Temat: Cała prawda o mnie- temat z mojego pamiętnika

Swoją historię z odchudzaniem na serio zaczęłam w wieku 15 lat, wzroście 164 i wadze 72 kg. Zaczynając mówiłam, że chcę schudnąć jakieś 10 kg i to mi wystarczy. Bardzo dużo czytałam w Internecie na temat zdrowego odżywiania. Można powiedzieć, że stałam się ekspertem w sprawie zdrowego jedzenia. Kiedyś trafiłam też na Vtalie i postanowiłam się zalogować. Czerpałam stąd inspiracje do mojego dziennego menu. W duchu też krytykowałam dziewczyny w moim wieku na głodówkach. Wiedziałam, że jest to bardzo nie zdrowe i mówiłam, że ja nigdy nie popełnię tego błędu.

            Do odchudzania „zmusiła” mnie rodzina. Tak właśnie zmusili mnie. Nie chciałam już słuchać z ich strony głupich docinków związanych z moją wagą, przez które niejednokrotnie płakałam. W tym czasie po prostu nie nawiedziłam moich rodziców, dziadków, brata i wielu innych członków mojej kochanej rodziny. Postanowiłam pokazać im na co mnie stać. Pokazać, że umiem schudnąć.

            Mój plan diety wyglądał mniej więcej tak: zero słodyczy, żadnych napoi słodkich i gazowanych, sama woda i herbata bez cukru, ograniczyłam makarony, biały ryż, pieczywo, tłuszcze, sól. Jadłam regularnie co 2- 3 godziny, kolacja 3 godziny przed snem. Dużo ćwiczyłam.

            Kiedy zaczynałam dietę nikt we mnie nie wierzył. Rodzice dogryzali mi otwarcie. Inni po kątach mówili, że nie wytrzymam długo, że na pewno jak nikt nie widzi to jem słodycze. Wspierał mnie tylko brat.

            Kiedy waga zaczęła spadać, ja się bardzo cieszyłam. Nie czułam żadnej presji, że musi mi ubywać kilogramów. Na wagę stawałam z ciekawości. Początkowo nie było nic po mnie widać. Mnie jednak cieszył sam fakt, że ubywało mi kilogramów.

            Kiedy zaczęły być widoczne ubytki mojej wagi, wszędzie gdzie się pojawiłam moja waga stawała się tematem numer jeden. Imponowało mi to. Każdy mówił, że bardzo ładnie wyglądam. Dużo osób pytało jak to zrobiłam. Z radością opowiadałam im o moich ograniczeniach i wyrzeczeniach.

            Około świąt Bożego Narodzenia osiągnęłam taką wagę jaką chciałam. Każdy mówił mi jak to pięknie wyglądam, że musiałam nieźle się naharować, żeby to osiągnąc. Słyszałam również, że wystarczy mi już tego odchudzania. Oczywiście cieszyły mnie takie uwagi, ale ja uważałam zupełnie inaczej. W tym momencie zaczęły się moje problemy.

            Stojąc przed lustrem cały czas widziałam dawną siebie. To znaczy grubą siebie. Nie wierzyłam w te wszystkie słowa jakie słyszałam pod swoim adresem. Uważałam, że mówią tak, bo nie chcą, po prostu, żebym była chuda. Straciliby przecież obiekt pośmiewisk. Chciałam pokazać im, że mogę schudnąć jeszcze więcej.

            No i tak się zaczęło. Z dnia na dzień jadłam co raz mniej. W pewnym momencie jadłam na śniadanie jogurt potem długo, długo nic, aż w końcu przychodziła kolacja i jogurt. Oczywiście te dwa jakże kaloryczne posiłki musiały zostać spalone przez ciężkie ćwiczenia. Obiadów nie jadałam. Był tylko jeden problem, musiałam ten fakt ukryć przed rodzicami. Kiedy przychodziła pora obiadowa zamykałam się u siebie w pokoju i „jadłam”. Zupę przelewałam do szklanki, która zawsze stała już przygotowana na biurku. Później ta szklanka lądowała w jakiejś szafce, żeby rodzice w razie czego jej nie dostrzegli. Później zabierałam się za drugie danie. Ono lądowało zazwyczaj w chusteczkach higienicznych, a potem dołączało do zupy. Czekałam, aż rodzice pójdą do swojego pokoju, żeby móc spokojnie pozbyć się swojego obiadu.

            Kiedy przychodziła czas jakiejś imprezy rodzinnej, panicznie się bałam. Wiedziałam, że będę musiała coś tam zjeść, żeby nikt nie myślał, że jestem jeszcze na diecie. Po takiej impreze przez kilka kolejnych dni czekały mnie jeszcze intensywniejsze ćwiczenia, to wszystko. Ważenie stało się dla mnie katorgą. Robiłąm to raz w tygodniu, ale przed każdym wejściem na wagę strasznie Się bałam. Jeśli tylko okazałoby się, że przytyłam… No ale to było prawie nie możliwe.

