No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu.
Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.
W środę w naszej firmie były dni otwarte. Zeszło się sporo gości. Laboratorium przygotowało wazy z kwiatami odmian, które nasza firma stworzyła. Hitem tego roku jest Bubbalisious. Mamy jak do tej pory dobry rok, dobre ceny kwiatów. Plusem tego, że nie odeszłam z tej pracy jest premia, która przypada w grudniu. Jak na razie wizje są optymistyczne. W przyszłym tygodniu na rynek wchodzą piwonie, które też lokalnie się uprawia, więc spodziewamy się spadku cen. Kwiaty sezonowe zawsze wygrywają z kwiatami całorocznymi.
Nasze begonie stoją zaś na stałe w kantynie. Na zdjęciu poniżej nasza odmiana pokojowa. Póki co nie trafiła jeszcze na rynek.
Spędziliśmy cały wtorek z kolegą w kantynie właśnie preparując nasiona begonii. Piątek też mamy nadzieję tak spędzić. Nazbierało się tego, Kantyna jest jedynym miejscem w szklarni, gdzie jest względnie niska wilgotność i stały klimat. Wcześniej oczyszczałam nasiona u nas na dziale, ale lepsze warunki są jednak w pomieszczeniu klimatyzowanym. A przynajmniej takim, gdzie para wodna nie jest puszczana spod sufitu. Niby chłodzi i jest fajnie, ale może pobudzić też nasiona do kiełkowania. Poza tym dach w szklarni jest otwierany i jak hula wiatr na zewnątrz, to hula też wewnątrz. Nasiona są lekkie i lubią fruwać.
W ogrodzie zakwitły frezje. Zapachniało mi od nich fiołkami. Takimi dzikimi, które rosły u mnie we wsi w parku. Warzywa mają się dobrze. Póki co ślimaki ich nie znalazły, a ja nie potrafię wytropić gąsienic, które zjadają mi astry.
Dostałam w niedzielę fuksję. Taką, jakie mi się podobają – dwukolorowa.
Próbowaliśmy kolejne truskawki. Kolejna odmiana okazała się bardzo silna w smaku, ale nie tak słodka jak ta pierwsza.
Wieczorem poszłam pobiegać. Znalazłam pole czosnku ozdobnego. Zrobiłam ponad 6 km.
Wielu wolność kojarzy się z wojną czy niewolnictwem. Nie z samą wolnością, ale w kontekście sytuacji, w której wolności nie ma. O wolność trzeba walczyć. Wolność trzeba sobie wypracować.
Myślę jednak, że dla mnie, osoby urodzonej co prawda w PRL-u, ale mającej świadomość bycia wolnym całe życie – ani wojna, ani niewolnictwo nie znaczą nic. To jakieś tam pojęcia z historii. Nie doświadczyłam i tyle.
Dla mnie wolność to możliwość popełniania własnych błędów. Bo tego mi odmawiano. Gdy byłam dzieckiem, słyszałam wiele razy, że mam czegoś nie robić, bo popełnię błąd. Kto nie zna tekstu „nie biegnij bo się przewrócisz”, „nie wchodź bo spadniesz”. To są teksty Matek-Polek, które nie przemijają nawet dziś. Mam tutaj koleżankę, która dziecku wciąż tak pokrzykuje. Nie rób, bo popełnisz błąd.
Tak samo było na Vitalii. Miałam swój pamiętnik odchudzania i od samego początku było dokładnie tak samo. Sto złotych i niechcianych porad, że mam przestać robić to co robię, a zacząć robić to co ona/one robią. Dziś tego już jest mniej. Tak mi się wydaje. Lub po prostu w moim pamiętniku jest tego mniej. Odsiałam i poblokowałam osoby piszące brzydkie rzeczy mi i innym komentującym, a głupio-mądre self-guru odchudzania już nie próbują narzucać swojej drogi. Pamiętam, jaka byłam głupia i dałam się namówić na picie octu jabłkowego. Jak ja mogłam wtedy tym ludziom zaufać….
