Temat: Trudne związkowe decyzje. Czy na pewno warto?

Cześć, właściwie sama nie wiem po co tutaj piszę. Chyba potrzebuje posłuchać historii kogoś innego, która w jakiś sposób była podoba. Może ktoś z was był w podobnej sytuacji dał szansę związkowi i wszystko jednak poszło w dobrą stronę i jest szczęśliwy? albo zakończył wszystko i uważa, że podjął dobrą decyzję? 

Opiszę sytuację. Będzie długo. Więc z góry przepraszam. Na ostatnim roku studiów poznałam chłopaka przez internet, to było 4 lata temu. 

Początki związku:

Plusy: Podobało mi się to, że można było z nim naprawdę fajnie pogadać, opowiadał mi ciekawe rzeczy. Wydawał mi się taką osobą przy której można się wiele dowiedzieć, dobrze mówił o swojej rodzinie, widać było, że ich ceni. Jestem rodzinna, więc to dla mnie ważne jakie relacje ma z bliskimi. Nie był zadufany w sobie, taki normalny, fajny chłopak. Jak już zaczęliśmy się spotykać to wiele się śmiałam, widać było, że wie czego chce. Podobało m się to. Nie zawsze jestem rozmowna, a rozmawiało nam się świetnie. Chłopak po studiach, robił właśnie podyplomówkę, pisał pracę na zaliczenie studiów. Bezrobotny, ale wiedziałam, że to raczej chwilowe, więc mnie to nie martwiło, a raczej myślałam, że fajnie, że chce to zrobić porządnie. Z biegiem czasu okazało się, że ma w sobie dużo ciepła i potrafi wspierać mnie w różnych decyzjach. 

Minusy: Ubrany był raczej tak sobie, raczej nie był zbyt zadbany, ale wyszłam z założenia, że pewnie jest biednym studentem i zwyczajnie nie ma kasy. I, że to nie jest powód żeby kogoś skreślić. I, że jak sytuacja finansowa mu się poprawi, skończy studia, pójdzie do pracy, zacznie zarabiać to będzie lepiej. Nie podobało mi się to, że seks był z jego strony dość egoistyczny. Nie do końca był zainteresowany tym czy mnie było dobrze. Miał chęć cały czas, ale ja czułam się traktowana dość przedmiotowo i zaczęłam sugerować, że potrzebuje przyjemności też dla mnie. Niby cośtam się starał żeby było lepiej, ale przyjemności zazwyczaj nie było, a potem seksu w ogóle było mniej. Moja rodzina nie była zachwycona moim wyborem partnera, musiałam trochę usprawiedliwiać swoją decyzję. Na początku nie do końca podobało mi się to, że trochę wymuszał zostawanie u mnie na noc, i nie domyślał się, że skoro przychodzi do mnie regularnie, nie kupuje jedzenia a bywa u mnie parę dni w tygodniu to mocno obciąża mój budżet. 

Po 4 latach. 

