No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu.
Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.
W środę nie zebrałam się również na bieganie ani trening. Nadal bolą mnie nogi i chęci brak. Są opóźnienia w realizacji planu.
Odebrałam z punktu pocztowego - księgarni - namiot. Przyznam, że takiego klamota nie widziałam jeszcze. Ciężki, tak jak się spodziewaliśmy. Dobrze, że mam sakwy na rowerze, bo na samym bagażniku by się nie utrzymał. Zajmuje powierzchnię niespełna 10mkw - bywały momenty w moim życiu, kiedy wynajmowałam pokoje mniejsze niż ten namiot. Pamiętam, jak w jednym mieściło się tylko łóżko i kaloryfer. Żeby zejść z łóżka trzeba było się dokulać w jego nogi.
Namiot jest też wysoki. Za namiotem stoi mój mą który ma 1,83cm wzrostu. Bez wpięcia śledzi, nie da się tego namiotu rozciągnąć - jest tyle co z jednej strony przywiązany do okna, a z drugiej trzyma go Ukochany. Jak weszłam do środka to szok - niesamowicie przestronny.
Mój poprzedni namiot też jest spory - 3 osobowy, ale brak przedsionka jest koszmarem w słoneczne dni. No i jest za duży po złożeniu, by wozić go rowerem.
Mam też stare siodełko do jazdy w spódniczce. Jak przyjaciółka przyjedzie to zdecyduje czy bierzemy je ze sobą w trasę na wypadek, gdyby znów ją tyłek bolał. Na tym siodełku przysiada się bardziej pośladkami niż kością łonową i wtedy robi się sobie siniaki w innej części tyłka :)
W czwartek miałam już siły na ruch, więc tej środy mi tak nie żal.
We wtorek nie mogłam się jakoś zebrać do ćwiczeń. Bolały mnie nogi po poniedziałkowych treningach. powinno być bieganie wg planu, ale nie wyszło. Waga stanęła w miejscu. Jem mniej i pilnuję się by nie podjadać słodyczy. Jestem z siebie zadowolona.
Po pracy pojechaliśmy na zakupy i kupiłam długo wypatrzoną walizkę na kolejny urlop. Podczas pobytu na Azorach stwierdziliśmy, że ja jako kobieta, biorę więcej ubrań, a mam mniejszą walizkę, więc trzeba to zmienić. Zależało mi, aby nie był to kufer, jaki ma mąż, bo system otwierania symetrycznego i konieczność trzymania walizki otwartej w 180 stopniach mi się nie podoba. Ja wolę pakować jedną stronę i zapiąć tyko wieczko. System kufra męża wymaga równego dociążenia i dobrego umocowania klamotów po obu stronach, a przy składaniu i tak coś zawsze wypada plus przy dysbalansie - kufer łatwo się przewraca. Walizki zapinane na jednym boku tak nie mają.
Wybralam Samsonite. Waży 3 kilo i super lekko się prowadzi. Męża kufer jest bardzo ciężki nawet pusty. Do tego chcemy kupić szlafroki podróżne. Czasami zdarzało się, że nam brakowało takiego ubioru na wakacjach.
Na wyprawę rowerową kupiłam też adapter campingowy. Prąd zapewniany na stanowiskach postojowych jest przystosowany do przyczep i kamperów, więc musialam wyposażyć się w taką przejściówkę, aby móc podłączyć nasze rowery do ładowania.
Wybrałam kolejne zdjęcia do wydrukowania na spotkanie klubu fotografii. W tematyce kolor mam papużkę w zoo - świetnie wyróżniała się swoim upierzeniem. Zdjęcie zrobiłam w bardzo niepolecanym przeze mnie zoo w Rotterdamie.
Zdjęcie w kategorii pogoda zostało zrobione przeze mnie, gdy wracaliśmy z pracy. Zdjęcie zrobiłam telefonem.
Wiem, że przesadziłam z treningami w poniedziałek, bo bolące mięśnie czuję nawet dziś - w czwartek....
Postanowienia noworoczne idą u mnie zawsze w urodziny, więc na razie nie będę nic pisać. Wiadomo, coś tam bym chciała. Póki co przeżyłam 2 stycznia i się z tego bardzo cieszę. 2 dni za mną, 363 przede mną. Dzień zaczęłam od biegu. Kilometr rozgrzewki potem interwały i marsz do domu.