Wracając do tematu. Nie nauczyłam się gotować, bo słyszałam wciąż, że mam nie przeszkadzać, bo nie ma w domu kasy abym marnowała jedzenie. Chciałam nauczyć się szydełkować i robić na drutach, bo moja mama wciąż robiła, to usłyszałam, że „nie ma wełny na zmarnowanie”. I tak wciąż i wciąż. Wielu rzeczy w życiu nie zrobiłam, bo wiecznie mówiono mi, że nie dam rady. Że to bez sensu. Że już nie mam na co pieniędzy wydawać.
Mój mąż też próbował być taki. Głos rozsądku za każdą cenę. Ja może i jestem rozsądna, ale częściej jestem entuzjastyczna. Taki trochę yes-man ze mnie. Lubię próbować. Właśnie na zasadzie – najwyżej mi się nie spodoba. Chciałam tatuaż – mam. A że mi się średnio podoba? No trudno. teraz wiem, że jak nie polubię tatuażysty to mam wyjść od razu z salonu, a nie myśleć, że jakoś to będzie. Zrobię w tym roku dready – no zrobię. Będę wyglądać ciulowo? No trudno. Ale chcę zrobić i chcę się przekonać. Może mi się spodoba i kolejne 40 lat będę nosić dready. Jest wiele starszych pań w Internecie, które wstawiają swoje zdjęcia z dreadami. Wiele z nich wygląda naprawdę dobrze.
Wolność to ten święty spokój, który daje ci cały świat, abyś mogła/mógł zrobić coś kompletnie twojego i niczyjego innego. Bez względu na to, czy będzie to dobra, czy zła decyzja. Wolność to możliwość popełniania błędów.
W poniedziałek mieliśmy lekcję tenisa. Poszliśmy pograć przed i zostaliśmy po, wyszło nam 2 godzinki. Miałam ochotę jeszcze trochę pobłąkać się za piłką po korcie, ale to już było zdecydowanie za późno. Miałam położyć się wcześniej spać, nie wyszło.
Od koleżanki w niedzielę dostałam fuksję. Miałam rok temu tą roślinę i tym razem nawet długo pożyła. Przydało by się powiesić tą doniczkę, ale nie mam na czym. Póki co stoi na ziemi.
Będę mieć kolejną truskawkę. Białe truskawki wciąż nie chcą owocować. Te ze sklepu zaś pomału dochodzą.
Frezje zakwitły. Podoba mi się ich zapach – przypomina mi dzikie fiołki.
Moja obecna praca jest praca fizyczna. Nie jest bardzo wymagająca fizycznie, ale czasem trzeba rozładować wózek z roślinami, czasem przewieźć taczkę ziemi, czasem zaś ttlko siedzieć na czterech literach. Jest to praca odpowiedzialna i wymagającą skupienia. Myślę, że byłabym w stanie wykonywać ją do emerytury.
Gdyby tak się stało to nie mam nic przeciwko. Jednak jesteśmy małym działem i możemy być podatni na zmiany rynkowe. Domyślam się że przez kolejnych 30 lat mojej pracy będzie dużo zmian i z pewnością zmieni się personel w firmie. Przez lata uczę się aby się nie przywiązywać. Ludzie przyjeżdżają i znikają.
Chciałabym z jednej strony wykonywać mniej obciążająca fizycznie pracę, ale boję się monotonii i nudy. Dziś będę najpierw czyścić nasiona w skupieniu że szkłem powiększającym. Później posadzę kilka roślin. A na końcu wytnę materiał rozmnożeniowy z innych. Trochę różnorodności.
Gdy pracowałam w inspekcji ochrony roślin to zasypiałam za biurkiem. Z drugiej strony jak trzeba było jechać na kontrolę, to nie chciało mi się jechać. Praca za biurkiem nie jest dla mnie.
Pracując w szpitalu na zmiany też czułam się średnio na zdrowiu. Niedospanie, niedożywienie, stres. S
Obecnie pracuje 35h w tygodniu, 5 dni. Wracając do domu nie myślę o pracy. Chciałabym mieć taki spokój już zawsze.
I to chyba na tyle jeśli chodzi o plan na moją karierę. Byle do emerytury. Byle do grudniowej premii. Byle do weekendu. Wszystko inne w pracy gra. Skupiam się więc na tym, co dzieje się po 16-tej.
