Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 123809
Komentarzy: 4907
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 17 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 39 lat, Piernikowo

172 cm, 77.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 października 2024 , Skomentuj


Dzien 13 to też nasz ostatni szlak na wyspie. Myślę, że zostało jeszcze kilka do schodzenia plus chodzenie freestyle między wioskami I polami. Ale na ten rok mamy dość chodzenia offroad. Plan wykonany z satysfakcją. 

Śniadanie to lokalne sery, pieczywo i kasa. Kubki wozimy swoje. Dostaliśmy je od mojej przyjaciółki w prezencie ślubnym i są z nami podczas każdej rocznicy ślubu. 

Na szlak uderzyliśmy dość późno. Google mówiło, że jest tam pełno ludzi i faktycznie. Było tłoczno bo to jeden z najsłynniejszych szlaków na wyspie. Szlak numer 09. Prowadzi on dolina rzeki aż do wodospadu, w którego jeziorku można się kąpać. Woda jest lodowata, ale czysta i po takim wspinanie się wilgotnym lasem, przynosi orzeźwienie. Tego dnia było tak wilgotno, że moje włosy wyglądały jakbym wyszła z wanny. Całe moje ciało czuło się, jakbym za długo w wannie leżała.  Później przyszedł deszcz i trochę się orzeźwiło. 

 Szlak był mało wymagający, ale śliski, dość strony na stronę momentami i zdecydowanie za wąski, aby się mijać z taką ilością ludzi. Był też zamieszkały przez kilka kurzych rodzin i wiecznie krzyczące na siebie koguty. 

Dalej szlak prowadził przez opuszczona wioskę, która władze wyspy próbują reintrodukowac. Są tam domy na wynajem, ale nie da się do niej dojechać samochodem. Naprawdę jest to miejsce, gdzie można zapomnieć o świecie. Same azory to niski standard życia. Radio odbiera tu tylko w niektórych miejscach. Wczoraj kolejny samochód się dymił próbują hamować jadąc z góry. Życie tu jest ciężkie i pozbawione niektórych wygkd, które dla nas są oczywiste, jak np. zasięg telefonu komórkowego. Ale ludzie tu żyją i mają się raczej przeciętnie dobrze. Ta więc to jednak dla hardcore'ów jest. 

 Zeszliśmy w dół do Fajal de Terra. Jsst to ładna i niezbyt zasobna wioska. Daleko od wszystkiego. Jeszcze bardziej niebezpieczne serpentyny musieliśmy pokonać aby się tam dostać. Z niej pojechaliśmy do Povoação na obiad. Do domu wróciliśmy znów po zmroku. 

 Zjadłam pysznego tuńczyka i sernik z marakui. Wracając do domu natknelismy się na wschód pełni księżyca. Było magicznie. W domu padłam dość szybko. Od tygodnia próbujemy obejrzeć Pierścienie Władzy, ale meble są tu tak niewygodne, że nie daje rady usiedzieć więcej jak pół godziny...

19 października 2024 , Skomentuj


Droga na szczyt nie wygląda na mapie spektakularnie. Profil szlaku też mało zróżnicowany. Po prostu idzie się pod górę. Przez 4 km. 

Dojechanie na początek szlaku powinno być liczone jako część wyczynu. Raz zauważyłam rynsztok (wyryte w asfalcie podłużne wgłębienie, aby odprowadzać deszczówkę) na ostatnią chwilę i prawie straciłam zderzak. Zdjęcie zrobione na poczekaniu przez męża, więc trzeba się trochę domyśleć, co przedstawia. 

 Dalej szliśmy już grawerem, czy żużlem wulkanicznym, jak kto woli. Było też bardzo dużo rozmokłej gliny, błota, korzeni i kamieni. Na sam szczyt zaś prowadziły już schody i podesty drewniane, bo było za ślisko. 

Widoki na szczycie zrekompensowały wyplute po drodze płuca. Był to satysfakcjonujący szlak, zejście trwało godzinę, bo z kijami się mniej ślizgałam. Spotkaliśmy też ekipę, która przyjechała z biurem podróży Barents. Sprawdziłam ich ofertę. Mają zabójcze ceny, ale fajnie wiedzieć, że są miejsca, gdzie można sobie zorganizować taki aktywny wyjazd. 

Po szlaku lunch w restauracji, która już wcześniej odwiedziliśmy oraz degustacja piwa w lokalnym browarze Vulcana. 