W domu rozebrałam choinkę i przetaszczyłam ją do ogrodu i rzuciłam na ziemię tam, gdzie na razie nie mam nic posiane. Niech sobie gubi igły dalej – przynajmniej trochę mi nawiezie ziemię. Trochę się przy tym zmagałam, bo mąż kupił trochę za dużą i nie chciała się w drzwiach zmieścić. Jak już ją wytargałam z domu to musiałam sprzątnąć chyba kilo igieł. Rozsypały się wszędzie. Odkurzacz mi się zapchał i musiałam tradycyjnie szufelką i zmiotką sobie poradzić, a dalej z tym biegać do śmietnika na zewnątrz. Na szczęście pogoda była ładna, zimna, ale ładna.
Po siłowaniu się z choinką mogłam wystawić wreszcie rower na zewnątrz i pojechać do miasteczka nieopodal. Miałam dzień wolny, więc mogłam się bujnąć na drobne zakupy. Wstąpiłam do Bruny po magazyn o bieganiu [dali women’s health w pakiecie – nie przepadam, więcej reklam niż treści]. Z Aktiona przyniosłam szydełka i włóczkę. Chcę nauczyć się robić na szydełku. Podstawy znam ze szkoły, na drutach też potrafię robić ale chciałam coś pokombinować. Najwyżej się znudzę.
Po powrocie do domu zdążyłam jeszcze trochę podziergać krzywych oczek prawych i zrobiłam trening. Chciałam zdążyć nim mąż wróci z pracy, ale nakrył mnie. Pogdaliśmy chwilę między powtórzeniami a kolejnym wieszaniem prania. Oczywiście – dzień wolny, a ja puściłam 3 tury prania…
Do łóżka szłam wycieńczona już ok 20tej. Obudziłam się znów o 3 – od kilku dni mi się zdarza – i nie mogłam znów zasnąć. Jakoś przed 5 dopiero straciłam świadomość, by pół godziny później wstać do pracy.
Popatrzyłam na statystyki Garmina. Nie pamiętam, co się wydarzyło latem, że przestałam chudnąć. ten duży skok w lipcu to chyba moja wyprawa rowerowa. W tym roku nie może tak być. Muszę bardziej zadbać o swoją wagę. Mam co najmniej 14 kg do zrzucenia i powinnam o tym myśleć i w tym kierunku działać. Co roku ważę więcej, osiągnęłam znów nadwagę. Męczy mnie już to.
Na piętrze czuć hiacynty. Pierwszy już się otworzył i naprawdę mocno pachnie. Kolejne są jakiś tydzień za nim. W salonie akcja dzieje się wolniej.
Amarylis za to rośnie w rekordowym tempie. Codziennie jest widocznie dłuższy.
Zacznę od tego, że w nowy rok nie robiłam nic. Trening biegowy after burn odłożyłam na poniedziałek.
Według garmin więcej ćwiczyłam, więcej biegałam j mniej chodziłam. Szkoda, że nie zrobiłam 100km biegu w grudniu, ale 49 jest lepsze niż 0.
Było więcej kroków, kalorii spalonych i snu. Tego ostatniego wcale nie czuje, by przybyło.
Wykonałam 12 treningów siłowych. 19tys kg w 82 ćwiczeniach. 6 godzin pracy.
Rok zakończyłam też z wynikiem 655,4km. Zabrakło 344,6 km do celu rocznego. Ale też się nie przejmuje. Jestem te 600 km dalej niż większość moich znajomych. Nowy rok mam nadzieję bardziej i dalej wybiegać.
Ogólnie jestem bardziej pozytywnie nastawiona do nowego roku. Mam nadzieję, że najgorsze już za nami.
We wtorek wracam do pracy, chyba nie ma za wiele do roboty to się rozsiądę na krzesełku i będę zabijać czas zabawa z nasionami. Byle do kolejnego poniedziałku, kiedy szefowa wróci z urlopu.