Wiem, że jest inteligentnym facetem, ale nie rozmawiamy już tak dużo, choć spędzamy ze sobą dużo czasu. Od dawna nie czuję już tego połączenia dusz. Wcale nie czuję, żeby ten związek pchał mnie gdzieś naprzód. Wkurzają mnie jego zainteresowania, bo nie potrafię wyzbyć się skojarzenia z niechlujstwem (samochodowe graty i mocno przykurzony prl). Pomimo tego, że dobrze zarabia (powyżej średniej krajowej) i ma perspektywy wzrostu zarobków w najbliższym czasie o kolejne 20 % to wciąż nie dba o siebie. Moje sugestie, że powinien sobie coś kupić zazwyczaj kończą się kłótnią. W ramach kompromisu kupuje wtedy coś (kolejny zakup dopiero przy kolejnej kłótni) Obecnie chodzi głównie w adidasach, które ma od tych 4 lat gdy się poznaliśmy i sztybletach, które przypuszczam, że dostał od rodziców 2 lata temu. Ma też swoje ulubione skosmacone szorty, które już nie były pierwszej nowości gdy się poznaliśmy. Chodzi na okrągło w tym samym, a mnie już nawet nie chce się poruszać tego tematu, bo wiem, że skończy się kłótnią. W związku z tym, że niedawno kupiłam mieszkanie miałam na czas remontu wprowadzić się do rodziców (2-3 miesiące), jemu skończyłaby się akurat umowa na mieszkanie i zamieszkalibyśmy razem niby u mnie, ale cały czas podkreślałam, że u nas (uważam, że z mojej strony jest to swego rodzaju deklaracja). Przez covida temat trochę się przeciągnął i remont kończymy (?) dopiero teraz. Pomieszkuję u niego trochę. Śpię tam parę dni w tygodniu, czasem on u mnie. Denerwuje mnie, że jest u niego brudno. Wiecznie nieumyte gary, niewyczyszczona toaleta, kurz nieścierany od miesięcy czy nalot w niektórych miejscach. A jak przyjdę do niego parę razy na noc, to przeciez nie zacznę tam latać ze ścierką i cifem, albo myć jego gary. Przez te 4 lata nie kupił sobie nowej pościeli (co nie byłoby problemem gdyby nie to, że ta też jest stara i skosmacona i ciągle mu o tym mówię). Od tych 4 lat nie kupił sobie również poduszki, więc gdy u niego śpię oddaje mi swoją, a on bierzę taką zwykłą, tapicerowaną poduszkę z kanapy. Jeśli chodzi o mieszkanie to przez długi czas miała wrażenie, że chociaż będziemy tam mieszkać razem to tylko mnie to obchodzi. Jasne, pomógł mi wynieść gruz i wywieźć go z mieszkania, przywieźć płytki, jeździ też ze mną po sklepach. Ale słyszałam też non stop, że to co będzie kupione to już bez różnicy, bo on się do wszystkiego przyzwyczai i będzie mu się podobać. Nie pokazał mi też nigdy co jemu się podoba. Powiedział też parę razy że jeśli chodzi o to czy o tamto to żebym nie myślała, że mi pomoże, bo się na tym nie zna. Ekip remontowych parę razy doglądał mój ojciec. Wiedząc, że się nie do końca znam zaoferował mi pomoc. Facet - cóż, nie. Jak go prosiłam żeby zajął się jednym tematem i raz wyszedł wcześniej i ogarnął coś na mieszkaniu (konsultacje odnośnie instalacji) bo ja już przez remont wybrałam prawie wszystkie dni urlopu, a przecież też tam będzie mieszkał. To powiedział, że nie da rady, u niego też z tym kiepsko (wziął 3 dni ot, tak w listopadzie, a w grudniu ma na pewno jeszcze 5 wolnych dni). Ja mam aktualnie 1 wolny dzień. Będziemy tam mieszkać razem, ale czułam się pozostawiona z tym sama. Rodzina zaczęłam mnie pytać czy jestem sponsorem mojego chłopaka albo czy on jest tylko asystentem od remontu czy kimś jeszcze. Dwa tygodnie temu zrobiłam mu z tego powodu awanturę, bo czułam się strasznie sama z tym wszystkim, to teraz trochę się ogarnął. Z jego strony nie ma deklaracji, powiedział mi ostatnio, że dołoży się 10 tysięcy do remontu (ot, jedyna deklaracja). Za wszystko płacę ja, ewentualne podpowiedzi są w stronę żeby kupować wszystko z wyższej półki i wyrzucić wszystko z mieszkania po starych właścicielach.  Pół roku temu jak trochę się bałam, że może wpadliśmy bo spóźnił mi się okres to też powiedział, że nie jest gotowy na dziecko i nie wie kiedy będzie. Ja np. wiem, że za rok czy dwa to już będzie ten moment. Fajne jest to, że potrafi potrafi być ciepły i troskliwy, ale seksu teraz prawie nie ma (raz na miesiąc, najczęściej z mojej inicjatywy), przez co czuję się nieatrakcyjna. Jak u niego zaczęłam nocować to nie czuję już, że mnie objada, chętnie coś zamawia i kupuje sam, więc tutaj zaszła zmiana na plus. Czasem kupuje mi coś bez okazji i to też jest miłe. Dalej dba o rodzinę, ale w swoim domu rodzinnym nie jest mężczyzną tylko chłopcem. Boję się, że gdy założymy dom będę musiała mu matkować. Mówić co ma zrobić. Sam sobie nie gotuje, więc temat będzie zostawiony mnie, sprzątać nie potrafi (widać po mieszkaniu). Nie mam też takiego odczucia, że byłby dobrym ojcem. Prędzej, że strach byłoby zostawić z nim dziecko, bo zapomniałby je nakarmić (bo wyszedł z założenia, że on nie jest głodny to dziecko też nie, nieraz jest tak, że sam się naje niezdrowych rzeczy, których ja nł?e zjem i dziwi się, że ja jestem głodna). Potrafi też przyjść na rodzinne spotkanie z mojej strony i przez 5 godzin powiedzieć tylko dzień dobry i do widzenia i jakieś jedno zdanie jak już ktoś go o coś spyta. 

