- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Grupy
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 1845733 |
Komentarzy: | 19150 |
Założony: | 16 marca 2009 |
Ostatni wpis: | 15 lutego 2019 |
kobieta, 62 lat, Warszawa
158 cm, 63.10 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Masa ciała
Ze wstydu.
Z zażenowania powtarzającymi się wpadkami i z, niepokojącego bardzo, trendu rosnącego. Powolutku rośnie, podstępnie, po ćwierć szklanki, niby pomijalnie, niezauważalnie . . . a potem nagle wali wagowym wynikiem po oczach.
To odzywają się we mnie genetyczne atawizmy. W końcu rasa człowiecza liczy sobie chyba koło 40 tysięcy lat, to jak mam z tym walczyć moimi pięćdziesięcioma dopiero? Geny krzyczą: zimno? trzeba jeść? biało? trzeba jeść!
No to jem.
Dzisiejszej nocy, gdym wróciła z radosnego odśnieżania w czynie społecznym . . ehhh. . . atawizmy tak natarczywie wołały z lodówki. . .
Najchętniej spuściłabym zasłonę milczenia na to nocne jedzenie i na wagowynik dzisiejszy. A tu wypada na Vitalii opisać . .
głupio mi i wstyd
nie lubię, gdy mi głupio i wstyd
więc chyba przestanę tu pisać
do wiosny
Jedyną zimą, gdy chudłam i/lub perfekcyjnie trzymałam wagę, to była ta, gdy w tygodniu co najmniej 3 razy byłam na siłowni, a bywało że i 5 razy, za każdym razem 2,5 godziny najmarniej, i jeszcze basen odwiedzałam kilka razy w tygodniu.
Teraz nie ma opcji aż takiej aktywności fizycznej. I już nigdy chyba nie będzie.
Więc sobie zimowo powolutku przytywam.
Liczenie kcali vitaliuszowe nie pomaga.
Nie chcę się czuć nieprzyjemnie raportując tu przytywanie
Więc zabieram swoje zabawki i sobie stąd idę
Do wiosny
ps.
pewnie wpadnę co jakiś czas, z textem o dupie_maryni, bo pisanie to nałóg
rozkapryszony futrzany sybaryta
Sybaryta z Sybaris.
Sybaris - legendarne greckie miasto. Do dziś nieodkryte. Nieodkopane. Istnieje tylko w zapisach i zabytkach. Wiadomo, że było naprawdę.
Miasto tak bogate, że już od prawie półtora tysiąca lat nazwa jego mieszkańca jest na całym świecie synonimem rozleniwionego bogacza, otaczającego się luxusem z najwyższej półki.
Dla mnie miasto jak najbardziej rzeczywiste. Wszak Turms Nieśmiertelny pochodził z Sybaris.
Czy jedno z żyć mojego kota pochodzi z Sybaris?
Przecież jeszcze jesienią był normalny !
Rozbestwił się. Rozkaprysił. Zbeszczelniał.
A taki był niekłopotliwy kotek. Owszem, czasem odstawiał numery, ale takie. . . hmmm . . zrozumiałe
Kot córczęcy.
Rozbestwił się pokarmowo.
Jeszcze 2 lata temu na FiBi opisywałam koci experyment pokarmowy "ile łiskasa zje w jeden dzień kotek karmiony dotychczas kitkatem" . . Okazało się, że bardzo dużo! Pierwszego dnia zjadł półtorej puszki, drugiego tylko jedną niecałą. Smakowało małemu kotkowi
Teraz grymasi! Ale - chyba sami jesteśmy sobie winni. W święta kot dostał od każdego prezenty, niestety, żywnościowe. Wypasione karmy, bardzo drogocenne pasztety, chrupki lecznicze i chrupki luxusowe.
Nie chce jeść normalnej karmy.