18 października 2024 , Komentarze (9)

Od półtora tygodnia mam problem z uszami. Regularnie jeżdżę samochodem to w górę, to w dół, szybko zmieniam wysokości. Uszy mnie swędzą, coś wciąż mi w nich się zatyka, krwawiły nawet. Wrzuciłam więc trening podczas jednej jazdy atrem i tak wygląda około godzina jazdy samochodem. Ciągle tylko w górę i dół. Kka razy dziennie. Na szlaku też potrafi mi pyknąć w uszach. Chętnie odpocznę od tego w płaskiej Holandii. 

W środę wybraliśmy się na chodzenie po mieście. Najpierw odwiedziliśmy plantantacje ananasów. Dwie z nich. Jedna miała możliwość wejścia do szklarni, a w drugiej był bar. Podawali tam różne cuda zrobione z ananasa, więc postanowiłam zaszaleć. Bo skoro nie przepadam za ananasem to mogę zjeść więcej rzeczy, których nie lubię, co nie? 

I tak zjadłam tosta z kaszanką i ananasem. Do tego mąż wziął piwo ananasowe, ja sok który był naprawdę z mielonym ananasem, ciastka z ananasem oraz sorbet ananasowy. 

Później odwiedziliśmy ogrody botaniczne. Również dwa. Niektóre okazy widziałam po raz pierwszy w życiu. Ogromne palmy. Świerki. Dęby. Oraz to cudo. Figowiec z Australii. 

Samo miasto nam się średnio podobało. Nie ma dużej starówki, ma ładne uliczki i bruk biało czarny w różne wzory poukładany. Trochę sklepów, w tym drogie butiki i było to pierwsze miejsce, w którym nie czuliśmy się zupełnie bezpiecznie. Naga bywali nas o pieniądze mężczyźni, którzy wyglądali trochę jakby mieli problem z narkotykami. Nie byli nachalni ani niebezpieczni, ale był to środek dnia, więc może chroniła nas obecność innych ludzi dookoła? 

Szukałam sobie pamiątek, ale wiecie... Do wszystkich miast jedna chińska fabryka robi pamiątki. Widzisz ten sam styl otwieracz do piwa, koszulek czy torby z napisem Portugal, Amsterdam, Paris, Prague.... Odechciewa się kupować klona klonów. Portugalia zaś słynie z torebek korkowych. Dwa lata temu znalazłam firmę, która robi dobrej jakości wyroby z korka i kupiłam torebkę od nich. Do dziś jest niemal codziennie w użyciu i sprawdza się świetnie. Wtedy też znalazłam u chińczyka w Angra de Heroismo torebki korkowe z napisem Portugal za pół ceny. Kupiłam więc tą firmowa za 50 euro i nie żałuję. Teraz znalazłam tylko dwie torebki tej firmy, reszta jest innej, i zastanawiam się czy pojechać tam i kupić. Póki co się nie zdecydowałam. 

Później pojechaliśmy do Vila Franca do Campo. Tam poszliśmy na kawę i ciastko, z którego słynie ta wioska. I gdybym miała wybierać ciekawe miejsce aby zatrzymać się na wyspie, wybrałabym ta wioskę. Jest tam szereg restauracji, kawiarni, piękny port i urokliwe uliczki. W sam raz na wypad na weekend czy dłużej. Więc jeśli, ktoś z was będzie szukał okazji, to polecam wynająć dom w vila franca. 

Dalej pojechaliśmy znów do Furnas, gdzie mieliśmy rezerwację. Tym razem ja wzięłam rybne menu a mąż mięsne. Dostał więc przepiórkę. Pierożek z ciasta filo z nadzieniem z batatów, koziego sera oraz kasztanów był wybitny. Zupa dyniowa smakowała ziemniakami i grzybami, więc też na plus a ja miałam najlepszy stek z tuńczyka, jaki w życiu jadłam. 

Do domu znów wróciliśmy późno. Nie mogłam spać więc poszłam robić zdjęcia w ogrodzie. Była pełnia. Nic dobrego mi nie wyszło. Zasnęłam dopiero koło 4.



17 października 2024 , Skomentuj

Łóżko w domu, który wynajmujemy jest straszne. Miękkie. Ciasne. Coraz trudniej mi w nim wytrzymać. W drugiej sypialni takie same twin. Kanapa niewygodna. Leżaków nie próbowałam na dłuższą metę. Ale w ogrodzie 15 stopni i wilgotno.

