No pięknie, zjadło mi wczorajszy wpis...
Nie ma się co obżerać słodyczami i czymkolwiek innym. Kitta myśl pozytywnie i uwierz w to, że się Wam uda. Przemyśl kolejny raz co Ci się tak bardzo nie podoba i może by jednak niektóre rzeczy zaakceptować. Oczywiście, że nie wszystko! Nie ma sensu się rozstawać jeśli się kochacie i piszesz, że nie chcesz. Rozstanie jest najprostszym sposobem ucieczki. Ja jestem idealistką i wierzę w wieczną miłość:) Może się Wam wydaje śmieszne, po tym co przeszłam, ale tak dokładnie wszystko przeanalizowałam i rozmyślałam, że w ogóle się nie dziwię, że do tego doszło. No jest tak, że ludzie później mają kolejnych partnerów i jest im dobrze, ale to szczęście nie jest dane tak ot sobie. Na początku jest fajnie, a później się pojawiają problemy i co z kolejnym trzeba się rozstać, bo nie spełnia naszych oczekiwań. Oczywiście co innego kiedy są zachowania patologiczne czyli alkohol i przemoc. Tu bym się nie zastanawiała.
Zastanawiam się jeszcze nad Halvą... Na pewno nie ma ani kszty uczucia??? Dasz radę tak dla dzieci tylko? W sumie głupio się pytam, bo wiem, że nie od dziś tak myślisz. Mądry wybór z tą terapią:)
Kitta a Ty byś nie chciała iść do jakiegoś dobrego psychologa? Znów przytoczę własny przykład... Ja dodatkowo miałam problemy ze sobą, w ogóle się nie akceptowałam, nienawidziłam i wiele razy nie chciało mi się żyć. Ty jesteś pod tym względem całkiem inna. Ale to z mężem całkiem podobne. Niby się kochacie, raz na jakiś czas rozmowy i obietnice, że się będziecie starali i później powtórka z rozrywki. Skąd ja to znam... Tylko nam tylko się wydawało, że rozmawiamy szczerze. Mówiłam mu tylko to co chciałam:) Ciągle byłam niezadowolona z jego zachowania. Czepiałam się głupot, które można było zaakceptować. W końcu stwierdził, że cokolwiek by nie zrobił, to jest źle i że ja go po prostu nie kocham.
O jeszcze z tym stawianiem na ostrzu noża... Przypomniało mi się, że u nas było tak samo! Mówiłam, że już nie wytrzymam i jak się nie zmieni, to koniec. Oczywiście w głębi nawet nie myślałam, że mógłby być koniec. I też było chwilkę ok, a potem on znów swoje. Hmmm...Swojej terapii wstrząsowej nie polecam nikomu:):):):):)
Jeszcze napiszę co mi ostatnio powiedział mąż. Że ja jestem jego jedyną miłością i kochałby mnie zawsze nawet jakby nie był ze mną. Na pewno miałby później wiele kobiet, ale żadna nie byłaby tak bliska i z żadną nie potrafiłby już stworzyć takiego związku. Żyłby sobie, korzystał z życia i może by był w pewnym stopniu szczęśliwy, ale nigdy do końca, bo wszystko w co wierzył i co było dla niego najważniejsze rozpadło się. Nie wierzyłby już w taką doskonałą miłość. Skoro można z kim innym zacząć nowe życie, to później można z jeszcze kim innym i jeszcze. Można sobie tak żyć do samej śmierci. I czy to wszystko by była miłość??? On chyba ma takie samo wyobrażenie jak ja o jednej i na zawsze:)