- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (83)
Ulubione
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 125351 |
Komentarzy: | 4907 |
Założony: | 26 marca 2022 |
Ostatni wpis: | 17 stycznia 2025 |
kobieta, 39 lat, Piernikowo
172 cm, 77.90 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Jezu, jak wczoraj się nic nie chciało. Zrobiliśmy kompletny easy flow. Cokolwiek się miało wydarzyć, niech się dzieje. I tak o 12 jeszcze leżałam i oglądam serial na netfliksie.
Poszliśmy raz na spacer, a przy okazji po zakupy. Kupiłam sobie lody bananowo kiwi a mąż kupił lody z orzechami laskowymi a’la Nutella. Oba smaki były wybitne. Do tego kupiłam mleko czekoladowe, jakaś lokalna marka. Fajne, gęste, nie za słodkie.
Wieczorem poszliśmy na miasto. Spróbować różnych pintxos. Baskijskie przysmaki. Do tego zamówiliśmy kilka ciekawych drinków. Link do drinków tutaj.
Później poszliśmy na wino i przekąski.
W domu zaś prosto do łóżka. Następnego dnia czekał nas bardzo trudny szlak.
W 10 rocznicę ślubu byliśmy w Bilbao. Kilka miesięcy temu zarezerwowałam stolik w peruwianskie restauracji Waman. Wzięliśmy autobus bezpośredni do Bilbao z Castro-urdiales. Autostrada to 35 minut drogi. Autobusy są klimatyzowanym, z automatycznie otwieranym łukiem bagaż owym. PKS w moich rodzinnych stronach mógłby się uczyć. No i nie mają kas fiskalnych tylko skanery kart biletowych i kodów qr z tradycyjnych biletów. Kierowca trochę wariat, ale dojechaliśmy bez przygód.
W samym mieście było naprawdę fajnie, choć to spore miasto. Ludności ma trochę więcej niż Bydgoszcz, ale gęstość zaludnienia jest 6x większą niż w Bydgoszczy. I to się czuje. Większość bydunkow ma parkingi pod ziemią, więc o ile ruch jest bardzo duży, to w przeciwieństwie do Bydgoszczy, samochody nie stoją na chodnikach tarasu ja przejście. Centrum jest bardzo duże i głośne. Budynki wysokie na 6 pięter w zasadzie wszędzie, gdzie się nie ovrocilismy. To dawało dużo cienia. W mieście było 22 stopnie miejscami, choć ogólna temperatura była 27.
Naadniejsze były bulwary. Dużo zacienienia. Co kawałek w mieście i na bulwarach były ławeczki pod naturalnymi pergolami i że stanowiskami wody pitnej. Niektóre powidła były przystosowane dla psów i ptaków.
Z ciekawostek, to trafiliśmy wielu naciągaczy i zebrakow. Były nawet dziewczyny z jakimś polaroid em, które robiły tutmrystom zdjęcie przy Fluffym, psie kwiatowym przed muzeum sztuki współczesnej. Była pojedyncza fasada jakiegoś budynku pomiędzy nowoczesnym budynkami mieszkalnym. Było łóżko pod mostem z prośbą, aby go nie demolowac. Podobne rzeczy widzieliśmy w Portugalii. Trafiliśmy też lodziarnie Amorino, w której byliśmy na lodach z moim Ukochanym 14 lat temu na samym początku naszego związku. Wtedy było to na południu Francji. Nadal mają pyszne lody.
Podobało mi się muzeum sztuki współczesnej. Było naprawdę ciekawie, choć eksponat ow mają zdecydowanie mniej niż się spodziewałam. Mieliśmy szczęście, bo akurat trwa wystawa dzieł Picasso. Tym razem tylko rzeźba. Kiedyś byłam na jego wystawie w Warszawie i również mi się podobało.
Klub fotograficzny ma jeden z tematów w tym sezonie „odbicia”, więc szukałam wszystkiego, co się błyszczy. Boziu, było w czym wybierać. Szkoda, że można przedstawiać tylko jedno zdjęcie w tym sezonie.