Obidzila ssię, bo coś huknelo za ścianą sypialni. Nie wiem, co to było, ale myślałam że albo oderwał się kawałek skały i spadł albo ktoś wjechał w naszą Pandę. Nic z tego. Nie wiem, co było źródłem hałasu. Sprawdzałam nawet trzęsienia ziemi, bo Azory to wulkany leżące na zejściu się 3 płyt tektonicznych. Ale czasy nie pokrywały się z hałasem. I drżeniem.

 Tego dnia wyruszyliśmy na 2 krótkie szlaki. Jeden wzdłuż brzegu na południowym końcu wyspy, a drugi przy naturalnych basenach z wodą termalną.

W międzyczasie lunch. Z braku laku we włoskiej restauracji. Było warto. W mojej części Holandii ostatnio ciężko o dobra pizze. Najlepsza restauracja się zamknęła po śmierci właściciela. 


Później zakupy. Kupiliśmy jedzenie, alkohole do. Zabrania do Holandii a ja sobie sprawiłam kubek. Zgadnijcie który? 

Wzięłam też kilka ciastek na spróbowanie. Wszyscy znała chyba pastel de nata, ale Portugal życzy mają więcej ciastek. Zaś samo pastel de nata prosto z cukierni jest obłędne. 

Właśnie mi się przypomniało, że mam jeszcze dwa z tych ciastek w lodówce. Zjem rano, jak robię ten wpis, jest jeszcze noc. Znów nie śpię.... 

15 października 2024 , Komentarze (15)

Nadal po trochu robię szal. Mam złą nic, więc muszę pokombinować z dorobienie większej ilości rzędów niż planowane we wzorze, ponieważ nić, którą używam jest cienka i schodzi jej za mało. Nie bardzo mam czas czytać, więc książka od kilku dni leży nieruszona. Nie pisze w zeszycie nic poza uwagami do szlaków turystycznych, bo źle myśli, które przelewałam na papier mi w większości przeszły. Żyje tu i teraz, a wieczorem oglądamy farmę Clarkson, sezon 3. I Pierścienie Władzy. 

W ramach dnia luzu, pojechaliśmy do Furnas, gdzie mieliśmy rezerwację na dorsza atlantyckiego. W ziemi, gdzie jest gorąco, są wykopane jamy, a w nich zamknięte naczynia z mięsem i rybami. Znaleźliśmy nawet jamy restauracji, w której była rezerwacja. Robiąc rezerwację, trzeba zamówić od razu da is, które się będzie jadło, bo w zależności od rodzaju, musi ono być pod ziemią od 24 do 48 godzin. 

Nasz dorsz był gotowy na nasze przybycie. Wzięliśmy jednak najpierw przystawki I wino azorskie. Dla mnie, bo mąż był kierowca do domu. Mąż wziął zupę z yamu, to taki korzeń podobny do ziemniaka. Całkiem smaczny. Zupa była bardzo łagodna, skojarzyła mi się z chlebówką. Ja wzięłam deskę serów z marmoladą z kasztana. Na Azorach je się ser i marmoladę (np z ananasa) razem. Polecam. 

Sam dorsz był w głębokim naczyniu i towarzyszyła mu kiełbasa lokalna, ostra, oraz jajko i warzywa. 

Porcja miała być dla 2 osób. Naszym zdaniem była dla 5. Nallzylismy sobie dużo, ledwo dopchnęliśmy palcem w gardło, a tam zostało jeszcze więcej. 

Niekończące się danie. Wzięliśmy do domu resztę, ale nie daliśmy rady zjeść i trzeba było wyrzucić. Smak był dobry, ilość ryby w środku przerażająco duża. Kiełbasa nie przypadła nam do gustu. Jajko gotowane z pomidorami było ciekawe. Wszystko delikatne, chude, pyszne. Ale za dużo. O wiele, wiele za dużo. 

Poszliśmy to rozchodzić wokół jeziora. Szlak łatwy na 7km. Do domu wróciliśmy nadal opchani jak beczki. Kolację jadłam tak pro forma. Trochę sera i bułka pszenna. To był fajny dzień. Żal mi tego jedzenia, ale spróbowaliśmy, smakowało, nigdy więcej. Jeśli będziecie kiedyś wybierać się do tej restauracji, zróbcie sobie głodówkę najpierw. Ja przyszłam głodna jak wilk i nie dałam rady zjeść. 


14 października 2024 , Komentarze (2)

 W niedzielę pogoda była zła. Nad wyspa chmury zawisły tak nisko, że wszystko było splwite mlekiem. Nie było sensu iść na szlak, bo padał deszcz, a punkty widokowe dawały widoczność na kilka metrów w każdą stronę. Jazda samochodem też była niemałym przeżyciem. Co widać na filmiku. 