Holendrzy mówią jaarwisseling, czyli zmiana roku. Wymiana. My mówimy sylwester, bo w tradycji kościoła katolickiego dni zwykło nazywać się od imienia świętego wspominanego w modlitwach tego dnia. 31 grudnia to dzień świętego sylwestra. Do dziś mówi się w Polsce o zimnej zośce, jako granicy między przymrozkami a ciepłą pora roku, świętej Ance gdy kończą się ciepłe noce i świętym Janie, po którym można kąpać się w jeziorach. Kraje protestanckie tej tradycji nie mają po prostu zmienia się rok.
W sylwestra byłam pobiegać. Zrobiłam ostatni trening 5 tygodnia planu dla początkujących z TrwningBiegacza.pl Wiało nieludzko. Wieś zrezygnowała z pokazu fajerwerków. Niestety prywatne osoby nie, co skończyło się w kilku miejscach pożarem. Wiatr zniósł ogień ludziom na samochody. Na szczęście u nas we wsi nic się nie wydarzyło.
Po bieganiu był trening. Trzeci w danym tygodniu. Zadanie po nagrodę wykonane.
Mój amaryllis rośnie jak na drożdżach. Długo było nic a teraz widać zmianę codzień. Nawet jak to pisze, to wiem, że ma on dłuższe "uszy" niż kiedy zrobiłam to zdjęcie.
Znów w nowy rok dałam się skusić promocja w sklepie z ulubionymi ciuchami do biegania. 3 lata odmawiam sobie nowych rękawiczek do biegania i w końcu je kupiłam. I bluzkę termoaktywną. Na próbę, bo nie kupowałam jeszcze od niech, a ta wygląda ciekawie, jakby miała bardziej przewiewny tył. Zobaczę, czy to jest funkcjonalne.
Moja przyjaciółka wybrała trasę rowerową. Linia wody ta czerwona. Zaczniemy w Bergen Op Zoom, dokąd dojedziemy pociągiem, a potem udamy się na północ. Po 10 dniach będziemy w domu. Po drodze mamy kilkanaście przepraw promem - czasem są takie małe, gdzie się ciągnie line lub łańcuch, by przedostać się na drugi brzeg - oraz kilkanaście fortów i chyba dwa zamki. W Utrechcie zostaniemy dwa dni, aby zwiedzić miasto i dać pupsku odpocząć.
Przyjaciółka zdecydowała się spróbować namiotowaania. Noclegi plasowały się po około 100 euro za noc, także za pokój prywatny a nie całe domki jak to spałyśmy poprzednim razem. Camping zaś liczy od 15 do 25 euro za miejsce namiotowe z przyłączem prądu i dostępem do prysznicu, WC i zaplecza kuchennego.
Namiot kupiony. Wygrał klamot. Około środy powinien przyjść, wtedy ocenie czy będziemy potrafiły go przewieźć bez kupowania używanej przyczepki. Konsultowałam się też z naszymi znajomymi, którzy rowerami objeżdżają świat. Mark i Majlits Ich strona www. Obecnie jadą rowerami do Turcji, wczoraj dostałam zdjęcie z Serbii. Wspaniali ludzie!
Oni używają sakiew również na przednie koło. Ja również chce takie zamontować. Pod gumami na bagażniku będzie namiot, więc część ladujku musi iść na przednie koło. Karimata, śpiwór, jeśli się zmieści... Przyjaciółka chce podzielić koszty namiotu na nas dwie, sakwy jednak kupię ja na oba rowery, bo to moja zabawka a nie męża i nasze rowery a nie przyjaciółki. Więc byłoby nie fair wołać tutaj o pieniądze. Muszę więc przygotować się na dodatkowe 300e. Noclegi zamknęły się w 200 euro.
Mamy jeden fajny przystanek po drodze. Huizen. Nocowaliśmy tam podczas Zuiderzee route. U Gerarda i Renate. Tym razem jadąc przez narden, postanowiliśmy szukać noclegu również u Gerarda i Renate. I tu widać spora różnicę, camping koło utrechtu to 22 euro, a noc w pokoju prywatnym to 85 euro.
Przyjaciółka została poinformowana o możliwości zwijania namiotu w deszczu i nie widzi przeszkód. Powiedziała "taki smaczek". Oby nam los oszczędził takich smaczków. Ale fakt, byłoby co wspominać.