W niedzielę mieliśmy gościa na kawie. Usiedliśmy w ogrodzie przy pięknej pogodzie i poplotkowaliśmy co nieco. Dostałam piękną fuksję do ogrodu, Annet spodobała się moja szklarenka. Mieliśmy później iść na tenisa, ale mąż ma problemy z plecami. Zapisałam go już do tego fizjoterapeuty, do którego ja chodzę. Mnie plecy przestały boleć – widać działa.
Jedyny ruch jaki wykonałam tego dnia to była rundka do rolnika po jajka i mleko. Kupiłam też litr jogurtu truskawkowego w szklanej butelce. Muszę następnym razem zobaczyć, czy nie orżnęłam ich przypadkiem na kaucji za butelkę. Za mleko zapłaciłam kaucję, ale za jogurt chyba była w cenie. Muszę zobaczyć następnym razem.
Dojedliśmy resztki z sobotniego obiadu.
Prawdopodobnie choroba, która przetrzepała mi tulipany, weszła mi w alstromerie.
Sprawdziłam śpiwory na wycieczkę rowerową. Ten po lewej kupiłam rok temu w Decathlonie, a ten po prawej dostałam na komunię w ’94 roku. Myślałam, że różnica w grubości jest między nimi większa, więc nie brałam go pod uwagę, aby go ze sobą zabierać. Okazuje się jednak, że jest niemal tak samo duży po zwinięciu jak ten nowy. Jedyna różnica to ten czerwony materiał, który jest średnio przyjemny w dotyku.
Postanowiłam przepisać wszystkie informacje, które mam na temat naszej podróży. Sprawdziłam jeszcze raz trasy rowerowe i czy i co będziemy mijać po drodze. Przy okazji zerknęłam na pociągi i co się okazało? Pociągi nie dojeżdżają do naszego punktu początkowego trasy. Zaplanowano remont linii za Roosendaal. Będą podstawione autobusy. Wątpię, abyśmy mogli wprowadzić rowery do autobusów, bo była by informacja, że są to fietsbusy, ja te, które jadą przez remontowany Afsluitdijk. Na szczęście to tylko ostatnie 15 km, więc pojedziemy rowerami.
Przygotowałam też dokładne opisy campingów, na których się zatrzymamy. Sprawdziłam potwierdzenia rezerwacji i przedłużyłam pobyty w 3 ostatnich. Uważam, że potrzebujemy buforu czasowego, bo możliwe, że przez cięższe rowery i trudniejszą jazdę, lepiej gdzieś zostać i popływać kajakami niż pędzić przed siebie mimo bólu nóg czy pupska.
Co kilka km będziemy mijać jakiś fort. W dzień dojazdu na nocleg będę sprawdzać, które są ciekawsze do zobaczenia i czy w środku jest może jakieś muzeum czy kawiarnia, aby mieć pełen experiance a nie tylko mijać z daleka. Forty w założeniu są mało widoczne, zwłaszcza w płaskim krajobrazie Holandii, i mało atrakcyjne. W środku mogą być jednak perełki. Ładnie za to wyglądają na zdjęciach z dronów.
Martwię się jednym z pobytów, nie dostałam wciąż – od stycznia – odpowiedzi na maila z jednego z noclegów. Wczoraj napisałam jeszcze do właścicieli SMSa, a później dla pewności ponowiłam rezerwację i to od razu na dwie noce. Mają kajaki tam i właśnie od tego miejsca planujemy sobie trochę odpocząć. Zaś ceny za kajaki mają z kosmosu. Normalnie wypożyczenie na cały dzień to kilka euro, a u nich chyba 25. Na godziny wypada taniej. Myślałam, że tutaj nikt nie wypożycza na godziny… Ale dwie godzinki w kajaku wystarczą, by się nim nacieszyć, więc teraz wszystko zależy od pogody.
Od dawna nie mam celu w życiu. Skończyłam studia i okazało się, że to nawet nie był mój cel. Cały czas robiłam to, czego ode mnie oczekiwano. Gdy dostałam dyplom, nagle się okazało, że nie wiem kim jestem ani czego chcę. Zawsze powtarzam sobie, że jakbym miała dziś umrzeć, to nie miałabym z tym problemu. Bo nic mnie nie czeka. Przetrwać dzień, tydzień, miesiąc, rok. Tyle. Żebym nie została źle zrozumiana – ja nie chcę celu w życiu. Gdyby mi tak bardzo to przeszkadzało, zrobiłabym sobie dziecko i uzasadniała swoją obecność na świecie tym, że mam dla kogo żyć. Ale dzieci mają za zadanie się usamodzielnić i za 20 lat bym znów siedziała, nie wiedząc po co tu jestem. A przez 20 lat bym pluła sobie w brodę, że po co mi to było. Że miałam takie easy life i wymieniłam to na tyrkę po nocach i stres związany z posiadaniem dziecka.
