- Dołączył: 2011-01-20
- Miasto: Toruń
- Liczba postów: 518
28 stycznia 2012, 18:22
Hej. Podejrzewam, że tekst będzie długi, bo tak mam w zwyczaju i trudno tego nie opisać dokładnie. Temat nudny, oklepany, a dzisiejszego wieczoru widziałam już ze dwa podobne. Ale każdy jest inny.
Jak widzicie, odchudzam się. Chodzę na siłownię, robię a6w, jem normalnie, ale... No właśnie, miałam nie jeść słodyczy, białego pieczywa i wszystkich niezdrowych świństw, poza dietą argument jest właśnie taki: zdrowie. Wczoraj miałam straszną ochotę na słodycze, więc zaczęłam jeść. Piszę zaczęłam, bo to nigdy nie kończy się na wafelku. A okazja genialna, bo jestem sama i nikt nie zwróci uwagi na zjedzone dwie paczki chipsów. Mój chłopak wie, że się odchudzam, przyjaciółka podobnie (często czytam i mówię o zdrowym żywieniu), więc trochę wstyd przed nimi jeść takie rzeczy.
Rozumiem reakcje: weź się w garść, będziesz gruba, sama wiesz, że robisz źle, to dlaczego to powtarzasz. Bo ja sama najchętniej bym tak reagowała. Bo o czym to świadczy? O braku silnej woli, o głupocie, słabości. Przecież znam skutki, ból żołądka i zastój (albo wzrost!...) na wadze. Ale to przychodzi tak nagle. Myślę sobie, nawet jak dzisiaj się "objem", to jeden dzień mnie nie zbawi, ale zazwyczaj przychodzi taki kolejny i nawet jeśli na tych dwóch poprzestanie, wiem, że za tydzień, dwa zrobię podobnie. Mój chłopak mówi: tylko potem nie narzekaj, że jesteś gruba. A ja się wściekam, jak on może. Sam jest szczupły i może jeść, co mu się podoba, ale nigdy nie pochłania tylu słodyczy, co ja. Ja wszystko jem na zapas, tak, że nie mam ochoty się ruszyć. Najgorsze jest fantastyczne uczucie szczęścia, pomeiszanego z zażenowaniem, kiedy stoję przy kasie w sklepie- myślę: jest, wyżerka przed tv. I czuję się jak ostatnia wariatka.
Wiem, że to problem dość powszechny, że najlepiej iść do psychologa, ale teraz mnie na to zwyczajnie nie stać. A chłopak, rodzice, czy przyjaciele nie pomogą w dostateczny sposób. Zresztą, oni raczej problem by bagatelizowali. Tak jak ja, kiedy moja dieta kwitnie, kiedy jestem na bieżni i mam za sobą tydzień utrzymanej diety: wtedy myślę, że w końcu jest w porządku i wiem (o ironio), że nic tego nie zmieni. A ja naprawdę lubię moje poczucie dobrej roboty, kiedy ćwiczę i kiedy zdrowo się odżywiam i naprawdę widzę, jak beznadziejne są skutki jedzenia słodyczy. Tym bardziej nie rozumiem, co jest ze mną nie tak. Podejrzewam, że zobaczę tu opinie: bo jesteś łakoma, dlatego piszcie, jeśli tak uważacie ;) może rzeczywiście problem jest prozaiczny.
Dzisiaj stwierdziłam, że na wszelki sposób staram się odłożyć goniącą naukę. Mam we wtorek egzamin i nic na niego nie umiem. Być może to jeden z argumentów. Ale moja ogólna perspektywa diety, podpowiada mi, że ja kompletnie nie wierzę w sukces i sama sobie powtarzam, że nic mi nie da schudnięcie kolejnych pięciu, dziesięciu kilogramów, bo wrócę do wagi wyjściowej, bo i tak się skuszę na słodycze. Zastanawiam się, czy mam jeść coś słodkiego codziennie... wtedy nie będę miała poczucia, że muszę się w czymś ograniczać i nie rzucę się na to nagle. Sama nie wiem, nie widzę złotego środka.