Ulubionego dotychczas tuńczykowego łiskasa w galaretce .. . Ach, to całe przedstawienie jest ! Pierwszą o poranku osobę, zdążającą do kuchni, oplątuje kot, tańczący w ósemkach wokół nóg. Odgłosy wydaje dziwne, coś pomiędzy pytającym gruchaniem gołębia a kocim sennym mruczomiałkaniem. Najpierw robi sfinksa przy misce i tylko wodzi oczami. Potem zaczyna się stawianie kociego słupka, oparty przednimi łapami o szafki miauczy pytająco i coraz bardziej nagląco. A gdy się osoba poranna opiera albo jest za śpiąca, to kot wytacza armaty. Robi nagle umierającego kota, bezwładnie się wywraca na bok w pobliżu miski, łapy wyprężone i włącza ochrypłą syrenę, wycie, które resztę śpiących na nogi podnosi. "Jak to??? Kot tak strasznie umiera z głodu i nikt go nie poratuje??? Nie zlituje się??? Okruszka kotu żałujecie???"
A gdy dostanie mokrą karmę, ulubioną dotychczas, w galaretce - to najpierw robi skulonego sfinksa nad krawędzią miski, potem długo i z wahaniem wącha. I na człowieka podejrzliwie patrzy. A potem ostrożnie tylko galaretkę wylizuje. Reszta obsycha.
Świnia, nie kot! Niewdzięcznik!
Cholery można dostać!
I siedzi godzinami pod lodówką, wypatrzył, że na jej szczycie jest jeszcze maleńka puszeczka gurmonta. Między oczyma kota a tą malutką puszeczką rozpięta jest świecąca sieć pożądania.
I jeszcze, pieron, wie gdzie jest ta luxuśna sucha karma! Tylko czyha na otwarcie szafki pod zlewem! I znowu włącza ochrypłą syrenę.
Przecież nie będę go karmiła tylko tym drogim kocim żarciem, bo z torbami bym poszła !
Jedno tylko kota ratuje. Źle sypiam ostatnio.
Bywają złe, tak normalnie złe sny. Wczoraj na przykład byłam mikrofonem w kamerze przyrodnika, który filmował kwiatek od dołu. A na tym smacznym/pachnącym kwiatku siedziały pluskwiaki brązowe. Głos przyrodnika tłumaczył biologicznie (nagrywanie głosu i obrazu jednocześnie) czemu te robaczki tam siedzą. Zbliżenie, najazd kamery na spód kwiatka. Jeden z tych robali SPADŁ na mnie, brr. Brrrrr do obudzenia, ale po takim śnie z powrotem zasnąć można od razu.
Ale też prawie każdej nocy odwiedza mnie koszmar senny w towarzystwie potwora adrenalinowego. Spać potem nie mogę, bo co mi powieki opadną, to zaraz je strach otwiera, strach przed powtórką.
Kot to jakoś wyczuwa. Słyszy moje bezsenne obracanie się na łóżku. Przybiega. Łapami drepcząc magicznie wydeptuje potwora, wygania z mojego pobliża. I mruczy! Mruczy tak głośno jak młode kociaki tylko potrafią, mruczeniem koszmary odpędza. Zasypiam z kotem pod pachą, z futrem włażącym do ust. Bezpieczna.
Dobry kot.
Ale tam !
Dobry czy nie dobry - nic to, jutro córczę przylatuje, już skończyła sesję. Niech ona się z wybrednym jedzeniowo kotem handryczy.
Vitaliowo bardzo ok.
Wystarczy konsekwencja i samokontrola. Wystarczą godziny spędzane z dala od osobistej lodówki. Wystarczy mieć przygotowany posiłek na późny i głodny okropnie powrót do domu. By się wewnętrzny łasuch nie rzucał na bułę i ser i dżem i słodkie i majonez i śmietanę prosto z pojemnika.
Wczoraj 57,7
Dzisiaj o zbyt wczesnym poranku 57,0. Przedśniadaniowo się nie ważyłam, nie miałam czasu.