Ale nie o tym. Obecnie stawiam sobie małe zadania, plany na przyszłość. Obecnie szykuję się mentalnie na odwiedziny teściów. Wciąż nie ustaliliśmy, gdzie ich położymy. Nie mamy pokoju gościnnego, mamy za to materac dmuchany i łóżko polowe [i stary materac z łóżka]. Ktokolwiek dostanie materac, śpi w pralni. Tylko tam jest dość miejsca na podłodze, aby go nadmuchać. Mąż wspominał, że chce położyć rodziców w naszym łóżku. Ja jestem stanowczo przeciwna, ponieważ umówiliśmy się, że gdy zamieszkamy u siebie i będziemy mieć swoje łóżko [na które czekaliśmy ponad 10 lat bycia razem] to będzie to tylko i wyłącznie nasze łóżko. Zawsze, gdy mieliśmy kogoś na noc, oddawaliśmy swoje łóżko a sami szliśmy na materac. Teraz nie! Teraz mam swoje terytorium i nikomu nie jestem winna ustępować pola. Jak jedziemy w gości to tylko moi rodzice oddają – i to nie zawsze – swoje łóżko. U jednych członków rodziny śpimy zawsze na za małej kanapie, gdzie nogi wystają, kto inny położył nas w używanej pościeli, którą tydzień wcześniej inny członek rodziny wrzucił do prania, a oni wyciągnęli to z kosza i oblekli nam pościel [mamy silne postanowienie by tam więcej nie nocować].
Za trzy tygodnie wpada zaś moja przyjaciółka, jak co roku i na nią zawsze czeka łóżko polowe. Trzeba zrobić miejsce w biurze, ale nie wiem, czy z nowym układem mebli jest go dość. Czy nie trzeba jednego biurka wynieść.
Trochę jestem poirytowana, bo teściowie mieli przyjechać w maju. Będą w czerwcu. Od roku mam zaplanowany urlop na czerwiec, bo jedziemy rowerami z przyjaciółką na wycieczkę. Mamy bilety na koncert kupione. A teraz teściowie nie tylko przyjeżdżają miesiąc później niż się umawialiśmy, ale jeszcze wczoraj się dowiedziałam, że mogą zostać dłużej, czyli w czasie, kiedy ja mam plany z moją przyjaciółką. Może to mój autyzm i brak elastyczności, ale czuje się odstawiona w kąt i kompletnie zignorowana. Po to planuję i przygotowuję rok do przodu wszystko, aby cieszyć się potem gotowym i żyć łatwiej. A tymczasem co? Pojadę na wycieczkę i oleję teściów to będzie obraza w rodzinie. Napiszę koleżance, która zapłaciła za koncert, za autokar do Holandii i przygotowała sobie urlop 3 tygodniowy, że ma w Polsce zostać, bo dwoje emerytów nie wie jak długo im się wakacje zamarzą? Dwa pierwsze dni pobytu przyjaciółki chcemy też zrobić kilka tras rowerowych, aby obiła sobie ona pupsko i potem w trasie mniej ją tyłek bolał. Rok temu spodenki z gąbką nie pomagały. W tym roku musimy ją trochę obić i dać jeden dzień na regenerację zanim znów ruszymy w trasę. Muszę też jeszcze raz całą trasę przejrzeć, sprawdzić ponownie noclegi oraz przedłużyć pobyt w dwóch miejscach. Bo jeśli będzie pogoda to będziemy kajakować.
Więc nie, nie mam celu w życiu, ale mam małe plany, które dają mi coś, na co warto czekać. teraz przede wszystkim czekam na moją Renię. Pod koniec czerwca pomyślę co dalej. Chyba, skoro nie będę zmieniać pracy, to warto czekać na premię świąteczną.