Pojechaliśmy do małego miasteczka Provoçao, gdzie widzieliśmy pomnik pierwszych osadników, port, plażę, trochę sklepów i restauracje. Poza tym nic się tam nie działo. Zadbane, mokre miasteczko. Plaża z wulkanicznego, czarnego piasku. Ostrego pod stopami.

W restauracji zjedliśmy lunch. Wzięliśmy na pierwsze rosół, a tam ryż i smak cytrynowy. Miałam wrażenie, że jem płynna wersję weselnej potrawki. Na szczęście bez rodzynek i bez agrestu. 

Na drugie chciałam rybę, ale pan wyjaśnił, że wypadała drogo i mało kto ją zamawiał, więc nie kupują już jej z portu. Wzięliśmy w takim razie steak. Po azorski oznacza to podanie go z jajkiem. Do tego warzywa i frytki bez soli. W to mi graj! 

W sklepie z pamiątkami przy punkcie informacji turystycznej trafiliśmy na lokalne likiery. Kupiliśmy 4 do spróbowania. Kawowy, mleczny, herbaciany oraz z nieszpułki. Wszystkie za wyjątkiem ostatniego są super. Kawa daje niemal orgazm. 

Resztę dnia spędziliśmy w jacuzzi z lokalnymi winami i serami. Nie było sensu nic robić, kiedy widoki za oknem były takie:

13 października 2024 , Komentarze (2)


Dziś wrzucam od razu zarys szlaku. Takie trasy lubię najbardziej. Cześć ścieżek była w lesie, gdzie pomimo palącego słońca mieliśmy chłodek, cześć była wśród pól, były zejścia do rzek i wodospadów oraz plaż oraz trochę drogi utwardzonej. 

Kilkukrotnie schodziliśmy krętymi ścieżkami w dół, aby popatrzeć na fale rozbijające się na kamieniach. Trafiliśmy tam też na naturalny basen, a także ludzi kąpiących się pod wodospadem. 

Trasa miała być szybka, na 5km I mieliśmy tego dnia odpoczywać. Zeszło jednak dłużej, bo skorzystaliśmy z opcjonalnych zejść, aby zobaczyć więcej. Zaliczyliśmy też lunch przed szlakiem, zamiast kolacji po, aby być wcześniej w domu. Byliśmy o 19, więc średnio się to udało. 

Lunc bbył bardzo smaczny. Zjadłam doradę, a Ukochany makrele. 

Wieczorem zaś odpoczywaliśmy w jacuzzi z winem i deską serów. Na te okazje wożę zawsze plastikowe kieliszki. Wolę nie ryzykować zbicia szkła w wodzie. Obejrzeliśmy stand up Olki Szcześniak. Polecam. 

13 października 2024 , Skomentuj


W piątek pojechaliśmy znów na drugi koniec wyspy. Półtorej godziny serpentyn, ładnych dróg, korku w mieście oraz polnych dróg z dziurami, które przypomniały mężowi, że ubezpieczenie auta nie obejmuje remontu podwozia. 

Jadąc na zachód, trafiliśmy nawet na rydwan. Choć bardziej zaskakujące było uświadomienie sobie, jak naprawdę wygląda turystyka tutaj, na Azorach. Po części widzieliśmy to poprzednim razem. Wyspa São Miguel jest jednak najbardziej turystyczna z azorskich wysp, więc odwiedzających jest tu multum. I raczej większości nie interesuje chodzenie ścieżkami leśnymi z plecakiem. Są to ludzie, którzy wynajmują auto, lub firmę turystyczną i są w ożeni od punktu widokowego, do punktu widokowego niczym emeryci do Lichenia. Dochodzi wówczas do sytuacji, kiedy jesteś na szlaku 3 godziny, zipiesz jak lokomotywa, dochodzisz do jakiegoś przełomu w lesie i masz widok na dolinę, a tam ludzie w białych ciuchach i sandałkach na obcasie lub crocsach. Dojechali autem, bo obok jest asfalt i parking. No i spoko, każdy lubi co innego. Ale kiedy na grani mając osuwiska skalne po lewej i przepaść po prawej, staliśmy samochodem w korku, bo akurat autokar wysypał klientów, aby zrobili sobie selfie z doliną i panoramą, to już przesada. Podjazd jakieś 10 lub więcej stopni, a ty stoisz i czekasz, aż te kaczki zejdą z drogi i dadzą Ci przejechać.

