Temat: Odchudzanie sensem życia

Cześć . Mój problem polega na tym, że całe moje życie kręci się wokół "odchudzania". W cudzysłowie, bo ja od około 10 lat ważę tyle samo z wahaniami +/- 2kg. Zaczęłam "odchudzanie" mając 11-12 lat, kiedy to byłam naprawdę chudym dzieckiem. Wtedy była moda na pro-ana, motylki, jedzenie liścia sałaty i ćwiczenia do upadłego. I od tamtej pory wciąż się odchudzam. W wieku około 15 lat byłam na diecie 1000 kcal, z wagi 68 w trzy tygodnie schudłam do 60 kg, a potem? Potem przez rok jadłam, spałam, jadłam, spałam, jadłam... Obudziłam się po roku ważąc 78 kg, z okropnym samopoczuciem, wypryskami na twarzy , niską samooceną. Wówczas wzięłam się za to nieco rozsądniej, jadłam 1800 kcal, zaczęłam jeździć do szkoły rowerem, biegać. Cały czas zdarzały się napady obżarstwa, bo jak zjadłam jednego batona powyżej tych 1800 kcal to nie zaprzestałam na jednym, tylko w związku z wyrzutami sumienia wywołanymi tym pierwszym jadłam ze 3000 kcal dodatkowych. A przecież od tego jednego batona nic takiego nie mogło się stać.  Schudłam wtedy do około 65 kg  i od tamtej pory moja waga oscyluje pomiędzy 65 a 70 kg, zależy jak idzie mi to moje odchudzanie, a odchudzam się ciągle. Ale to nie tak, że trzymam rygorystyczną dietę, po prostu sobie codziennie mówię, że się odchudzam,  a kolejnego dnia jem normalnie, w weekendy na imprezach też jem normalnie.  
Wyglądam dość normalnie. Nie jestem jakaś mega szczupła, ale mam fajne proporcje - duże piersi, zgrabne nogi, wcięcie w talii, nieodstający brzuch, jestem trochę otłuszczona ale generalnie jak się ubiorę to petarda, większych mankamentów nie widać gołym okiem. Ważę 68 kg przy 170 cm wzrostu. No ale cały czas z tyłu głowy mam, że muszę schudnąć, że jestem na diecie, nie potrafię się od tego odciąć. Jak się nie odchudzam, moje życie traci tak jakby sens. Codziennie wchodzę na wagę , a jak na nią nie wchodzę to jestem rozdrażniona. Tyję kg, chudnę 2 kg, tyję 2 kg, chudnę 1 kg i tak w kółko, waga oscyluje cały czas koło 67 kg.

Ja nie wiem jak mam uwolnić swoją psychikę od tego. Mam świadomość że nie wyglądam źle, tak naprawdę to nie przejmuję się opinią innych ludzi, nie wiem w sumie po co to robię, partnerowi się podobam, sobie generalnie też...


Czy ktoś jest w stanie mi coś doradzić ? Jak się od tego uwolnić ? 

Użytkownik4535693 napisał(a):