Restauracja Waman jest wspaniała. Wszystko co zamówiliśmy było nowocześnie podanym tradycyjnym daniem z Peru. Nawet mój deser czekoladowy zawierał mus z owocu, którego w ogóle nie znałam, a który jest rodzimy dla Peru (lukuma). Mąż chwalił ryż, który zamówił, a który był pełen smaku i przyjemnie puchaty. Ja miałam wolno gotowanego dorsza z sosem pil pil. Do tego zamówiłam pisco jako aperitif. Żadne z nas się nie odważyło zjeść oślego ogona.
Jako pamiątkę kupiliśmy sobie jak zawsze kartkę i magnesik. Ponadto ja kupiłam sobie wachlarzyk. Jest większy niż mój drewniany wachlarzyk z chińskiego sklepu i wygląda na porządniejszy. Choć ten mój stary pomimo uszkodzenia, służy mi od prawie 15 lat.
Kupiłam też sobie kije trekkingowe. Puchną mi ręce i bolą mnie plecy od długiego chodzenia. Mam nadzieję, że to pomoże.
Wczoraj ruszyliśmy w trasę znów. Zrobiliśmy niemały dystans, mieliśmy kilka stromych podejść i zejść. Dziś czuje zakwasy na udach od zejść. Weszliśmy na okolicznych szczyt Pico Corredo. Nie było łatwo. W jednym momencie szlam na czworakach bo boję się wysokości.
Widzieliśmy sępy, szliśmy lasami eukaliptusowymi. Pachniało jeszcze intensywniej niż na Azorach. Ale może dlatego, że była niedaleko wycinka. Zdobyliśmy też wzgórze nad miastem, gdzie stoi figura matki boskiej. Podejście było straszne, bo śliskie. W niektórych momentach wymurowano schody w lesie, co trochę ułatwiło.
W Holandii zaś świętowane dzień zwierzaka domowego. Dostaliśmy z tej okazji galerie zdjęć że Snoetje. W ogóle jak ją zostawialiśmy, to sama wyszła z koszyka. Normalnie zostawała zamykana na pierwszą noc wraz z koszykiem w osobnym kojcu, aby nie niepokojona oswoiła się z zapachami i dźwiękami. Obecnie hotel przeszedł mały remont i jest więcej hamakow i schowanek niż wcześniej. Mimo to kicia poznała miejsce i sama wyszła eksplorować. Biorąc pod uwagę, że ostatnio nie chciała wracać do domu, to chyba powinniśmy jej sprawić więcej schowanek i hamakow w naszym ogrodzie. Ciekawe czy i tym razem będzie chciała zostać.
Wczoraj cały dzień padało. Nie jakoś mocno, ale wystarczająco, by lepiej nie iść na szlak, gdzie można się poślizgnął i złamać nogę. Zostaliśmy w mieście. Trochę spacerowaliśmy, ale głównie dla zabicia czasu, niż aby zobaczyć coś więcej.
Znaleźliśmy kolejne ciekawostki w sklepie. Bardzo dobra czekolada z ryżem prażonym, której nie znałam. Ślimaki w słoikach, które pamiętam z dzieciństwa, oraz mleko sojowe z sokiem pomarańczowym. Bardzo dobre.
Jako lunch mąż zrobił deskę serów i wedlin, które świetnie pasowały do wina. Oglądaliśmy One Piece na Netflix i leniuchowalismy na kanapie.
Wieczorem poszliśmy na kolejny spacer w deszczu. Miasto nie było puste, ale niewiele ludzi spacerowało.
W domu zaś mąż przy rządził langustynki oraz krewetki. Wyszedł mu bajeczny sos. Mieliśmy świeży chleb z piekarni, więc w sam raz by go moczyć w nim.