Zaparkowaliśmy w miasteczku wewnątrz wulkanu i posismy szlakiem w górę. Granią tegoż wulkanu. Jest to najczęściej fotografowania panorama São Miguel i naszym zdaniem najgorszy szlak wyspy. To była istna autostrada turystyczna. Szlak ma 24 km i co kawałek jest dojazd z dołu dla aut i punkty widokowe na jeziora w dnia krateru. Na szlaku bardzo dużo ludzi. Często przywóz onych autem na szczyt i odbierani z punktu widokowe go później. Więc wchodzą sobie w dół że 3 km i można powiedzieć, że czegoś doświadczyli. Świetna opcja dla osób starszych, choć nadal żłobienia zrobione przez spływającą wodę mogą nieuwaznwj osobie narobić problemów. Ja robiłam ten szlak mają drugi dzień ból kolana i nie polecam. 

Szliśmy już 4 godziny pod górkę, kiedy zaczęliśmy liczyć pozostały czas. Musieliśmy tego dnia jeszcze ogarnąć zakupy oraz miismy rezerwację na 18tą, więc postanowiliśmy zawrócić 3 km przed końcem szlaku.

Uznaliśmy, że jest to wyjątkowo monotonny szlak i nie zobaczymy już raczej nic, czego nie widzieliśmy w ostatnich kilku godzinach. A czekała nas jeszcze droga w dół. Z lewej pola i ocean. Z prawej widok z góry na jezioro. Szlak kończył się szczytem, który widzieliśmy z daleka. Łysa polana i kilkanaście osób na niej. Pewnie przywiezionych autokarem. Bez polotu. Zawróciliśmy więc. 

Zrobiliśmy zakupy. Przebraliśmy się w czyste ubrania i umyliśmy chusteczkami i pojechaliśmy na kolację. I w końcu mieliśmy dobrą kolację. Nie wiem od czego to zależy, ale dwa lata temu nie trafiliśmy na ani jedna zła restauracje. Tutaj zaś mamy trudność trafić na dobrą. Jesteśmy na wyspie, ocean dookoła, a trafić miejsce, gdzie podają dobre ryby to jakiś wyższy level. W Porto jak i na każdych innych wakacjach, stosujemy myk, aby chodzić tam gdzie tubylcy. Restauracje dla turystów dają europejski szajs robiony tak, aby zwykły François Czy John dali radę to przełknąć. Widać to było w Pradze, gdzie gros ludzi siedzi w pizzeri czy burgerowni. Zaś dla nas zwiedzanie to ochłonięcie też lokalnej kuchni. Czyli kiełbasy, wieprzowina i ryby. Trafiamy więc na restauracje, która podobnie jak Taverna Di Roberto daje ci wybrać sobie rybę, która chcesz zjeść. Widać, że są dzisiejsze po oczach. Wzięliśmy więc duża rybę papuzią na dwoje. Była pyszna. Na przystawkę mąż wziął zupę rybna a ja ślimaki morskie. Dzień wcześniej jadłam takie same ślimaki w innym miejscu i były paskudne. Do tego mąż próbował lokalnego piwa. 

Myślę , że wrócimy do tej restauracji. Choć dojazd był niemal pionowy bardzo wąska ulicą. Było to świetne zwieńczenie tego dnia, zwłaszcza że na szlaku kilka razy złapał nas przelotny deszcz a wiało tak mocno, że ciężko było momentami iść. 

11 października 2024 , Komentarze (2)


Kolejny lajtowy dzień za nami. Wybraliśmy szlak niedaleko naszego miejsca zamieszkania. Wyjątkowo krótko zajęło nam dojechanie na miejsce, i niestety po drodze nie mieliśmy żadnej stacji benzynowej. W domu mam 18km do pracy i mijam chyba 5 stacji, a tu można przejechać ćwierć wyspy i nie mieć gdzie zatankować. Robimy średnio 100 km dziennie i dzięki wspomaganiu silnikiem elektrycznym, auto pije mniej niż nasze by zużywało. Mimo to, po 5 dniach bak był prawie pusty. 

Na śniadanie przed szlakiem jeslismy lokalne pieczywo oraz biały ser sprzedawany na liściu ginger lily, który rośnie tu wszędzie na dziko. Ogólnie azorskiemu sery są pyszne. Kiełbasy wrzuciliśmy do kosza. 

Nasz szlak zaczynał się we wsi i szedł początkowo między starymi, opuszczonymi domami oraz pustymi domami na wynajem. Później schodził wykutą w skale drogą aż do pięknej rzeczki. 