Cześć . Mój problem polega na tym, że całe moje życie kręci się wokół "odchudzania". W cudzysłowie, bo ja od około 10 lat ważę tyle samo z wahaniami +/- 2kg. Zaczęłam "odchudzanie" mając 11-12 lat, kiedy to byłam naprawdę chudym dzieckiem. Wtedy była moda na pro-ana, motylki, jedzenie liścia sałaty i ćwiczenia do upadłego. I od tamtej pory wciąż się odchudzam. W wieku około 15 lat byłam na diecie 1000 kcal, z wagi 68 w trzy tygodnie schudłam do 60 kg, a potem? Potem przez rok jadłam, spałam, jadłam, spałam, jadłam... Obudziłam się po roku ważąc 78 kg, z okropnym samopoczuciem, wypryskami na twarzy , niską samooceną. Wówczas wzięłam się za to nieco rozsądniej, jadłam 1800 kcal, zaczęłam jeździć do szkoły rowerem, biegać. Cały czas zdarzały się napady obżarstwa, bo jak zjadłam jednego batona powyżej tych 1800 kcal to nie zaprzestałam na jednym, tylko w związku z wyrzutami sumienia wywołanymi tym pierwszym jadłam ze 3000 kcal dodatkowych. A przecież od tego jednego batona nic takiego nie mogło się stać.  Schudłam wtedy do około 65 kg  i od tamtej pory moja waga oscyluje pomiędzy 65 a 70 kg, zależy jak idzie mi to moje odchudzanie, a odchudzam się ciągle. Ale to nie tak, że trzymam rygorystyczną dietę, po prostu sobie codziennie mówię, że się odchudzam,  a kolejnego dnia jem normalnie, w weekendy na imprezach też jem normalnie.  Wyglądam dość normalnie. Nie jestem jakaś mega szczupła, ale mam fajne proporcje - duże piersi, zgrabne nogi, wcięcie w talii, nieodstający brzuch, jestem trochę otłuszczona ale generalnie jak się ubiorę to petarda, większych mankamentów nie widać gołym okiem. Ważę 68 kg przy 170 cm wzrostu. No ale cały czas z tyłu głowy mam, że muszę schudnąć, że jestem na diecie, nie potrafię się od tego odciąć. Jak się nie odchudzam, moje życie traci tak jakby sens. Codziennie wchodzę na wagę , a jak na nią nie wchodzę to jestem rozdrażniona. Tyję kg, chudnę 2 kg, tyję 2 kg, chudnę 1 kg i tak w kółko, waga oscyluje cały czas koło 67 kg.

Ja nie wiem jak mam uwolnić swoją psychikę od tego. Mam świadomość że nie wyglądam źle, tak naprawdę to nie przejmuję się opinią innych ludzi, nie wiem w sumie po co to robię, partnerowi się podobam, sobie generalnie też...

Czy ktoś jest w stanie mi coś doradzić ? Jak się od tego uwolnić ? 

mam to samo i szczerze to Ci powiem, że nawet po dwóch operacjach bariatrycznych nic się nie zmieniło....

Przerabiałam, teraz mam to gdzieś na jakieś 95%. To chyba kwestia wieku. Po 30 latach mi przeszło :) 

Z plusów drogie panie, przynajmniej nikt wam nie zarzuci niedbania o "zdrowie" i "kondycję". Sory, musiałam, bo od razu mi sie przypomniało sekowanie "cialopozytywnych" jako propagujących otyłość :)

Po tych zmarnowanych latach myślę sobie, że za uleglość, podatność na wpływy się płaci. W tym przypadku zdrowiem, fizycznym i psychicznym. Nigdy więcej w żadnej sprawie.

Haga. napisał(a):

Przerabiałam, teraz mam to gdzieś na jakieś 95%. To chyba kwestia wieku. Po 30 latach mi przeszło :) 

Z plusów drogie panie, przynajmniej nikt wam nie zarzuci niedbania o "zdrowie" i "kondycję". Sory, musiałam, bo od razu mi sie przypomniało sekowanie "cialopozytywnych" jako propagujących otyłość :)

Po tych zmarnowanych latach myślę sobie, że za uleglość, podatność na wpływy się płaci. W tym przypadku zdrowiem, fizycznym i psychicznym. Nigdy więcej w żadnej sprawie.

Ja jestem ogólnie za ciałopozytywnością, ale w granicach rozsądku. Jako nie dążenie do nierealnych wyfotoszopowanych kanonów. Fajnie jak się promuje, że można mieć lekki brzuszek, rozstępy, że nie trzeba ważyć 50 kg przy 180 cm wzrostu. Że ciało kobiece się zmienia i nie musi być idealne. Że można mieć zmarszczki i niedoskonałości. Że nie trzeba być mega chudym i mając ciut więcej kilogramów też można się czuć dobrze i wyglądać dobrze. Dla mnie osobiście to jest ciałopozytywność. Natomiast kładzenie na piedestale 150 kilogramowego ciała to już za daleko idąca ciałopozytywność jak dla mnie. To już jest propagowanie otyłości jako czegoś fajnego i normalnego a to nigdy nie będzie fajne i normalne i nie chodzi o kwestie wizualne, tylko zdrowotne.

