Hej dziewczyny. Myślałam nad tym jakiś czas, i w końcu po przeglądnięciu sporej ilości pamiętników, wyczytaniu wielu wątków na forum postanowiłam podzielić się z Wami osobistymi doświadczeniami z odchudzaniem, własnymi błędami i przestrzec Was żebyście nie popełniły takiej głupoty.
To ja w maju 2008 roku (końcówka 2 klasy liceum), waga ok 96 kg.
Tak. Było mnie sporo, otyłość, podajże 3 stopnia. Było źle.
W wakacje miał się odbyć ślub mojego brata ciotecznego, a kilka miesięcy po nim moja studniówka. Mama zasugerowała mi, że to już czas wziąć się za siebie, żebym nie płakała że nie mogę znaleźć sukienki. Tak też zrobiłam.
Od czerwca 2008 zmieniłam mój sposób odżywania. Nie łączyłam chleba, ziemniaków, ryżu i kaszy z mięsem (ogólnie dieta nie łączenia), jadłam dużo owoców i warzyw, całe lato przejeździłam na rowerze no i jeszcze nauczyłam się gotować. Czułam się wspaniale!
Na ślub brata wyglądałam tak (ostatnie dni wakacji, około 15 kg mniej):
![]()
Potem przyszła szkoła. Klasa maturalna. Nie miałam już czasu żeby jeździć na rowerze. Ogólnie, przestałam mieć czas na cokolwiek. Zaczęłam się martwić, że to co do tej pory osiągnęłam szlag trafi. Wtedy po raz pierwszy zalogowałam się na Vitalii. Zobaczyłam, że nie tylko ja mam taki problem. Szybko podłapałam system liczenia kalorii. Na początku, robiłam to z głową. Musiałam mieć energie żeby się uczyć i żeby biegać po korepetytorkach. Koniecznie w środku dnia ciepły posiłek, pożywne śniadanie, lekka kolacja i przekąski. Potem stwierdziłam, że to jednak za dużo. Muszę to ograniczyć. Zaczęłam mocno trzymać się granicy 1000 kcal. Ani kcal więcej. Mój jadłospis wyglądał tak: śniadanie 150 g serka wiejskiego, 2 śniadanie: jabłko, obiad: kanapka z warzywami, podwieczorek: jabłko, kolacja: kanapka z warzywami. Wytrzymałam na tym do świąt. Ale byłam zachwycona tym jak wyglądałam. z 96 schudłam do 64 kg. Ale moim marzeniem było jeszcze mniej i jeść jeszcze mniej.
Na święta coś we mnie pękło. Kiedy mama kazała mi jeść świąteczne potrawy, miałam łzy w oczach. Ale z drugiej strony... były tak pyszne, że nie umiałam przestać. W wigilię po raz pierwszy zwróciłam.
Tak właśnie wyglądałam na święta. Ja już nawet nie wspominam o tym że kiedy jakiś czas tak już się odżywiałam to zawroty głowy, lekkie omdlenia były normą. Nie mogłam się uczyć. Nie umiałam się na tym skoncentrować. Liczyło się tylko odchudzanie.
Przyszedł czas studniówki. Na miesiąc przed zaczęłam ćwiczyć jak opętana.
Moja kreacja.
Po studniówce nastąpiło coś, co mnie załamało. Napady obżarstwa których nie umiałam zatrzymać. Potem rzyganie. Kilka razy na dzień. I tak w kółko. Bałam się. Poprosiłam mamę o pomoc. Ona mi w pierwszej wersji nie uwierzyła. Sądziła że to tylko efekt jojo.
Ale kiedy przyłapała mnie na wymiotach, zaprowadziła mnie do psychiatry. Dostałam leki. Na początek jakieś silne, po których spałam. Nic więcej nie robiłam, tylko spałam. Nie mogłam tak. Musiałam się zebrać do nauki. Więc dostałam lżejsze leki, które jako tako pomagały.
Maturę zdałam. Sukces po porażkach.
Po maturze poszłam prosto na terapię do ośrodka. Pani psycholog pomogła mi zrozumieć. Zaczęło coś się zmieniać. Ale czułam się jak wrak....
Sporo czasu minęło zanim zaczęłam jeść jak normalna osoba. Było mi ciężko.
Sporo czasu minęło zanim uwierzyłam w siebie. Jeszcze nie do końca, ale czuję że jestem silniejsza.
Sporo czasu minęło zanim nauczyłam się że kiedy mam napad obsesyjnego jedzenia, to świat się nie wali. Trzeba z tym żyć.
To przesłanie głównie do młodych Vitalijek.
Nic za wszelką cenę. Najważniejsze jest Wasze zdrowie!