z miasta do domu i nic nie mogę sobie SWOBODNIE zrobić bo matka się zacznie czepiać. Choć są w domu warzywa, mieszkamy na wsi ale nie mogę ich brać pod wiedzą matki bo by mi na to nie pozowoliła. Wiem że to chore zajawki. Nie raz w nocy sobie gotuje ale ona czasami przychodzi żeby mnie zatrzymać.
Czuje że nie zasługuje na życie, jestem nikim. Wyprowadzka to jedyne wyjście? Pisałyście mi to kilka lat temu, wtedy nie wierzyłam w to , i dalej nie widzę siebie w tej sytuacji. Ciagle nie mogę swobodnie znaleźć pracy. Może tym razem po stażu wyjadę i juz nie wróce z powrotem do domu, myślę o tym. Jak to udźwignąć...
14 lutego 2015, 12:45
Recall Healling - Metoda raczej dla ludzi wiedzących i wierzących w coś więcej niż medycynę konwencjonalną i psychologię. Każda choroba ma swoją przyczynę w głowie i przeżyciach. Troche można to traktować skojażeniowo, Np. w Twoim przypadku w tej metodzie wytłumaczeniem tego pewnie byłoby że miałaś za mało (słodyczy) w dzieciństwie czyli za mało ciepła ,dobrego słowa miłoście i tego wszystkiego co teraz próbujesz sobie desperacko zrekompensować cukrem. Wiem brzmi jak wariactwo i tego typu terapie(nie wiem jak to nazwać) nie są dla wszystkich ,bo naprawdę trzeba mieć szeroko otwarty umysł by się odważyć z tego skorzystać. Ale znam ludzi którzy się wyleczyli ze swoich dolegliwości , moja matka z alegii się wyleczyła dzięki temu, a miała łykać zyrtek całe życie. To taki pomysł z serii dziwaczne pomysły, ale możesz sobie w necie poczytać.
Edytowany przez Emilka02920 14 lutego 2015, 12:50