W sobotę mieliśmy piękną pogodę. Poszliśmy rano z mężem na korty trochę się poruszać. Miałam iść biegać, ale wspólne spędzanie czasu wygrywa. No i muszę trenować uderzenia przed kolejną lekcją tenisa. Po drodze na korty, w kantynie sportowej, trwały przygotowania do imprezy urodzinowej. Ktoś kończy 50-tkę. W związku z tym pojawiła się dmuchana lala, a raczej dmuchany lul. Wierszyk obok mówi, że choć jubilat czuje się młodym gówniarzem to jest nadal starym lulem [taka mała cenzura z mojej strony].
Popołudniu wpadł kolega na maraton filmowy. Najpierw jednak posiedzieliśmy w ogrodzie ciesząc się pogodą i ciszą. Mąż zaczął oglądać Masterchef Australia, bo wyszedł nowy sezon i wyraźnie zainspirował się, aby nam coś ugotować. Był więc pstrąg, marynowane pomidorki koktajlowe, kiszone rzodkiewki, pieczone plastry cukinii z dressingiem koperkowym, pasta z groszku i pasta z marchewki, młode ziemniaczki, które tego dnia kupiliśmy na farmie, domowe pesto.
Między filmami usiedliśmy do deseru. Kolega przyniósł lody, które były bardzo pyszne. To chyba Vienetta, nie jestem pewna, bo dopiero od niedawna próbuję takich rzeczy. U mnie w rodzinie nie kupowało się nigdy drogich lodów. Do tego było ciasto z białej czekolady i tarta truskawkowa.
Filmy na ten wieczór były dość ryzykowne. Wybraliśmy Dystrykt 9, choć kolega nie przepada za sci fi. Jednak ten film z obliczu kryzysu migracyjnego, łodzi z ludźmi znikających na przeprawie przez kanał La Manche i ciał wyrzucanych na plaże Włoch, milionów Ukraińców przebywających obecnie w Polsce i innych krajach europejskich, wydaje się bardzo aktualny. Podjęliśmy nawet dyskusję z kolegą, że niech spróbuje spojrzeć na bohaterów filmu, nie jako na kosmitów, ale na ludzi, którzy znaleźli się tam przypadkiem, prawdopodobnie uciekając przed czymś. Czym jest człowiek, patrząc na historię Wikusa. Co sprawia, że przestajemy być wszyscy tacy sami i zaczynamy dzielić się na „nas” i „ich”. Jak Polacy w Holandii, mówiący pogardliwie o tubylcach „Wiatraki”, lub patrzący z góry na Rumunów, którzy przyjeżdżają do Holandii za pracą tak samo jak Polacy. Ten film, choć jest to film o dramacie człowiek a trudnym świecie, mówi więcej o nas samych, zwłaszcza teraz. Ma on 14 lat, a jest nadal aktualny.
Drugi film wybrał kolega. Żadne z nas nie oglądało go wcześniej, więc było ryzyko, że nie będzie to dobry film. Na szczęście okazał się zajmujący i to było najfajniejsze. Dał rozrywkę i niekoniecznie zmuszał do głębszych analiz. W pewnym sensie ten film, choć mówiący o koszmarach kościoła katolickiego tj. święta inkwizycja, nadal jest laurką w stronę chrześcijaństwa. Chyba dawno nie było takiego horroru, który nie tyle bazował na demonach chrześcijańskich co faktycznie ukazywał chrześcijaństwo jako drogę zbawienia. Miło zobaczyć czasem inny punkt widzenia. A do tego kolega boi się horrorów, więc miał się czego bać. Rozrywka murowana.
Od czasu biegania po mieście w miniony weekend, nie zebrałam się na bieganie takie dla siebie. Jakoś brak sił i chęci. Jogi też nie uprawiałam. W czwartek były rowery i spacer, a w piątek postanowiłam kontynuować bessę i usiadłam w ogrodzie do malowania. Najpierw mąż przygotował mi hamburgera, którego nie zjadłam w czwartek, a później zrobiłam obchód ogródka.
Podczas malowania towarzyszyła mi Piórko, kotka sąsiadów. Próbuję dokończyć obraz, ale nie mogę znaleźć satysfakcjonującego efektu kolorystycznego. Spędzę nad nim pewnie trochę godzin.