Stamtąd zeszliśmy serpentyną na plażę. Nie była to jednak taka plaża, o jakiej normalnie człowiek myśli, słysząc to słowo. Były to baseny, do których wylewała się woda morska, gdy fale byky dość wysokie. Może to kwestia silnych wiatrów w ostatnich dniach, ale w wodzie tej była zielona piana i dużo resztek roślinnych. Mimo to kilka osób się kąpało. 

Usiedliśmy na podwyższeniu, gdzie nie dosiegaly nas fale I zjedliśmy bułki i jogurt. Stamtąd szlak prowadził już głównie pod górę. Pierwsza wspinaczka była bardzo ostro nachylona ściana, gdzie sLiamy w lesie niskich drzew i krzewów po wykutych deszczem stopniach z kamieni i korzeni. Na trudniejszych zakrętach były stopnie betonowe. Do wsi zaszliśmy chyba godzinę później. Niewiele było widać że samego szlaku. Ocean, pola, krowy. We wsi zaś zobaczyłam bardzo ładne drzewo, którego opadnięte całe kwiaty, pracownicy oczyszczania miasta zamiatał do taczek. 

Po szlaku wróciliśmy do domu się umyć, a dalej zatankować i na kolację. Ta była rozczarowująca. Do tej pory jedliśmy świetnie w Portugalii. Zaś obecnie mamy pecha z niemal wszystkim. Mąż nie dostał swojego dania a moje ślimaki morskie nie by nawet w połowie tak smaczne jak dwa lata temu u Roberto. Na danie główne wzięliśmy rybę z tej samej grupy co morszczuk, bo wyspy mają zawsze świeże ryby. Tymczasem dostaliśmy go w grubym i za bardzo smażonym cieście. Ciężko było znaleźć ości, gdy cała panierka była twarda i wymagała mocnego gryzienia. Samo mięso ryby było smaczne. Dodatki zaś sugerował, że to był bardziej bar mleczny niż restauracja. Na pewno tam nie wrócimy. 

Przed kolacja byliśmy jeszcze w parku, gdzie są wodospady. Nie mieliśmy czasu dużo chodzić, ale było tam ładnie. 

Mam nadzieję, że kolejne dni będą równie udane i z lepszym jedzeniem. 

10 października 2024 , Skomentuj

Na Azorach ziemia jest ciepła, bo wulkany, które tworzą wyspę są ledwie uśpione. Ale nie wygasłe. Na każdym kroku widzimy, jak z ziemi wydobywa się siarczan para lub gotując się woda. Trafiliśmy nawet na park, gdzie można samemu przygotować sobie posiłki w tej wodzie. Ogólnie dużo tu parków że stanowiskami z murowany i grillami i altankami, gdzie można rodzinnie przygotować i zjeść obiad. Są to miejsca przystosowane jako miejsca spotkań. 

Przeszliśmy wczoraj szlak, który prowadził wzdłuż sztucznego i naturalnego koryta rzeki, wodociągów oraz infrastruktury elektrowni wodnej. Momentami szliśmy wzdłuż rurociąg, innym razem mostkiem nad nim, a jeszcze innym przez przesmyk skalny nad wodospadem. Widzieliśmy ludzi wspinających się po skałach, by ostatecznie skoczyć do wody przy wodospadzie. 

Wczoraj szczególnie było widać, że jest to miejsce, gdzie sporo ludzi jest ubogich. Musiałam wjechać w miasto niedaleko Rabo de Peixe, ponieważ zapaliła mi się żółta kontrolka w aucie. Podjechałam więc do mechanika zobaczyć, co się dzieje i czy jest bezpiecznie. Wujek Google mówił, że to abs, a przy tutejszych serpentynach i stromiznach, lepiej mieć sprawne hamulce. Okazało się że tym razem ta lampka pokazywała przepalona żarówkę. Pan mi ja wymienił i wszystko jest cacy. Czekając na wymianę widziałam jednak sporo bezdomnych oraz ludzi po prostu szperających w śmieciach. Coś, czego w Holandii się nie widzi - nie tam, gdzie ja mieszkam. 

Byliśmy na obiedzie w stowarzyszeniu hodowców bydła, a po obiedzie poszliśmy oglądać fale. Huragan Kirk dawał dfale na 14 metrów, ale dzień później były to po prostu fale. Wieczorem na puściliśmy wody do jacuzzi i siedzieliśmy sobie oglądając gwiazdy nad i błyskawice za górami. 

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.