Wszystkim wytrwałym w tekście, dziękuję.
- Dołączył: 2011-07-19
- Miasto: Puck
- Liczba postów: 1474
28 stycznia 2012, 18:28
mam identyko, nie martw się musimy z tym walczyć!
- Dołączył: 2012-01-23
- Miasto: Tu I Tam
- Liczba postów: 337
28 stycznia 2012, 18:29
ojej chyba dostalam oczoplasu:)coz by ci tu poradzic na swoje popedy do slodyczy nic nie poradzisz albo chcesz schudnac albo nie pozatym nikt ci nie karze calkowicie odlozyc slodyczy jesli masz taka ochote to zjec cos slodkiego ale w duzych ilosciach pozatym sprubuj napszyklad zamiast niezdrowych czipsow czy czekolady kupi batoniki fitnes tez sa slodkie no moze nie tak jak czekolada ale sa napewno zdrowsze i nie wplywaja na poczucie winy ze zjadlas batonika oczywicie to tez trzeba konsumowac z umiarem
- Dołączył: 2011-12-01
- Miasto: Bergen
- Liczba postów: 825
28 stycznia 2012, 18:37
Mam wrażenie, że opisałaś dawną mnie. Napewno probelm nie jest prozaiczny. Nie wiem co Ci poradzić, bo piszesz, że nie stać Cię na psychologa... Ja uałam się po pomoc właśnie do fachowca i póki co jest ok..
- Dołączył: 2011-12-29
- Miasto: Kraków
- Liczba postów: 477
28 stycznia 2012, 18:41
Skąd to znam, dzisiaj rano pół czekolady tylko mi śmignęło na linii ręce-buzia :D Ale czasem trzeba dla zdrowia psychicznego. Trzeba tylko pamiętać,żeby to "uszczęśliwiające" dodatkowe 500 kcal nie zmieniło się w 5000kcal.
- Dołączył: 2011-01-20
- Miasto: Toruń
- Liczba postów: 518
28 stycznia 2012, 18:48
Lena- nie zmieniło, dobrze napisane, gorzej jeśli ono z 5000 może zmienić się w jeszcze więcej. Bo u mnie to raczej takie gabaryty kaloryczności.
Franczeska ja z moją skomplikowaną psychiką mam wrażenie, że od dziecka powinnam uczęszczać na takie wizyty ;/ i pewnie bym wysupłała jakieś studenckie oszczędności na to, ale jak na ironię, co miesiąc idą one na siłownie.
A Ciebie Kasiu po prostu przeproszę, bo mam milion myśli na minutę i potem tak wychodzi w tekście, że sama się nie łapię.
28 stycznia 2012, 19:33
Mam to samo, w tygodniu, kiedy są współlokatorzy trzymam się diety w 100% ale jest jeszcze weekend. I wtedy jadę po całości. Wytrzymałam 2 tygodnie ale tylko dlatego że nie wychodziłam do sklepu, nigdzie nie wychodziłam... a czy to o to chodzi żeby być więźniem?
W moim przypadku chodzi o to że nie wierzę że cokolwiek w odchudzaniu może mi się udać. I mam magiczną granicę 80kg...;/ i chyba wszystkie niepowodzenia w życiu zwalam na nadprogramowe 20kg. A gdybym się ich pozbyła to na co zwalę? Wiem, idiotyzm ale to silniejsze ode mnie.