Nie wiem, o której poszliśmy spać. Ale mimo hałasu tapas barów oraz dość wczesnej godziny, śpimy bardzo długo. Tym razem do pół do dziewiątej. To 3h dłużej niż w domu. Mamy bardzo wygodne i twarde łóżko. Zastanawiałam się nawet co to za materac mamy, bo za ten w domu daliśmy naprawdę sporo i był najtwardszy w sklepie, tymczasem ten jest jeszcze twardszy. Ciekawe…
W poniedziałek poszliśmy na 5 km spacer. Wyszło niemal 11 km. A to zaczęliśmy trasę od domu liczyć, a to zaszliśmy do sklepu po owoce, a to zaszliśmy pod koniec trasy do sklepu po jedzenie na śniadanie.
Widoki po drodze boskie. Znaleźliśmy super plażę kilka km od naszego miasteczka. Znaleźliśmy tunel skracając drogę i zamiast strome go podejścia to w 500m znaleźliśmy się po drugiej stronie grzbietu. Znaleźliśmy park z wróżka i i innymi stworzeniami mitologicznymi, w ttm bazyliszkiem.
Później w sklepie znaleźliśmy lokalne wina. Przyjrzelismy się, co w Kraju Basków się produkuje i znaleźliśmy je w sklepie. Bardzo wytrawne i kwaskawe wina białe o owocowej nucie.
Znaleźliśmy też w sklepie duży dział z winami bezalkoholowym, wzięliśmy jedno nawet na spróbowanie. Do tej pory moje doświadczenia z winami 0 jest bardzo złe.
Znaleźliśmy dużo rodzajów przekąsek pod postacią smażonego we fryturze świńskiego tłuszczu. Poszliśmy na mrożony jogurt a na obiad wzięliśmy sałatki. Ja znalazłam dla siebie z kurczakiem i pełnoziarnisty makaronem.
Na kolację jedno poszliśmy na miasto. Mąż wziął zupę rybna i morszczuk w panierce. Ja wzięłam budyń ze skorpeny, który jadłam na brukowa ej bagietce, a na drugie filet z morszczuka z policzkami z morszczuka. Przepyszne oba dania.
Obsługa jak chyba wszyscy tutaj, znają angielski tak aby aby, ale da się dogadać. Myślałam, że będzie lepiej, ale i tak jest dobrze. Nie mówią, ale rozumieją. Czasem jest problem zrozumieć ich.
Zaskoczeniem jest, że jest tutaj tak dużo Amstela. Widzieliśmy, że ludzie piją w tapas barach oraz w sklepach jest duży wybór. W Holandii są dwa amstele. Normalny i bezalkoholowy no i radler. Zaś tutaj cuda. Chyba się pokuszę o testowanie.
Ogólnie kolejne wrażenia to architektura tutaj. Jest bardzo niespójna. A to mur pruski. A to hacjendy. A to domy jak z katalogu Los Angeles. A to molochy na palach, a to domy z wysokim parterem...
Stawiamy w tym roku na urlop w stylu slow. Do tej pory chodziliśmy po 20km dziennie i wszędzie nas nosiło. Tym razem planujemy więcej siedzieć na dupce, a mniej szaleć na szlakach. Ale wiecie… Ubiór trekkingowy mamy spakowany.
Poszliśmy po śniadaniu na spacer. Śniadanie zjadłam zgodne z wytycznymi michy sandry, mojego stylu odżywiania. W skrócie będę to nazywać MS. Później na szlak wzięliśmy marchewki i banany kanaryjskie. Słodsze i mniej mączyste niż te banany, które znam całe życie. Ale nie tak słodkie jak banany z Azorów.
Szlak był spokojny, mało podejść, łącznie chyba ponad 100m. Szliśmy ścieżką na łące oraz skalnym schodami.
Drugie śniadanie jeslismy na skałach patrząc na kogoś na nartach wodnych.
Widzieliśmy gościa, który tak łowił ryby. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało.