Wieczorem jeszcze usiadłam i ćwiczyłam z filmikiem z Instagrama, jak robić na szydełku. Próbuję się nauczyć szydełkowania, bo to jeden ze sposobów na zachowanie neuroplatyczności mózgu – uczenie się nowych rzeczy. Zadbany mózg może dłużej bronić się przed chorobami degeneratywnymi, takimi jak Parkinson czy Alzheimer. Więc próbuję trochę swoich sił i cierpliwości. Nawet mi się spodobało. Może kupię sobie kiedyś taki set do wydziergania zwierzaka. Czasem są takie w Lidlu, że możesz świnkę czy misia zrobić na szydełku i masz w środku konkretne instrukcje oraz nici w danych kolorach.
Gdybym na to pytanie miała odpowiedzieć za miesiąc, krzyczałabym wciąż z ekscytacją „Zimmer!” jednak dziś jestem w stanie skromnie powiedzieć tylko „Modzelewski”. Ostatnim występem był stand up w Amsterdamie Karola Modzelewskiego. Link do wpisu na ten temat – tutaj.
Czwartek był dniem wolnym w Holandii. Jakieś święto kościelne tego dnia wypadało. Czując od rana klimat weekendu, pobyczyłam się z łóżku trochę, a przed południem pojechaliśmy rowerami na spacer. Po 30 kilometrach z zaliczeniem po drodze polskiego sklepu – Inka jest tylko tam dostępna – dojechaliśmy do rezerwatu wydm w Hargen. Po drodze mieliśmy najbardziej sielskie klimaty naszej prowincji. Krowy, owce, wały przeciwpowodziowe i rzesze rowerzystów czerpiący garściami z pięknej, choć chłodnej pogody. Nagrałam kilka filmików, które można zobaczyć w moim story na Instagramie.
Na miejscu wśród „normalnych” samochodów stał też taki Cadillac. Lubię weekendy w Holandii, bo wtedy takich zabytków na drogach jest dużo. Zobaczyć i usłyszeć na żywo Forda T albo landarę jak ze starych filmów z Clintem Eastwoodem to jest coś. Żaden Raptor nie da takiego spektaklu jak samochód a’la Bonnie i Clyde.
Poszliśmy na spacer z Ukochanym. W jedną stronę szliśmy między wydmami, a z powrotem wracaliśmy plażą. Zrobiliśmy sobie krótki postój na pomidorową tortillę z warzywami, kurczakiem i jajkiem. Przy okazji wypiłam cała maślankę z polskiego sklepu. Uwielbiam truskawkową maślankę, a tutaj w sklepie są tylko naturalne. Była przecena, bo data tylko do dzisiaj była, więc zapłaciłam tylko 85c za litr. Teraz tak myślę, że mogłam wziąć dwie!
Mimo, że na plaże jechaliśmy pod wiatr, to wracaliśmy pod wiatr. Jak zwykle w Holandii jest zawsze pod wiatr.
Mijaliśmy w sasiedniej wsi farmę mleczną, która sprzedawała swoje oraz lokalnych farmerów produkty. Była lodówka z serami, kefirami, jogurtami itp. Była zamrażarka z lodami. Domowe soki i dżemy oraz miody. Byl też mlekomat. Od czasu, gdy mieszkałam w Toruniu, nie widziałam mlekomatu. Kaucja za butelkę 75c i 1 euro za litr mleka. Jajka wychodziły trochę drożej niż w sklepie, bo 2,80e za 10szt. Ale na mleko mogę się skusić. Tyle, że to nie po drodze z pracy.
Wyszło nam 53 km rowerem i ponad 4 km spaceru. Może być. W piątek znów do pracy.
Fakt, że nie posiadam telewizji, a także istnienie mediów społecznościowych, które zamykają nas w bańkach informacyjnych, sprawia, że na szczęście nie mam wiele wglądu na ludzi, których poglądy są odmienne od moich. Trafiam na jakieś publiczne głupoty dopiero, jak osiągną spektakularny poziom. Jak Lepper pytający „jak można zgwałcić prostytutkę?” czy Kaczyński mówiący „jest w tej chwili wpół do szóstej, byłem mężczyzną, a teraz jestem kobietą”. Jako osoba żyjąca w bańce, uważam również, że moja prawda jest mojsza i że mam monopol na wiedzę i nieomylność. Może teraz przesadzam, ale wiele z nas tak myśli, ale mało kto powie wprost. Otaczamy się ludźmi, których poglądy sa zbliżone do naszych. Zainteresowania są podobne do naszych. Które unikają takich samych rzeczy, jak my. I to daje nam dysonans poznawczy w postaci przekonania, że to co myślimy my jest bardziej prawdziwe niż to, co myślą oni. Ci inni.