Dziś mam wolne. Pojadę do rowerowego omówić montaż uchwytu na sakwy oraz przegląd techniczny rowerów. Mąż ma do swojego sklepu tak samo jak ja - 18 km. Więc skorzystamy w sklepie 5km od nas. Wtedy można też umówić montaż uchwytu i zobaczyć ceny sakw. W internecie te polecane przez Marka i Majlits są od 89 do 115 za parę. Jeśli w sklepie cena będzie podobna, bierę.
Poza rowerem do sklepu, w planie dziś bieg i ćwiczenia siłowe. I obym dokończyła dziś albo serial albo książkę Grishama, bo nie lubię jak mi coś długo zalega. Ale najpierw rozbiorę choinkę i zrobię pranie. Chleb się piecze.
W czwartek wykonałam trening siłowy. miałam w planie jeszcze pobiegać, ale postanowiłam sobie odpuścić. Trening wystarczył. Za to spędziłam wieczór z winem i deską serów.
Na piątek nie -planowałam nic. Po pracy miałam spotkanie z psychologiem, a wieczorem rezerwację w restauracji. Nie było sensu kłaść nacisku na ćwiczenia czy biegi, bo czasu i tak by nie starczyło. Poza tym jeden dzień luzu świata nie rozwalił.
Chcieliśmy iść do innej restauracji. W miasteczku nieopodal zmienia się właściciel restauracji, w której byliśmy na walentynki. Chcieliśmy iść więc te tam i na rocznicę związku. Niestety do końca roku rezerwacje były pełne i byliśmy tylko na liście rezerwowej. Lubię takie właśnie rezerwacje, gdzie przewidziana jest tylko konkretna liczba gości na wieczór. Nie ma kolejek ani czekania aż ktoś zje, po prostu jak bookujesz stolik to wolno ci zostać aż do zamknięcia lokalu, bo chodzi o atmosferę a nie tylko jedzenie. A jedzenie było tam niesamowite! Do tego nie ma menu, tylko szef kuchni gotuje to, co akurat trafiło na rynek rano. Zawsze świeże produkty, ciekawe aranżacje.
Niestety restauracja był oblężona kilka tygodni do przodu i nie udało się wejść z listy rezerwowej. Poszliśmy więc do cafe restauracji - co z reguły sugeruje gorsze jedzenie, z której mąż brał kiedyś cathering w czasie pandemii - na moje urodziny. Lokal był pusty gdy przyszliśmy, ale my jadamy wcześnie, a Holendrzy późno. Sala była przystrojona obrazami z kolekcji Happy Cows, więc bardzo mi się podobało.
Na przystawkę w restauracji wzięłam pieczony kozi ser z jabłkiem. Podano je w appelflapie. Polane miodem z orzechami. Bardzo lubię tą kombinację.
Na główne wzięliśmy sarninę. Rzadko można trafić dziczyznę w Holandii, bo polowania są tu mniej popularne niż w Polsce. Tym bardziej, że zalesienie jest niewielkie. Sos grzybowy, puree z pasternaku, pieczone ciasto ziemniaczane i gruszka gotowana w winie. Plus czerwona kapusta pieczona w cieście.
Zaczynam się napalać na wyprawę rowerową. Cośtam wstępnie bawiłam się z planowaniem. Jednak póki przyjaciółka nie wybierze trasy to mogę sobie jeździć palcem po mapie.
Kusi mnie Maasroute - trasa od Maastrichtu do Rotterdamu. Ciekawymi punktami będzie niewątpliwie sam Maastricht gdzie są katakumby, które można zwiedzać, poza tym Maastricht ponoć jest bardzo różny od miasteczek w Noord Holland. i ponoć większości Holandii. Hoek van Holland chcę też odwiedzić, bo tam są wrota morskie, które odwiedziliśmy z Ukochanym rok temu. Myślę, że się one Reni spodobają. Generalnie szlak prowadzi wzdłuż rzeki Mozy, więc będzie ładnie. Kilka przepraw promami - a to już robiliśmy podczas Zuidezee route. 480km jest do zrobienia. Tym razem jednak w kilku miejscach bym się chciała zatrzymać na dwie noce. Aby pozwiedzać i aby siodełko odpoczęło.
Poniżej filmik z ciekawszymi miejscami trasy.