Kiedy ważyłam 57 kg, mój brat przypadkiem zobaczył ile ważę, bo oczywiście to była wielka tajemnica. Wpadłam w wielką histerię. Zaczęłam krzyczeć na niego, obraziłam się. Zauważyłam wtedy, że jest ze mną coś nie tak, nie wiedziałam tylko co. Bardzo często, kiedy chodziło o sprawy dotyczące wagi wybuchałam.

Wokół mnie każdy mówił mi żebym już nie chudła. Ja natomiast za rzekałam się, że przecież od grudnia nie schudłam ani pół kilograma. Z zadziwiającą łatwością przychodziło mi kłamanie w sprawie mojej wagi. W pewnym momencie sama zaczynałam wierzyć, że to co mówię to prawda.

            O tym, że dzieje się ze mną coś nie dobrego zorientowałam się dopiero około lutego. Wtedy to zauważyłam u siebie bark miesiączki od listopada. Od zawsze miałam okres regularnie, a tu taka przerwa. Przeraziło mnie to odkrycie. Postanowiłąm poszukać pomocy u kogoś. Bałam się powiedzieć rodzicom. Wiedziałam, że będą źli, a zwłaszcza mama, której kilkakrotnie wmawiałam, że mam normalnie okres. Dodam jeszcze, że ważyłam wtedy 54 kg i ze wzrostem 164 cm wyglądałam naprawdę szczupło. Niestety nie widziałam tego w lustrze. Nadal byłam według siebie oczywiście gruba.

            Z moim problemem poszłam do dwóch moich koleżanek. One oczywiście krzyczały na mnie, że zepsułam sobie zdrowie. Jak mogłam tak idiotycznie postąpić. Jednak chciały mi pomóc. Kazały mi zacząć normalnie jeść i porozmawiać z rodzicami. Oczywiście wytłumaczyłam im, że nie mogę tego zrobić. Bałam się im to powiedzieć. Wtedy rozkazały mi powiedzieć o swoich problemach bartu, chciały, żeby on po prostu pilnował mnie z jedzeniem. Powiedziałam, że tego nie zrobię, marzyłam też wtedy, żeby i one dały mi jednak spokój. Wtedy one dały mi dwa dni na rozmowę z nim. Inaczej to one miały porozmawiać z nim. Następnego dnia powiedziałam im, że on się chyba sam zorientował, że coś jest nie tak, bo zaczął mnie pilnować z jedzeniem. One miały zająć się załatwianiem lekarzy.

            Wiem, że to co teraz piszę może wydawać się dość dziwne. Najpierw proszę koleżanki o pomoc, a później je okłamuję. To się działo po za mną. To tak jakbym miała dwie osobowości. Ta co chce sobie pomóc i ta co chce się jeszcze odchudzać. Jak widać wygrywała ta druga. Kiedy już prawie miałam załatwionego lekarza zdecydowanie zwyciężyła ta druga. Nie poszłam do niego. Dziewczynom powiedziałąm że brat mi pomaga i nie potrzebuję lekarza i nie chcę spowiadać się o takich rzeczach obcym ludziom. Uwierzyły mi.

            Prawda była taka, że nic się nie zmieniło. Ja się po prostu bałam, że nie będę mogła dalej w spokoju chudnąć. Sprawa ucichłą.

            Robiło się coraz cieplej, a ja z moim bratem i jego kolegą zaczęliśmy biegać. Nie był to dobry pomysł. Po jakiś pięciu minutach zaczęło kręcić mi się w głowie, a po dziesięciu poczułam, że nie dam rady dalej biec. Powiedziałam im, że ja muszę chwilę odpocząć, ale oni niech biegną dalej. No i pobiegli. Śmiali się tyklo z mojej kondycji. Ja się zatrzymałam i zemdlałąm. Na szczęście zdążyłąm dojść do siebie zanim spotkałam ich z powrotem.

            Zrozumiałam, że ni ma żartów i skończyłam ćwiczyć. Jeść jednak nie zaczęłam. Ważyłam wtedy 51 kg. Zarzekałam się oczywiście, że nic nie schudłąm. Przed świętami ważyłam już 49 kg. Wtedy poczułam, że muszę coś zrobić. Byłam zła na wszystkich, że nie widzą w jakim jestem stanie, że nie chcą mi pomóc.

            Postanowiłam, że muszę zacząć normalnie jeść. Początkowo były to jakieś małe ilośi. Z dnia na dzień coraz więcej i więcej. Kilogramy zaczęły wracać, a ja jadłam dopóki brzuch mnie nie rozbolał i nie mogłam wstać z krzesłą. Brzuch bolał jak cholera. W dodatku codziennie mówiłam sobie, że od jutro wracam na dietę. Niestety rzucałam się na jedzenie, kiedy tylko była taka okazja. Robiłam to po kryjomu, jak zjadłąm czegoś za dużo tak, że ktoś mógł się domyślić leciałam do sklepu i to odkupywałam.