Więc oszczędzam sobie trafiania na głupich ludzi w telewizji, bo w prawdziwym życiu też unikam ludzi, z którymi nie mam wspólnych tematów. Jak na przykład ostatnio z kolegą weszliśmy na temat ogródka i pokazałam mu zdjęcie mojego, gdzie w tle szła moja kicia. I zaczęło się rozmawianie o jego kocie i moim kocie, aż przyszedł inny współpracownik, który uznał za zasadne wtrącić, że mam trzymać swojego kota z daleka, bo kolega A mi go przerucha. I właśnie dlatego kolegi B unikam kiedy mogę. Bo nie ma nic do powiedzenia, a jak już powie, to mając prawie 60-tkę na karku – chwali mi się jak bardzo był nietrzeźwy i ile to nie wypił dzień wcześniej. Gdy pytał mnie, czy idę na imprezę firmową, to wtrącając co chwilę – ale się dzisiaj najebiesz, co nie? Ostatnio jak chodzę na imprezy firmowe to wcale nie piję, albo jak już to piwa 0% lub radlery. Na szczęście firma zaczęła w takie się zaopatrywać. Ale dla kolegi B impreza to tylko alkohol.
Jakbym miała wybrać kogoś z publicznych osobistości, z kim się nie zgadzam? Cóż… bardzo w moich oczach spadł w rankingu papież Franciszek. Na początku mi się spodobał. Ukrócił świecenie bogactwem w Watykanie. Co prawda Watykan pewnie nadal pierdzi złotem, ale Franio dba, aby nie rzucało się tak w oczy. Zaimponował mi tym. Jednak od początku wojny wywołanej przez Rosję, zachowuje się on tak, jakby miał głęboki interes w tym, aby Rosję w tej wojnie PR-owo wspierać. Nie potrafi publicznie powiedzieć, kto jest winny – choć agresję rosyjską wszyscy inni potrafią zobaczyć. nie potrafi potępić zbrodni wojennych. Nie apeluje o pokój i przywrócenie ukraińskich dzieci do ich rodzin. Nie robi nic, aby zając inną stronę niż prorosyjską. I ja rozumiem, że za wojną są ludzie, którzy mieszkają na jakiejś wiosce, gdzieś w głębi Rosji, gdzie kanalizacji nie ma a jedyne media to rządowa telewizja, i ci ludzie nie znają innych punktów widzenia niż ten, gdzie to zachód i Ukraina próbuje zabić Rosjan i ci się muszą bronić. Ale Argentyńczyk mieszkający we Włoszech mający wielu międzynarodowych znajomych oraz mówiący wieloma językami, powinien być trochę bardziej ogarnięty. Więc zakładając, że nie jest on totalnie tępy i rozumie na czym ta wojna polega, musi mieć jakiś wewnętrzny interes, aby trzymać stronę prorosyjską. W tym musi być jakiś ukryty cel.
Wśród roślinek rośnie nowe pokolenie. Pepperoni i żółte pomidory.
Truskawki urosły już dość duże – wielkości paznokcia – więc przesadziłam je do osobnych doniczek. Nie chciałam, aby korzenie im się splątały. Odmiana Grandian owocuje w drugim roku po wysiewie i daje owoce przez 2-3 lata. Później trzeba wysiać nowe rośliny. Jeśli dobrze pamiętam, to moi rodzice mieli zawsze truskawki te same. Może to kwestia tej konkretnej odmiany. Wyradza się.
Wzeszła mi też kukurydza cukrowa. Na razie jest jeszcze maleńka, ale musze znaleźć miejsce, gdzie jej wiatr nie przewróci.
Czwartek w Holandii jest wolny. Hemelvaart. Powinniśmy mieć dobrą pogodę, aby wybrać się z mężem na rowery.