Poniżej podobny filmik z trasy, którą już zjechałam.
Wkrótce przyjdzie nam planować wyprawę rowerową numer 2 z moją przyjaciółką. W tym roku zjechałyśmy trasę wokół dawnego Morza Południowego - 500km, a w przyszłym jeszcze nie wiemy. Oczy świecą mi się na Maasroute - czyli z Limburgii do Zelandii. Zelandia jest piękna. Byłam tam rok temu z Ukochanym na piesze wędrówki. O Limburgii każdy kogo znam mówi, ze to piękne miejsce. Inne od reszty Holandii. I ponoć ma wzniesienia!
I teraz mam dwie opcje - nocujemy z Airbnb jak ostatnio - czekające na nas czyste pościele, łazienki, pokoje, domki, campingi. Albo... kupię większy namiot i zatrzymamy się na polach namiotowych. Dostępne oczywiście łazienki, prysznice, mini zaplecze kuchenne, czasem pralka, często internet. Tylko śpi się "u siebie". Mam namiot 3 osobowy ale typu pop-up, czyli po złożeniu jest to koło o średnicy 80cm. Słaba opcja na rower. Więc musiałabym kupić nowy. I oczy świecą mi się na dwa modele - cena bardzo zbliżona.
Model 1 - klamot. Waga 12 kg, dwie sypialnie po 2 osoby, więc sporo prywatności i możliwość trzymania toreb przy pupie. Do tego przedsionek po środku szeroki na 2m czyli wejdą oba rowery i powinno dać się wyślizgnąć na spacer do wc.
plusy - dużo przestrzeni, schowane rowery, więcej prywatności. Ma warstwę fresh&black czyli nie nagrzewa się na słońcu, a dzięki czaerni od środka można spać także kiedy jest jasno na zewnątrz. W NL słońce potrafi świecić do 22 a być widno nadal o 23.
minusy - 12 kg władować i utrzymać na bagażniku to jak jazda z kratą piwa... da się, ale zajmie dużo miejsca i swoje waży - bagażniki mamy do 25kg.
Opcja 2: nie klamot. Waga - 2,5 kg. 10 kilo mniej niż poprzedni. Do zakupu na stronie dla ludzi lubiących wędrówki. Sypialnia jedna, na 3 osoby. Przedsionek niewielki i na zdjęciach nie widać, by był z podłogą, więc ewentualne torby mogą podmoknąć od spodu, chyba, że się je podłoży. Namiot jest miękki, torba po spakowaniu - średnia.
Plusy - waga!
Minusy - dzielenie sypialni, rowery na zewnątrz, torby trzeba będzie pewnie podłożyć
Dodatkowym zakupem będzie przejściówka kontaktu campingowego na domowy, bo ładowarki do rowerów mamy na dwa bolce a campingowe kable mają chyba 5 bolców. Ewentualnie ładowanie przez noc w łazience. Ale pewniej bym się czuła ładując w namiocie - więc potrzebny byłby także przedłużacz - listwa. Można wziąć z domu. Muszę też sprawdzić, czy te ładowarki pójdą na prądzie na campingu - jest tam chyba mniej amperów - nie pamiętam.
Moja latarka na pierś do biegania dziś rozmasowała mi się podczas biegu i odmawia ładowania. Zachodzi jakieś spięcie wewnątrz. Możliwe, że musi wyschnac bo dziś używałam jej w deszczu. Ciężko będzie ja zastąpić, bo pisałam już kiedyś,, e nawet jak są identyczne na amazonie to przysyłają inne gówno, a za zwrot trzeba zapłacić. Większość kamizelek z ledami jak na zdjęciu powyżej, nie ma latarek. A te z latarkami nie mają tych LEDów. Jutro spróbuję znów podłączyć do ładownia.
Ogólnie wieje tak paskudnie, że biegłam pochylona noy Jackson.
Zrobiłam sobie dwa pierwsze treningi biegowe. W poniedziałek jeszcze było wolne od pracy, więc chociaż trochę słońca uświadczyłam. W zasadzie to deszczu, ale i tak było fajnie. Na te interwały muszę się cieplej ubierać, bo samego szybkiego biegu jest mało, a więcej intensywnego marszu.