Wracając poszliśmy na plażę. Mamy dwie plaże w odległości krótkiego spaceru od naszego mieszkania. Ocean jest nadal ciepły, a powietrze miało 30 stopni. Parzyło nieźle i fajnie było się trochę ochłodzić. Pamiętam, jak mój ex mówił, że jak był w Grecji za dzieciaka to woda była ciepła jak w wannie. Nie wyobrażam sobie abym miała pływać w ciepłej wodzie kiedy na zewnątrz jest ciepło. Ale taka woda jak wczoraj, byla wspaniała. Ciepła, ale nadal orzeźwiające.
Ogólnie widać, że lokalsi uwielbiają plażę. Wiele osób to skwarki, także dzieci. Nie ma opalonych pasków, bo dużo kobiet opala się topless. Widzieliśmy też nagich mężczyzn. Widać nie ma tu wiele tabu. Poniżej daję zdjęcie mojego męża, który cały rok pracuje w krótkich spodenkach i często bez koszulki w szklarni. Na żywo wygląda na opalonego, a tymczasem tutaj się oboje bardzo wyróżniamy.
Ogólnie muszę ocenić Castro Urdiales jako bardzo czyste i spokojne miasto. Widzę, jak ludzie zostawiają bez opieki wózki dziecięce, z zakupami, rzeczy osobiste. Zwłaszcza na plaży. Także zostawiliśmy nasz dobytek na piasku, łącznie z moim aparatem w osobnej torbie, i niż nie zginęło. Miasto wydaje się naprawdę bezpieczne i spokojne. Dużo dzieci tu biega, ruch samochodowy jest zepchniety z dala od miejsc wypoczynkowych. Wzdłuż bulwary jest bardzo szeroka ścieżka rowerowa. Tak można żyć.
Dotarliśmy do Hiszpanii. To mój pierwszy pobyt w Hiszpanii i już mogę powiedzieć to, co czytałam wcześniej, jest tu sporo Holendrów. Pomagałam już jednemu Panu dogadać się z kierowcą autobusu w Bilbao, aby dojechał do swojego hotelu.
Połączenie bardzo fajne. Z lotniska do miasta pojechaliśmy autobusem przystosowany do wożenia dużych kufrow. Ogólnie walizka męża została zmiażdżona. Ta nowa wakiska, która dostał na urodziny ode mnie. Zgłosiliśmy szkodę i trzeba będzie zadzwonić do biura obsługi bagażu, bo ma on możliwość wymiany walizki na nową, ale w tym zakresie cenowym, w którym była jego walizka, nic nie ma. Bądź co bądź dałam za nią 200 euro. Jest solidnie wgnieciona i konstrukcja może pęknąć. Pięknie, co? Moja na szczęście jest cała i dzięki swojemu kolorowi, wygląda na mniej brudna niż męża.
Drugi autobus braliśmy z podziemnego dworca autobusowego. Widzę tutaj taka sama oszczędność miejsca, co na południu Francji. Wszystko, co może szpecic krajobraz chowa się pod ziemią. Na powierzchni są zabytki po imperium rzymskim oraz późniejszych epokach w architekturze. Dworzec więc (podobnie jak w Avignon) jest pod ziemią. Jest za to czystszy i bardziej nowoczesny niż we Francji. Droga do Castro Urdiales przez autostradę zajęła pół godzinki.
Będąc już na miejscu poszliśmy na tapas jeszcze przed sjestą. Hiszpanie brali po jednym talerzyku, ale my byliśmy bardzo głodni to spróbowaliśmy połowy tego, co mieli w restauracji.
Miasto bardzo gwarne i urokliwe. Wąskie uliczki, restauracje wszędzie, tapas bary, a nawet meksykańska restauracja. Hiszpanie wydają się bardzo głośni, a nasze mieszkanie leży na jednej z bardziej głośnych uliczek ze stolikami na zewnątrz. Cała noc było biesiadowaniw. Nie impreza, nie głośna muzyka, ale głośne rozmowy, krzyki, śpiewy. Budziłam się chyba 5 razy, ale mi to nie przeszkadza. Zauważyłam to u siebie we wsi, że przyzwyczaiłam się do dźwięków ludzi rozmawiających. Choć nadal mnie budzą, to zasypiam szybko.