28 stycznia 2012, 21:15
jak w życiu równowaga w przyrodzie być musi Ci co siedzą przed TV z chipsami nie mają takich efektów diety jak Ci co w tym czasie ćwiczą albo patrzą tylko tęsknym wzrokiem na te chipsy;) nie ma poświęceń to i efektów ciężko oczekiwać.. musisz się wziąć za to po prostu raz a dobrze wiesz dobrze ze robisz to z premedytacją bo idziesz do sklepu i już tam się cieszysz że się najesz póki słodycze będą ważniejsze od szczupłej zgrabnej sylwetki to nic się u Ciebie w tej kwestii nie zmieni ewentualnie na gorsze;]
- Dołączył: 2011-01-20
- Miasto: Toruń
- Liczba postów: 518
28 stycznia 2012, 21:48
mogewszystko.aga napisał(a):
W moim przypadku chodzi o to że nie wierzę że cokolwiek w odchudzaniu może mi się udać. I mam magiczną granicę 80kg...;/ i chyba wszystkie niepowodzenia w życiu zwalam na nadprogramowe 20kg. A gdybym się ich pozbyła to na co zwalę? Wiem, idiotyzm ale to silniejsze ode mnie.
Dokładnie, ja mam magiczną wagę 60. Nawet jak schudłam i ważyłam 60-62, wyglądałam naprawdę fajnie już wtedy, ale niżej nie "zjechałam", jakbym instynktownie to zrobiła- zaczęłam tyć osiągając apogeum wagowe mojego życia, 70 kg.
undostress, no pewnie, że tak i ja doskonale o tym wiem, tylko coś mi świta, że ja sama tego KONSEKWENTNIE w życie nie potrafię wprowadzić.
28 stycznia 2012, 22:07
Te łodycze to poprostu nasza zmora. Pamiętam jak kiedyś nie jadłam (wogóle!) słodyczy przez miesiąc i powiem wam, że wtedy czułam się super, poprostu rewelacja. Lecz nadeszła chwila słabości, skusiłam się na czekoladę i koniec mojej abstynencji. Teraz bardzo bym chciała wrócic do tych czasów ,,wolności". Wiem, że przez pierwszy tydzień było naprawde ciężko, kusiło, że szok, ale wytrzymałam. Było warto. Wiesz, twój list zmotywował mnie aby wrócic do tamtych czasów. Potrzeba sillnej woli i motywacji. Damy rade!![]()
28 stycznia 2012, 22:07
Te łodycze to poprostu nasza zmora. Pamiętam jak kiedyś nie jadłam (wogóle!) słodyczy przez miesiąc i powiem wam, że wtedy czułam się super, poprostu rewelacja. Lecz nadeszła chwila słabości, skusiłam się na czekoladę i koniec mojej abstynencji. Teraz bardzo bym chciała wrócic do tych czasów ,,wolności". Wiem, że przez pierwszy tydzień było naprawde ciężko, kusiło, że szok, ale wytrzymałam. Było warto. Wiesz, twój list zmotywował mnie aby wrócic do tamtych czasów. Potrzeba sillnej woli i motywacji. Damy rade!![]()
28 stycznia 2012, 22:08
Te łodycze to poprostu nasza zmora. Pamiętam jak kiedyś nie jadłam (wogóle!) słodyczy przez miesiąc i powiem wam, że wtedy czułam się super, poprostu rewelacja. Lecz nadeszła chwila słabości, skusiłam się na czekoladę i koniec mojej abstynencji. Teraz bardzo bym chciała wrócic do tych czasów ,,wolności". Wiem, że przez pierwszy tydzień było naprawde ciężko, kusiło, że szok, ale wytrzymałam. Było warto. Wiesz, twój list zmotywował mnie aby wrócic do tamtych czasów. Potrzeba sillnej woli i motywacji. Damy rade!![]()
28 stycznia 2012, 22:08
Te łodycze to poprostu nasza zmora. Pamiętam jak kiedyś nie jadłam (wogóle!) słodyczy przez miesiąc i powiem wam, że wtedy czułam się super, poprostu rewelacja. Lecz nadeszła chwila słabości, skusiłam się na czekoladę i koniec mojej abstynencji. Teraz bardzo bym chciała wrócic do tych czasów ,,wolności". Wiem, że przez pierwszy tydzień było naprawde ciężko, kusiło, że szok, ale wytrzymałam. Było warto. Wiesz, twój list zmotywował mnie aby wrócic do tamtych czasów. Potrzeba sillnej woli i motywacji. Damy rade!![]()