Drugi bieg w ciemnościach. Gdy wracam z pracy to słońce zachodzi. Rozwiało się mocno. Nie wiem, czy to już sztorm, ale wiać ma do przyszłego tygodnia. Dzięki nowym drzwiom , nie wieje już w domu. Teraz tylko w wentylacji słyszymy wiatr. W zasadzie to tak w linii prostej, mój dom może być najwyższym budynkiem patrząc od samego wału morskiego. Jak w naszej okolicy wiatr się rozhula, to zawsze mocniej niż w reszcie kraju.
Zrobiłam zaplanowany na piątek trening [w niedzielę] i nawet jestem z siebie podwójnie zadowolona, bo zwiększyłam obciążenie przy deadliftach do 28 kilogramów. No – było ciężej. 3x po 10 powtórzeń.
Nie wiem czy na stałe zamontować na sztangę te 5kg więcej, bo przy unoszeniu bioder z ławką mogę mieć problem, by się spod takiej sztangi wykaraskać. Nie jest problemem uniesienie bioder, ale przerwy między setami – wtedy muszę zejść biodrami do podłogi, nie spadając przy tym z ławeczki – sztanga lubi wtedy mi wpadać na części ud czy bioder, wywołując bolesne dociskanie. Aż się dziwię że nie mam siniaków.
Zważyłam się – niby ważę się codziennie, ale zważyłam się z pomiarem tłuszczu. Oj niedobrze. 9 procent za dużo. 16 kilo za dużo. Nie wiem, jak się z tym czuć. Wyglądam nadal dobrze, ale to nadal to już ma cienką granicę. Na selfiakach często mam już drugi podbródek – na zdjęciach wykonanych przez innych ludzi – tym bardziej. Nie podoba mi się to.
Ostatnio Garmin znów mi pokazał bezproduktywny stan treningu. To znaczy, że rzuciłam się z motyką na słońce i przeciążyłam organizm, który się źle regeneruje i nie rokuje poprawy w wynikach sportowych. To oznacza, że trzeba zwolnić. Wiem, że zdjęcie poniżej nie wygląda jak zwolnienie, ale nim jest.
Biegi 1 typu – After Burn. After Burnt o specyficzne interwały, które bazują na biegach na 90proc możliwości przekładanych marszami. Od 100sek marszu w fazie 1 do 70 sek marszu w fazie 3. Bieg zaś wydłuża się z 30 do 45 sekund. Kilka powtórzeń plus treningi co 4 dni. Robiłam je kiedyś – świetne są te interwały, naprawdę można się spocić. Od fazy 2 lub 3 odpoczywa się w truchcie – ja wybieram marsz. Może w drugim cyklu dam radę truchtać, ale aby obniżyć tętno [a ja podejrzewam, że z moim układem krwionośnym jest coś nie tego, bo mi tętno nie spada jak powinno] muszę przejść do marszu, a nie truchtu.
Biegi 2 typu – TB. Plan treningowy dla początkujących z książki trening Biegacza – Jak zacząć biegać. Polecam książkę – kompendium wiedzy dla amatorów. Pomijam w planie pierwsze 4 tygodnie, które są marszami. Nie jestem aż takim kanapowcem. Tydzień 5 to treningi po 1 minucie truchtu na 5 minut marszu. Bardzo back to the basics. Ten typ treningów pomógł mi pozbierać się po coronie w 2020. Pułap tlenowy wzrastał, mięśnie miały czas odpocząć…
Założenie jest takie, aby biegać AB co 4 dni, a TB w wtorki, czwartki, soboty – jak miałam kiedyś zwyczaj biegać. Jeśli wypadnie tego dnia AB to TB przechodzi na kolejny wtorek, czwartek lub sobotę.
Wydaje mi się że z tą intensywnością treningów szanse zajechania się są minimalne – chyba, że położy mnie grypa, która obecnie tutaj panuje. No i trening siłowy jeszcze rozpisałam – poniedziałek, środa, piątek – czyli tak, jak ćwiczę [przynajmniej teoretycznie] obecnie. Wiem, ze planować jest łatwo i pewnie będzie do pupy, jak będę styrana po całym dniu w pracy, ale dziś mam nadzieję, dziś wierzę, że się uda.