Pomimo tego wszystkiego wydaje mi się, że to nie jest tak, że go już nie kocham i byłoby mi trudno skończyć tę relację. Jesteśmy ze sobą trochę czasu i to byłoby dziwne gdyby ta po prostu z niego zniknął. Przecież był codziennie. Czułabym się też parszywie, że tuż przed przeprowadzką do nowego mieszkania powiedziałabym mu, że się rozstajemy. Mógłby się poczuć wykorzystany, a tego bym nie chciała. Mimo wszystko jest to dobry chłopak. Boje się też, że gdy skończę ten związek to zostanę już sama jak palec, albo, że wolni faceci koło 30 to osoby, z którymi trudno będzie ułożyć sobie życie. A z drugiej strony boję się też, że na te prawdziwe deklaracje nigdy się nie doczekam, że będzie zawsze czas. Że za parę lat dalej będę mieć 30 parę lat i dalej będę słyszeć, że mnie kocha i chce sobie ze mną ułożyć życie i mieć dzieci  (i na tym się będzie kończyć) i będzie ze mną mieszkał w naszym mieszkaniu, które będzie moje jak trzeba będzie coś załatwić. No ale może wszyscy faceci tacy są a ja wymagam za wiele.

Może ktoś z was był albo jest w podobnym związku? jesteście szczęśliwe? on się ogarnął?

Poczucie humoru i dobre dogadywanie się to jednak za mało, żeby trwać w związku. Wydaje mi się, że argumenty przeciw są zdecydowanie cięższe niż te za. Byłam w podobnej sytuacji, z facetem którego szczerze kochałam, ale którego priorytety i wartości zupełnie się rozjeżdżały z moimi - po roztsaniu było ciężko, ale jak otarłam łzy to pozostało tylko poczucie ulgi - bo też za dużo za niego robiłam, załatwiałam a jak zostałam sama to nagle znalazł sie czas na zadbanie o siebie. I bardzo szybko potem udało mi się znaleźć odpowiedniego partnera, jakość życia jest nieporównywalna :)

Autorko nie wiem czemu probujesz usprawiedliwiac swojego faceta w soich oczach, oszukujesz jedynie siebie. nnie jestes szczesliwa i szukasz wymowki ze 'no moze to zaakceptuje - w koncu nie bede sama'. jest mnostwo innnych facetow o niebo lepszych.

dam Ci przyklad bo moj facet podobny byl troche na poczatku, od lat pracuje z domu i rzadko wychodzi, z tym ze jak wychodzi sie sie odpicuje porzadnie i wyglada jak czlowiek. domowe wymichrane ubrania i zaniedbanie?- ma zmienic! laske robi ze sie ogarnie? moj facet tez ma kilka takich rzeczy, maja sentymentalna wartosc, te moze zostawic. reszta z dziurami byla do wywalenia, dalo sie? dalo!!!!. sama bym nie zdzierzyla tego, wygladam jak czlowiiek po domu rowzniez. 

mieszkal sam to mieszkanie ogarnial od swieta, byl balagan. teraz balaganu brak. sprzatamy co tydzien na zmiane cale mieszkanie. nie ma wymowek, ja nie sprzataczka. on nabrudzi to tez niech sprzata. ja zazwyczaj ogarniam pranie, on wiecej gotuje.

zakupy robimy razem pol na pol. oboje jemy podobnie a nawet jak i nie to sie dzielimy. zazwyczaj chodzimy do marektu razem albo jak to ma wiecej czasu. jedzenie na wynos zamawiamy na zmiane.