Wczoraj ze skarbowego na Jagiellońskiej wracałam tańcząc. Hehe, nie z radości. Tylko w słuchawkach zaplatał mi się Marc Anthony ze swoim I nned to know. (linki do posłuchania TU albo TU ). Naprawdę, trudno tego słuchać i chodzić nietanecznym krokiem.
Wieczorem też potańczyłam, na kompie puściłam Anthony'ego w kółeczko i obserwowałam, jak Panu i Władcy nogi i ramiona zaczynają się poruszać. Wykorzystałam go tanecznie.
Kot leży mi na kolanach, grzeje i mruczy. W misce zostały obsuszone grudki łiskasa.
nie o taką stabilizację mi chodzilo !
masz ciało coś chciało oraz o pewnej skurewetce
sama przecież chciałam ?.... (oraz zaległe i
obiecane zdjęcia)
Naprawdę, chciałam. Sama z sie! Wciąż chcę.
Ale wczoraj mi było tak głupio i tak przykro....
Od lat wypycham synalka z domu. Nie możemy na dłuższą metę być w jednym pomieszczeniu, bo warczymy albo i gorzej. O sprawy ważne i o duperele, chwilami o wszystko. Potem się godzimy albo obrażalsko milczymy i tylko wrednie dogadujemy pod nosem. On miał opory przed całkowitym opuszczeniem domu, chwilami życiowego niefarta, chwilami to było czyste wygodnictwo. Wyprowadza się, wraca, nie zawsze z własnego lenistwa, bo nie zawsze słowni aktualni pracodawcy.
Od połowy jesieni jest prawie u siebie, nawet niedaleko, 400 metrów od bloku mojego taty, a do domu taty ode mnie rowerem jest 3,33 km.
Owszem, widzimy się prawie codziennie, bo przecież pracuje teraz u nas. Gdy w Wigilię grypa go nagła złapała, to od razu do domu rodzinnego go wzięliśmy, ciasno było, ale przecież tu ma ciepło i opiekę. Wiemy, że nie odchodzi na drugi kraniec świata!
Ale dopiero wczoraj . . za serce i za gardło mnie chwyciło . . wziął od mnie ogromniastą stadionową ruską torbę, zza biurka powyciągał statywy, stojaki, lampy, tła, to wszystko wielkoformatowe fotograficzne badziewie. A potem poszedł do piwnicy i wytargał zapakowane swoje stare pluszowe zabawki i osobiste albumy ze zdjęciami.
Stałam w drzwiach ze ściśniętym gardłem i mokrymi oczami.
Dziecko dojrzało i nareszcie usamodzielniło się! Poczuło się na tyle pewnie i stabilnie, że zabiera do siebie swoje zabawki.
Tyle lat tego chciałam, więc dlaczego teraz jest mi smutno?...
ps. Oczywiście dzisiejszym porankiem zdążyliśmy się zetrzeć, o głupstewko, potem pogodzić.
Ja nie mam syndromu pustego gniazda!!!
Ja uwielbiam samotność, doskonale się z nią czuję. Od zawsze. Pamiętam mój płacz, gdy właśnie się dowiedziałam, lat temu prawie 30, że jestem w ciąży. Siedziałam w wannie i ryczałam . . ale nie że trzeba ślub, że jeszcze studia, że co ja powiem rodzicom, że życie zmarnowane i takie tam standardy. Hehe - nie! ja ryczałam pod tytułem "już nigdy nie będę sama, jak ja to wytrzymam?"
Syndrom pustego gniazda ma Pan i Władca. Co drugi wieczór mruczy smutno, stojąc w drzwiach pokoju córczęcia - Sama zobacz jak to nieodpowiednio wygląda! Zamiast Pyśki jest tylko pyśkowy kot i światełka świąteczne nad pustym pyśkowym łóżkiem.