Pasek wagi

Karolka_83 napisał(a):

Haga. napisał(a):

Przerabiałam, teraz mam to gdzieś na jakieś 95%. To chyba kwestia wieku. Po 30 latach mi przeszło :) 

Z plusów drogie panie, przynajmniej nikt wam nie zarzuci niedbania o "zdrowie" i "kondycję". Sory, musiałam, bo od razu mi sie przypomniało sekowanie "cialopozytywnych" jako propagujących otyłość :)

Po tych zmarnowanych latach myślę sobie, że za uleglość, podatność na wpływy się płaci. W tym przypadku zdrowiem, fizycznym i psychicznym. Nigdy więcej w żadnej sprawie.

Ja jestem ogólnie za ciałopozytywnością, ale w granicach rozsądku. Jako nie dążenie do nierealnych wyfotoszopowanych kanonów. Fajnie jak się promuje, że można mieć lekki brzuszek, rozstępy, że nie trzeba ważyć 50 kg przy 180 cm wzrostu. Że ciało kobiece się zmienia i nie musi być idealne. Że można mieć zmarszczki i niedoskonałości. Że nie trzeba być mega chudym i mając ciut więcej kilogramów też można się czuć dobrze i wyglądać dobrze. Dla mnie osobiście to jest ciałopozytywność. Natomiast kładzenie na piedestale 150 kilogramowego ciała to już za daleko idąca ciałopozytywność jak dla mnie. To już jest propagowanie otyłości jako czegoś fajnego i normalnego a to nigdy nie będzie fajne i normalne i nie chodzi o kwestie wizualne, tylko zdrowotne.

spot on!

Karolka_83 napisał(a):

Haga. napisał(a):

Przerabiałam, teraz mam to gdzieś na jakieś 95%. To chyba kwestia wieku. Po 30 latach mi przeszło :) 

Z plusów drogie panie, przynajmniej nikt wam nie zarzuci niedbania o "zdrowie" i "kondycję". Sory, musiałam, bo od razu mi sie przypomniało sekowanie "cialopozytywnych" jako propagujących otyłość :)

Po tych zmarnowanych latach myślę sobie, że za uleglość, podatność na wpływy się płaci. W tym przypadku zdrowiem, fizycznym i psychicznym. Nigdy więcej w żadnej sprawie.

Ja jestem ogólnie za ciałopozytywnością, ale w granicach rozsądku. Jako nie dążenie do nierealnych wyfotoszopowanych kanonów. Fajnie jak się promuje, że można mieć lekki brzuszek, rozstępy, że nie trzeba ważyć 50 kg przy 180 cm wzrostu. Że ciało kobiece się zmienia i nie musi być idealne. Że można mieć zmarszczki i niedoskonałości. Że nie trzeba być mega chudym i mając ciut więcej kilogramów też można się czuć dobrze i wyglądać dobrze. Dla mnie osobiście to jest ciałopozytywność. Natomiast kładzenie na piedestale 150 kilogramowego ciała to już za daleko idąca ciałopozytywność jak dla mnie. To już jest propagowanie otyłości jako czegoś fajnego i normalnego a to nigdy nie będzie fajne i normalne i nie chodzi o kwestie wizualne, tylko zdrowotne.

Co to jest promowanie otyłości? Myślisz że jak ktoś spojrzy na 150 kilową kobietę to zechce dobić tej cyferki? Wystarczy że wejdzie w komentarze pod zdjęciem czy filmikiem to mu się odechce jak poczyta hejty i wyzwiska. No masz ci los, grubi ludzie nie są w końcu smutni bo są grubi, po latach odchudzania i efektów jojo, unikania życia i odkładania wszystkiego aż schudną zaczynają po prostu żyć i cieszyć się życiem = promocja otyłości.

Mi bardzo pomogły niektóre treści na Instagramie i książka "obsesja piękna" 

z kont polecam: 

- psycholog_o_diecie 

- olaskwirut 

- psychologia_odchudzania 

- myslwruchu

- anatomiadiety

- bez.wyrzutow









© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.