W mieście są dwie plaże, jest port rybacki i port rekreacyjny, są małe markety z niewidocznym logotypami. Nie zauważyłam nawet burger Kinga choć stałam przy nim. Kolory stonowane, aby nie psuć estetyki miejsca. Ogólnie jest dość ciasno, jest za to bardzo ładny bulwar nad brzegiem morza i są ścieżki rowerowe.
W sklepach dużo ryb i owoców morza. Dużo ciastek, mało działu że zdrowa żywnością. Na szukałam się czegoś dla siebie do jedzenia. Mam chrupkie pieczywo, a była tylko wąsa i nic lokalnego, oraz humus, którego w jednym sklepie nie było wcale, a w drugim 3 pojemniczki.
Wieczorem usiedliśmy do filmu. Mała kolacja, wino I Znachor 2gi raz w tym tygodniu. Naprawdę podobał mi się ten film.
Poniżej zdjęcia mieszkania, które wynajęliśmy. Obecnie druga sypialnia nie ma już łóżka piętrowego, ale dwa dość spore oddzielne łóżka. Z rozłożeniem kanapy w salonie, mieści się tu spoko 6 osób. Więc we dwójkę jest tutaj w sam raz miejsca.
Tydzień za mną. Waga spadła z 78kg do 75,6 kg. Czyli zeszło to, co mnie tak zaskoczyło i zdenerwowało. Byłabym już spokojna, gdyby Mirena też mi odpuściła. Mój okres trwa już 12 dni. Mam dość. Lekarz, u którego byłam miesiąc temu powiedział, że mam dać czas ciału, aby się przystosować do nowej formy antykoncepcji. Więc lecę kolejny cykl z Mireną i średnio się z tym czuję. Bóle menstruacyjne w pierwszym tygodniu miałam takie, że ani no-spa ani paracetamol nie pomagały. A zawsze wystarczała no-spa drugiego dnia cyklu i miałam spokój na kolejne 4 tygodnie. Chciałam sobie poprawić tą spiralą i dupa. Poczekam do roku noszenia i jak się nie poprawi to wyjmuję. Z implantem czekałam 2 lata aż mnie szlag trafił. Dwa lata skutków ubocznych, które zdarzały się nielicznym. Tak samo "pocieszające" były komentarze, gdy założyłam Mirenę, co bolało mnie najgorzej w życiu, że innych to nie bolało. No naprawdę, pomagają takie teksty.
Mniej więcej tak wygląda moje menu w tygodniu.
Śniadanie - banan
2 śn - chrupkie, papryka, awokado, serek, humus
lunch - wafle ryżowe, skyr, pomidory, orzechy
w domu - chleb z jajkiem i humusem oraz pomidory
Głodna nie chodzę, ale wkurza mnie ile zajmuje mi jedzenie. Mam w pracy 2x po 30 minut przerwę i jem jak wygłodniałe zwierze szybko, aby zdążyć w tym czasie zjeść. Bo muszę jeszcze iść do wc oraz przemyć twarz, bo od kurzu wychodzą mi pryszcze. Jak trzeba to przebieram spodnie na szorty. I nagle okazuje się, że nie zdążam wszystkiego zjeść. Z jeśli jeszcze chcę z kimś pogadać to nie da rady, bo mielę gębą albo chrupię tak mocno, że nie słyszę w ogóle, co jest mówione.
Jutro rano mam samolot na urlop. Właśnie dostaliśmy maila, że jest overbooking i mogą nas nie wpuścić do samolotu. Mąż chodzi wściekły, a ja już sama nie wiem. Proponują w mailu lot za 3 dni. Mam nadzieję, że ten scenariusz się nie sprawdzi.
