- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
30 listopada 2020, 00:24
Cześć, właściwie sama nie wiem po co tutaj piszę. Chyba potrzebuje posłuchać historii kogoś innego, która w jakiś sposób była podoba. Może ktoś z was był w podobnej sytuacji dał szansę związkowi i wszystko jednak poszło w dobrą stronę i jest szczęśliwy? albo zakończył wszystko i uważa, że podjął dobrą decyzję?
Opiszę sytuację. Będzie długo. Więc z góry przepraszam. Na ostatnim roku studiów poznałam chłopaka przez internet, to było 4 lata temu.
Początki związku:
Plusy: Podobało mi się to, że można było z nim naprawdę fajnie pogadać, opowiadał mi ciekawe rzeczy. Wydawał mi się taką osobą przy której można się wiele dowiedzieć, dobrze mówił o swojej rodzinie, widać było, że ich ceni. Jestem rodzinna, więc to dla mnie ważne jakie relacje ma z bliskimi. Nie był zadufany w sobie, taki normalny, fajny chłopak. Jak już zaczęliśmy się spotykać to wiele się śmiałam, widać było, że wie czego chce. Podobało m się to. Nie zawsze jestem rozmowna, a rozmawiało nam się świetnie. Chłopak po studiach, robił właśnie podyplomówkę, pisał pracę na zaliczenie studiów. Bezrobotny, ale wiedziałam, że to raczej chwilowe, więc mnie to nie martwiło, a raczej myślałam, że fajnie, że chce to zrobić porządnie. Z biegiem czasu okazało się, że ma w sobie dużo ciepła i potrafi wspierać mnie w różnych decyzjach.
Minusy: Ubrany był raczej tak sobie, raczej nie był zbyt zadbany, ale wyszłam z założenia, że pewnie jest biednym studentem i zwyczajnie nie ma kasy. I, że to nie jest powód żeby kogoś skreślić. I, że jak sytuacja finansowa mu się poprawi, skończy studia, pójdzie do pracy, zacznie zarabiać to będzie lepiej. Nie podobało mi się to, że seks był z jego strony dość egoistyczny. Nie do końca był zainteresowany tym czy mnie było dobrze. Miał chęć cały czas, ale ja czułam się traktowana dość przedmiotowo i zaczęłam sugerować, że potrzebuje przyjemności też dla mnie. Niby cośtam się starał żeby było lepiej, ale przyjemności zazwyczaj nie było, a potem seksu w ogóle było mniej. Moja rodzina nie była zachwycona moim wyborem partnera, musiałam trochę usprawiedliwiać swoją decyzję. Na początku nie do końca podobało mi się to, że trochę wymuszał zostawanie u mnie na noc, i nie domyślał się, że skoro przychodzi do mnie regularnie, nie kupuje jedzenia a bywa u mnie parę dni w tygodniu to mocno obciąża mój budżet.
Po 4 latach.
Wiem, że jest inteligentnym facetem, ale nie rozmawiamy już tak dużo, choć spędzamy ze sobą dużo czasu. Od dawna nie czuję już tego połączenia dusz. Wcale nie czuję, żeby ten związek pchał mnie gdzieś naprzód. Wkurzają mnie jego zainteresowania, bo nie potrafię wyzbyć się skojarzenia z niechlujstwem (samochodowe graty i mocno przykurzony prl). Pomimo tego, że dobrze zarabia (powyżej średniej krajowej) i ma perspektywy wzrostu zarobków w najbliższym czasie o kolejne 20 % to wciąż nie dba o siebie. Moje sugestie, że powinien sobie coś kupić zazwyczaj kończą się kłótnią. W ramach kompromisu kupuje wtedy coś (kolejny zakup dopiero przy kolejnej kłótni) Obecnie chodzi głównie w adidasach, które ma od tych 4 lat gdy się poznaliśmy i sztybletach, które przypuszczam, że dostał od rodziców 2 lata temu. Ma też swoje ulubione skosmacone szorty, które już nie były pierwszej nowości gdy się poznaliśmy. Chodzi na okrągło w tym samym, a mnie już nawet nie chce się poruszać tego tematu, bo wiem, że skończy się kłótnią. W związku z tym, że niedawno kupiłam mieszkanie miałam na czas remontu wprowadzić się do rodziców (2-3 miesiące), jemu skończyłaby się akurat umowa na mieszkanie i zamieszkalibyśmy razem niby u mnie, ale cały czas podkreślałam, że u nas (uważam, że z mojej strony