Tak a propos kota. To jest to nałogowy połykacz choinkowej lamety zwanej też włosami anielskimi. Kradł ją z choinki od lat, a potem jadł, jadł, jadł . . . a potem robił dłuuuuuuugie kupy, albo biegał po domu z lametą w tyłku, ciągnąc za sobą kupsko. Błeee!
Choinka bez włosów anielskich to nieprawdziwa choinka. Walka z kotem trwa więc choinkowo corocznie.
W tym roku wszystkie lamety kończą się wysoko, około moich ud. Kotu niewygodnie sięgać, kolce w łapki kłują, gdy się próbuje na gałęziach opierać.
Dziś rano śniło mi się mlaskanie, zakończenie nieprzyjemnego snu. Obudziło mnie mlaskanie. W realu mlaskanie !!! Co za potwór mlaszcze?! I to tak niebezpiecznie blisko moich uszu?..
Krzesło stało niebezpiecznie blisko choinki, kot usiadł na jego samiuteńkim brzegu, naciągnął całe ciało ku sufitowi, wyciągnął maxymalnie do góry łepek i . . . no tak! złapał lametę, jedną niteczkę i właśnie wciągał w siebie. Mlaszcząc głośno.
Zobaczył moje otwarte oczy. Uciec nie mógł (próbował!), bo lameta jednym końcem na choince, a drugi jej koniec już głęboko w przewodzie pokarmowym.
Ależ miał głupią minę!!!!
Wyciągnęłam z niego 43 cm lamety. Zmierzyłam. Stanowczo wolę wyciągać to z góry kota, a nie z tyłu kota.
wagowo tak se .. ..
waga się buja, jednego dnia jest 56,7, drugiego dnia 57,3, i znowu . . . i znowu . . . w te i we wte . . .
dziś trzeci dzień rehabilitacji . . z doświadczenia wiem, że najbardziej bólowy . . już wczoraj wieczorem było niedobrze . . teraz, mimo że jeszcze nie wieczór, już jest niedobrze . . teoretycznie od jutra powinno być lepiej . . . tylko ten zbliżający się wieczór trochę mnie przeraża - płonąca lewa podeszwa, kłujący prawy bark
proszeczki przygotować muszę, na ból i na sen
tylko proszę sobie nie robić nadziei, że znowu będę w stanie "na haju" pisała na Vitalii, jak 19 stycznia zeszłego roku. O nie! Vitaliowe linearne pismo typu B było tylko raz!
Zaległe fotki daję
Dla Milly, polewanie skrzydła samolotowego różowym antyzimowym glutem. Na wysięgniku były 3 czujniki na pomarańczowych patykach i silne światło i kamera podglądu i dysza rozpylająca.
Dla Toperzycy. Ty nie chrzań, że masz duży brzuch. Tu masz mój duży brzuch, a do porodu jeszcze był z miesiąc. Ty masz maleństwo!
Zaległe z Sylwestra, radość pod jakimś dobrze wspólnie zagranym numerze.
Ze Sztokholmu.
Ręce tej panienki w metrze podają praprzyczynę mojego nocnego zgubienia. A raczej to, z czego nalewa.
A to cmentarz przy którym nocą płakałam z zagubienia. Pod palcem z lewej charakterystyczne nagrobki. Po wpisaniu w gógla/grafikę "mosaiska begravningsplatsen" wyskakują właśnie te nagrobki. Można nawet w mapach góglowych sprawdzić odległość od tego cmentarza do Stockholm Hostel przy Alstromergatan .. wstyd mi do dzisiaj, byłam tak blisko . . .
wszystko na dzisiaj
jeszcze tylko oblot zaprzyjaźnionych pamiętników, w kuchni zasmażane buraczki i z pilotem przed tivi
już mi proszeczek głaszcze zwoje mózgowe, zaczyna mnie przekonywać, że nic NIE boli i że wszystko jest różowe i błękitne i jak najbardziej okej