             Na początku nie było widać wracających kilogramów, lecz po pewnym czasie to i owszem. Wstydzę się teraz wyjść do ludzi. Nie patrzę na siebie w lustrze, ten widok doprowadza mnie do łez. Teraz już wiem jedzenie zawładnęło moim życiem. Od ponad pół roku nie myślę o niczym innym tylko o tym.

            Opowiedziałam o tym mojej koleżance. Liczyłam na jej pomoc, tym razem naprawdę a ona nie zrobiła z tym nic od tygodnia. Wiem, że nie mogę mieć jej tego za złe, jest mi jednak przykro, że mnie zostawiła z tym samą. Dobija mnie coraz bardziej myśl, że jestem gruba.

            Wczoraj szukałam w Internecie ośrodków zajmujących się zaburzeniami odżywiania. Jutro mam zamiar porozmawiać o tym z mamą i powiedzieć, że chcę się leczyć. Teraz wiem sama nie dam rady. Boję się strasznie tej rozmowy, ale muszę to zrobić.

            Jeśli macie namiary na jakiś dobry ośrodek to podajcie mi je. Z góry dziękuję

Trzymam za Ciebie kciuki! Napewno Ci sie uda z tym poradzic
Nie mam dla ciebie żadnego namiaru bo i sama nigdy się nie leczyłam. Kiedyś miałam epizody bulimiczne. Na pasku mam cel "52" kg ale tak na prawdę chciałabym ważyć 47, żeby wszyscy zobaczyli jak bardzo jestem pokopana. Adoruję kobiece kształty a chcę być chuda i chora, chcę autodestrukcji, jak zwykle - nie piękna. Gdybym pragnęła piękna i życia, pogodziłabym się ze swoim ciałem. Rozumiem cię w pewnym stopniu. Kiedyś ważyłam 70 kg. Nie potrafię siebie pokochać i chyba oszukuję inne vitalijki, prawiąc tyrady o samoakceptacji i wewnętrznym pięknie. Ech...
ja mysle ze jakies momenty zalamania przychodza wlasnie w czasie odchudzania. przykre jest to ze rodzina sie nasmiewa z ciebie. moj tata lapie mnie za brzuszek i mowi "baleronik" ale to mowi z zartem a nie zlosliwoscia

jak moj partner powiedzial ze uwaza ze za czesto je to sie rozryczalam i zagrozilam ze bede sie glodzic. byl zly i zakazal mi mowic cos takiego i ja sobie tylko zdrowie popsuje, a jak bede sie glodzic to powie to mojej rodzinie
teraz powiedzialam mu zeby sie nie wtracal do tego ile jem, panuje nad soba 
Wyłącz Vitalie, siedząc tutaj i szukając pomocy nic nie wskórasz.
Wręcz przeciwnie jeszcze bardziej się nakręcisz na odchudzanie i obsesję związana ze swoim wyglądem.
Sama dobrze wiesz co powinnaś zrobić- ODWAGI!
Nie macie wrażenia, że wraz z rozpoczęciem odchudzania straciłyście radość życia? Kiedy ludzie uświadomili mi, że ważę za dużo przestałam myśleć o sobie jako pełnowartościowym człowieku. Nie mogę niczego zrobić nie przefiltrowując tego przez kwestię wyglądu, wagi, odchudzania, czasem wydaje mi się, że im dłużej przebywam na Vitalii, tym bardziej dokuczliwa staje się ta obsesja.
nie, ja czuje sie lepiej bedac na diecie, czuje sie lzej. ja plakalam w przymierzalniach jak siebie widzialam. teraz sie obserwuje w lusterkach i nie moge sie doczekac kiedy sie polepszy. 
na poczatku sie akceptowalam, ale teraz juz tak srednio, jeszcze brakuje mi do bycia "miss" i musze to osiagnac 

owszem jest jakas obsesja - codzienne wazenie 
Czuję się jakbym czytała swoją historię :(
Teraz wolę ważyć 56 niż 60, za jakiś czas, kiedy schudnę będzie mi pasować 52, 50... Pewnie ważąc 45 kilogramów też czułabym się lżejsza i "lepsza" niż pięć kilogramów temu. To niebezpieczne.
Długie, ale przeczytałam . Ze mną było podobnie, w najchudszych czasach wazyłam 48-52/170cm potem napady, i teraz zdrowe odchudzanie Ale juz chyba do końca zycia bede miała inny stosunek do jedzenia niz inni ludzie
Pasek wagi

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.