jest to swego rodzaju deklaracja). Przez covida temat trochę się przeciągnął i remont kończymy (?) dopiero teraz. Pomieszkuję u niego trochę. Śpię tam parę dni w tygodniu, czasem on u mnie. Denerwuje mnie, że jest u niego brudno. Wiecznie nieumyte gary, niewyczyszczona toaleta, kurz nieścierany od miesięcy czy nalot w niektórych miejscach. A jak przyjdę do niego parę razy na noc, to przeciez nie zacznę tam latać ze ścierką i cifem, albo myć jego gary. Przez te 4 lata nie kupił sobie nowej pościeli (co nie byłoby problemem gdyby nie to, że ta też jest stara i skosmacona i ciągle mu o tym mówię). Od tych 4 lat nie kupił sobie również poduszki, więc gdy u niego śpię oddaje mi swoją, a on bierzę taką zwykłą, tapicerowaną poduszkę z kanapy. Jeśli chodzi o mieszkanie to przez długi czas miała wrażenie, że chociaż będziemy tam mieszkać razem to tylko mnie to obchodzi. Jasne, pomógł mi wynieść gruz i wywieźć go z mieszkania, przywieźć płytki, jeździ też ze mną po sklepach. Ale słyszałam też non stop, że to co będzie kupione to już bez różnicy, bo on się do wszystkiego przyzwyczai i będzie mu się podobać. Nie pokazał mi też nigdy co jemu się podoba. Powiedział też parę razy że jeśli chodzi o to czy o tamto to żebym nie myślała, że mi pomoże, bo się na tym nie zna. Ekip remontowych parę razy doglądał mój ojciec. Wiedząc, że się nie do końca znam zaoferował mi pomoc. Facet - cóż, nie. Jak go prosiłam żeby zajął się jednym tematem i raz wyszedł wcześniej i ogarnął coś na mieszkaniu (konsultacje odnośnie instalacji) bo ja już przez remont wybrałam prawie wszystkie dni urlopu, a przecież też tam będzie mieszkał. To powiedział, że nie da rady, u niego też z tym kiepsko (wziął 3 dni ot, tak w listopadzie, a w grudniu ma na pewno jeszcze 5 wolnych dni). Ja mam aktualnie 1 wolny dzień. Będziemy tam mieszkać razem, ale czułam się pozostawiona z tym sama. Rodzina zaczęłam mnie pytać czy jestem sponsorem mojego chłopaka albo czy on jest tylko asystentem od remontu czy kimś jeszcze. Dwa tygodnie temu zrobiłam mu z tego powodu awanturę, bo czułam się strasznie sama z tym wszystkim, to teraz trochę się ogarnął. Z jego strony nie ma deklaracji, powiedział mi ostatnio, że dołoży się 10 tysięcy do remontu (ot, jedyna deklaracja). Za wszystko płacę ja, ewentualne podpowiedzi są w stronę żeby kupować wszystko z wyższej półki i wyrzucić wszystko z mieszkania po starych właścicielach. Pół roku temu jak trochę się bałam, że może wpadliśmy bo spóźnił mi się okres to też powiedział, że nie jest gotowy na dziecko i nie wie kiedy będzie. Ja np. wiem, że za rok czy dwa to już będzie ten moment. Fajne jest to, że potrafi potrafi być ciepły i troskliwy, ale seksu teraz prawie nie ma (raz na miesiąc, najczęściej z mojej inicjatywy), przez co czuję się nieatrakcyjna. Jak u niego zaczęłam nocować to nie czuję już, że mnie objada, chętnie coś zamawia i kupuje sam, więc tutaj zaszła zmiana na plus. Czasem kupuje mi coś bez okazji i to też jest miłe. Dalej dba o rodzinę, ale w swoim domu rodzinnym nie jest mężczyzną tylko chłopcem. Boję się, że gdy założymy dom będę musiała mu matkować. Mówić co ma zrobić. Sam sobie nie gotuje, więc temat będzie zostawiony mnie, sprzątać nie potrafi (widać po mieszkaniu). Nie mam też takiego odczucia, że byłby dobrym ojcem. Prędzej, że strach byłoby zostawić z nim dziecko, bo zapomniałby je nakarmić (bo wyszedł z założenia, że on nie jest głodny to dziecko też nie, nieraz jest tak, że sam się naje niezdrowych rzeczy, których ja nł?e zjem i dziwi się, że ja jestem głodna). Potrafi też przyjść na rodzinne spotkanie z mojej strony i przez 5 godzin powiedzieć tylko dzień dobry i do widzenia i jakieś jedno zdanie jak już ktoś go o coś spyta.