jakiś czas temu pocięłam rośliny i wkopałam do ogródka większe części, a sadzonki odcięte od nich wzięłam do domu. Początkowo myślałam, aby wziąć do domu tylko małe części i trzymać je w doniczkach o średnicy 9 cm, ale wiele z tego, co udało się wyciąć było dość ładnie rozbudowane z korzeniami spichrzowymi, więc musiałam użyć dużych doniczek. Przy okazji zniosłam na dół wszystkie rośliny, aby te w których jeszcze jakiś czas temu były ziemiórki, nie zeszły się z tymi, które ziemiórek nie mają. Nie potrzeba mi większej plagi w domu niż była rok temu. Przy okazji przesadzania, postanowiłam rozmnożyć moją begonię. Kupiłam ją ponad pół roku temu i się świetnie wzmocniła, ale za jakiś czas przerośnie kolejną doniczkę, to mogę sobie przygotować w międzyczasie młode rośliny na wymianę. Begonie domowe można rozmnażać z liści. W tym celu obcinamy liść z około 1-1,5 cm ogonkiem, który zanurzamy w ukorzeniaczu. Liść przykładamy do wilgotnej ziemi tak, aby dolną częścią blaszki jej dotykał. Pierwszy tydzień lub dwa można trzymać te rośliny w ciemności. Ja schowałam szklarenkę do szafy. Później można dać do światła, ale najlepiej nie na bezpośrednie słońce. Po miesiącu lub dwóch, w centrum liścia powinny wyrastać nowe pędy. Można odczekać jeszcze trochę, aż korzenie będą wyraźnie trwałe i mocne i wówczas przesadzić po 2-3 liście do jednej doniczki. Z czasem rożna rozrywać splątane pędy i dawać do osobnych doniczek.
Zostawiłam na weekend, kiedy byliśmy w Polsce, alstromerie w szklarence w ogrodzie. Chciałam aby deszcz ich nie zmoczył, a żeby miały trochę cieplej, a przy okazji, aby świeżo posadzone rośliny nie złapały ziemiórek będąc na zewnątrz. Niestety zapomniałam, że wilgoć + ciepło = grzyb. Wniosłam więc je do środka i ustawiłam w pralni, gdzie chodzi maszyna pochłaniająca wilgoć. Alstromerie są dość wytrzymałe – jest więc szansa, że żywa roślina jest gdzieś pod spodem – alstromeria tworzy łodygi pod ziemią – i skiełkuje na nowo, jak się trochę wzmocni. Nie podlewam, nie ruszam, dam jej szansę. Mam nadzieję, że do urlopu się wyklaruje, co będzie dalej, bo muszę wyciąć z ogrodu kopie zapasowe, jeśli nie przeżyją.
W Większości udało się wyselekcjonować mocne rośliny z kilkoma stożkami wzrostu. Daje to spore szanse na przeżycie, a także będę mogła je pociąć na wiosnę i dać do większych doniczek – może nawet wymiksować kolory?
W końcu zakwitł mi zółty! Po ponad roku! Niestety jest też to zła wiadomość, bo okazało się, że nie jest to unikat. Taki sam żółty przeżył u kolegi, a później dał mi on swoje rośliny na zimę. Mimo to cieszę się, bo cały miniony rok ta roślina wyglądała jakby nie miała zamiaru przeżyć.
W samym ogrodzie zaś wszystko w najlepszym porządku. Sztorm połamał mi chryzantemy oraz dalie, ale alstromerie mają się super. Odmiany Majestic trzymają się kupy, choć czerwona nadal nie chce kwitnąć.
Pomidory nadal rodzą. Nie damy rady zjeść wszystkiego przed wyjazdem. Jem pomidory w pracy i w domu jako przekąskę. Ostatnio jadłam pokrojone pomidory zamiast słodyczy do filmu.
Trochę się boję jechać na urlop, bo zostawiam moje rośliny. Te w ogrodzie przeżyją bądź nie – za dużo wpływu na to mieć nie będę. Do tych w domu przyjdzie kolega, ale to też trochę mnie stresuje. Rok temu przychodziła koleżanka i zapomniałam jej powiedzieć, że rośliny są też na drugim piętrze. Na szczęście były tak solidnie podlane, że wytrzymały dwa tygodnie bez problemu.