Pomimo tego wszystkiego wydaje mi się, że to nie jest tak, że go już nie kocham i byłoby mi trudno skończyć tę relację. Jesteśmy ze sobą trochę czasu i to byłoby dziwne gdyby ta po prostu z niego zniknął. Przecież był codziennie. Czułabym się też parszywie, że tuż przed przeprowadzką do nowego mieszkania powiedziałabym mu, że się rozstajemy. Mógłby się poczuć wykorzystany, a tego bym nie chciała. Mimo wszystko jest to dobry chłopak. Boje się też, że gdy skończę ten związek to zostanę już sama jak palec, albo, że wolni faceci koło 30 to osoby, z którymi trudno będzie ułożyć sobie życie. A z drugiej strony boję się też, że na te prawdziwe deklaracje nigdy się nie doczekam, że będzie zawsze czas. Że za parę lat dalej będę mieć 30 parę lat i dalej będę słyszeć, że mnie kocha i chce sobie ze mną ułożyć życie i mieć dzieci (i na tym się będzie kończyć) i będzie ze mną mieszkał w naszym mieszkaniu, które będzie moje jak trzeba będzie coś załatwić. No ale może wszyscy faceci tacy są a ja wymagam za wiele.
Może ktoś z was był albo jest w podobnym związku? jesteście szczęśliwe? on się ogarnął?
Edytowany przez 30 listopada 2020, 00:41
30 listopada 2020, 00:37
Piąte zdanie od końca wyraża chyba więcej niż tysiąc słów. I na mój gust to jeden z mocniejszych argumentów dla Ciebie, aby pozostać w tym związku. Związku, który niezbyt rokuje ze względu na całokształt (odmienne podejścia do wielu spraw, różne priorytety). No i chyba najważniejsze - choć może to błędna interpretacja - Ty go po prostu nie szanujesz. Jako faceta i jako człowieka w ogóle. Jak dla mnie to sama przed sobą boisz się przyznać (5 zdanie od końca Twojej wypowiedzi ;)), że „z tej mąki chleba nie będzie”.
30 listopada 2020, 00:44
Edytowałam post i przez to nie wiem o jakie zdanie chodzi.
30 listopada 2020, 00:51
Uważam, że jest dobry, inteligentny, ciepły i pomocny. Ale złości mnie, że brakuje mi z jego strony zdecydowania, asertywności i po prostu nie czuję, że zawsze gramy do jednej bramki. I mam problem z tym, że dla nas co innego znaczy czyste i schludne.
Dlaczego myślisz, że go nie szanuję?
Edytowany przez 30 listopada 2020, 00:59
30 listopada 2020, 01:03
Edytowałam post i przez to nie wiem o jakie zdanie chodzi.
„Boje się też, że gdy skończę ten związek to zostanę już sama jak palec, albo, że wolni faceci koło 30 to osoby, z którymi trudno będzie ułożyć sobie życie.”
Nie zastanawiasz się czy ten związek ma jakąś przyszłość, skoro macie często tak skrajne perspektywy, a przede wszystkim - czy go lubisz/kochasz/każdy niech wstawi co chce/, bo różne są pobudki do chęci bycia w związku. Tylko myślisz, czy nie zostaniesz „starą panną”, bo Twoje „akcje” na rynku matrymonialnym idą w dół i facetów w Twoim wieku ciekawych, „z czysta kartą” co raz mniej.
Jak u Ciebie z poczuciem własnej wartości?
30 listopada 2020, 01:08
A mieszkanie jest na Was czy tylko Twoje? Bo jesli on nie jest współwłaścicielem, to ja mu się raczej nis dziwie...tez nie inswestowalabym czasu, energii i pieniędzy w cos co nie jest moje/nasze. Takze ten...dziwię się, ze nawet te 10k zaoferował...
Po czterech latach związku ludzie w poważnej relacji zazwyczaj myślą o kupnie czegoś razem...nie osobno.
Wygląda na to, ze sama próbujesz siebie przekonać, ze ten związek jest wart ratowania, a tak naprawdę boisz się zostać sama będąc bliżej niz dalej 30stki I chyba mając świadomość swojego trudnego charakteru. A i on się wydaje nieogarnięty i z takim czlowiekiem, jakiego opisujesz, nie chciałabym być.
Edytowany przez 30 listopada 2020, 01:15
30 listopada 2020, 01:10
Uważam, że jest dobry, inteligentny, ciepły i pomocny. Ale złości mnie, że brakuje mi z jego strony zdecydowania, asertywności i po prostu nie czuję, że zawsze gramy do jednej bramki. I mam problem z tym, że dla nas co innego znaczy czyste i schludne. Dlaczego myślisz, że go nie szanuję?
Wnioskuję po tym, co o nim piszesz i w jaki sposób.
Nie uważam, że trzeba podziwiać partnera za wszystko i nie widzieć jego braków czy negatywnych cech charakteru, ale Ty wręcz nim delikatnie pogardzasz. Nie chciałabym być w związku z kimś, kto ma tak marne zdanie o mnie.
30 listopada 2020, 01:23
Nie zastanawiam się nad tym czy go lubię czy kocham, bo po prostu wiem, że jest dla mnie ważny i, że odczuję bardzo jego brak w życiu w przypadku rozstania. Równocześnie wiem, że te rzeczy, które dla mnie są problematyczne jeśli się nie zmienią będą mnie coraz bardziej frustrować i, że jeśli on nie zacznie bardziej się angażować i bardziej dbać o siebie to po prostu na którymś etapie to pęknie, a wtedy będzie się jeszcze trudniej rozstać. Po prostu mam wrażenie, że miłość ma różne oblicza i, że w pewnych sferach mamy duże braki. Chociaż w wielu patrzymy na życie podobnie. Rok temu myślałam jeszcze, że to ten jeden jedyny, a teraz przez to uczucie osamotnienia w wielu kwestiach nie jestem tego pewna po prostu.
I to, że myślę, że lęk że zostanę całkiem sama w razie rozstania też jest chyba całkiem normalny. Każdy zna parę takich osob. To mogę być też ja.
A z poczuciem własnej wartości chyba w porządku. Jak byłam nastolatką miałam dużo kompleksów i nie lubiłam bardzo siebie. Teram myślę, że już się akceptuję.
30 listopada 2020, 01:29
Nie zastanawiam się nad tym czy go lubię czy kocham, bo po prostu wiem, że jest dla mnie ważny i, że odczuję bardzo jego brak w życiu w przypadku rozstania. Równocześnie wiem, że te rzeczy, które dla mnie są problematyczne jeśli się nie zmienią będą mnie coraz bardziej frustrować i, że jeśli on nie zacznie bardziej się angażować i bardziej dbać o siebie to po prostu na którymś etapie to pęknie, a wtedy będzie się jeszcze trudniej rozstać. Po prostu mam wrażenie, że miłość ma różne oblicza i, że w pewnych sferach mamy duże braki. Chociaż w wielu patrzymy na życie podobnie. Rok temu myślałam jeszcze, że to ten jeden jedyny, a teraz przez to uczucie osamotnienia w wielu kwestiach nie jestem tego pewna po prostu.I to, że myślę, że lęk że zostanę całkiem sama w razie rozstania też jest chyba całkiem normalny. Każdy zna parę takich osob. To mogę być też ja.A z poczuciem własnej wartości chyba w porządku. Jak byłam nastolatką miałam dużo kompleksów i nie lubiłam bardzo siebie. Teram myślę, że już się akceptuję.
Tylko, że z Twoich wpisów wynika, że Ty się tego boisz nadwyraz i strach przed samotnością, powstrzymuje Cię przed zerwaniem. Mam wrażenie, że teraz sama sobie zaprzeczasz. Jak jest taki super - to z nim zostań i nie marudź. ;)
Edit: No i wysokie poczucie własnej wartości, czyli dla mnie takie przeświadczenie, że jestem wartością samą w sobie, mądrą/ silną/ atrakcyjną kobietą i co by się nie działo - dam radę - to nie to samo co akceptacja siebie i brak kompleksów.
Edytowany przez 30 listopada 2020, 01:32
30 listopada 2020, 01:32
Nie zastanawiam się nad tym czy go lubię czy kocham, bo po prostu wiem, że jest dla mnie ważny i, że odczuję bardzo jego brak w życiu w przypadku rozstania. Równocześnie wiem, że te rzeczy, które dla mnie są problematyczne jeśli się nie zmienią będą mnie coraz bardziej frustrować i, że jeśli on nie zacznie bardziej się angażować i bardziej dbać o siebie to po prostu na którymś etapie to pęknie, a wtedy będzie się jeszcze trudniej rozstać. Po prostu mam wrażenie, że miłość ma różne oblicza i, że w pewnych sferach mamy duże braki. Chociaż w wielu patrzymy na życie podobnie. Rok temu myślałam jeszcze, że to ten jeden jedyny, a teraz przez to uczucie osamotnienia w wielu kwestiach nie jestem tego pewna po prostu.
I to, że myślę, że lęk że zostanę całkiem sama w razie rozstania też jest chyba całkiem normalny. Każdy zna parę takich osob. To mogę być też ja.
A z poczuciem własnej wartości chyba w porządku. Jak byłam nastolatką miałam dużo kompleksów i nie lubiłam bardzo siebie. Teram myślę, że już się akceptuję.
tu masz odpowiedź. Jesteście razem 4 lata , a ty się nie zastanawiałaś czy fo lubisz czy kochasz? Jakiekolwiek miłość nie miałaby oblicze, raczej sie wie czy się partnera kocha czy nie.
Chyba po prostu patrzysz na niego jak na akceptowalna partię. Za I przeciw, jakbyś sie zastanawiala czy kupic ten odkurzacz czy nie.