temat dzieci i przyszlosci przewalkowalisly po roku znajomosci juz - i dlugo przed zareczynami. jakby mi tak odpowiedzial po 4 latach jak Twoj to bym go juz dawno wystawila za drzwi.

wiec Autorko, nie wmawiaj sobie ze jestes szczesliwa bo jestes bardzo nieszczesliwa widac. koles jest na wygodnym ale chyba juz dosyc co? zreszta po co mu tak matkujesz, macie byc rowni w zwiazku. bycie tak z braku laku i przyzwyczajenia to najgorsze co mozna ciagnac.

edit - tu tylko odpowiedzialam na kilka punktow ktore napisalas w swoim poscie, wiadomo zwiazek to nie tylko to co wyzej, chodzi mi o to ze niektore rzeczy mozna probowac zmienic i  sie dotrzec  i byc szczesliwym, najwazniejsze ze poszanowanie siebie i drugiej osobyi takich samych checi do tego zwiazku

Pasek wagi

Po przeczytaniu tego co napisałaś przychodzi mi na myśl jedno:

Fatalna komunikacja. Ktoś już o tym wspominał, żałuję, że nie wypowiedziałaś się szerzej o tym jak to wygląda. Czy oprócz aluzji i wybuchów są też normalne spokojne rozmowy ukierunkowane na rozumienie siebie i budowanie relacji/intymności.

Moje zdanie w skrócie: Macie problemy ALE jak obydwie strony będą MOCNO chciały to macie szanse zbudować lepszy związek. Tylko trzeba wytrącić relacje z tego marazmu i zabrać się do roboty, jeśli będzie trzeba skorzystać z usług terapeuty w pracy nad komunikacją.

Ja myślę, że Wy się w ogóle wzajemnie nie słyszycie na takim głębszym poziomie.

A teraz przez to jak duża jest Twoja frustracja już nawet tracisz taką życzliwość w stosunku do partnera. Nie chcę się rozpisywać, ale część tych rzeczy z jego perspektywy może wyglądać zupełnie inaczej niż z Twojej.

Sugeruję zacząć od: Wiesz, cenie sobie wiele aspektów naszej relacji, ale czuję się tak bardzo sfrustrowana wieloma ważnymi dla mnie rzeczami, że o ile czegos z tym nie zrobimy nie będę szczęsliwa.

I tu się zaczyna wszystko. Albo Cię zleje i zbagatelizuje, będziesz miała jasność, że w ch*ju Cię ma i to czy jesteś szczęślwia. Albo wyrazi chęć pracy i wtedy serio weźcie się za siebie, za swoją komunikację, niech każde z Was weźmie odpowiedzialność za to że to leży i kwiczy (rzucanie aluzji z oczekiwaniem że ktoś je pojmie, albo wybuchy i temat na tapecie w złości to nie jest zdrowa komunikacja) i do dzieła.

Może się okazać, że Twój partner ma swoje problemy wewnętrzne które powinien ogarnąć żeby się nadawać do zdrowej relacji. Za mało informacji, ale trochę tak to wygląda.

Może się okazać że i tak nic z tego nie wyjdzie.

Ale moim zdaniem z szacunku do swojego czasu włożonego w tą relację dobrze byłoby dla czystego sumienia spróbować postawić sprawy na ostrzu noża i zobaczyć dokąd to doprowadzi.

A jak nic to nie da to z szacunku od siebie i jego się rozejść.

Użytkownik4220115 napisał(a):

Po przeczytaniu tego co napisałaś przychodzi mi na myśl jedno: Fatalna komunikacja. Ktoś już o tym wspominał, żałuję, że nie wypowiedziałaś się szerzej o tym jak to wygląda. Czy oprócz aluzji i wybuchów są też normalne spokojne rozmowy ukierunkowane na rozumienie siebie i budowanie relacji/intymności. Moje zdanie w skrócie: Macie problemy ALE jak obydwie strony będą MOCNO chciały to macie szanse zbudować lepszy związek. Tylko trzeba wytrącić relacje z tego marazmu i zabrać się do roboty, jeśli będzie trzeba skorzystać z usług terapeuty w pracy nad komunikacją. Ja myślę, że Wy się w ogóle wzajemnie nie słyszycie na takim głębszym poziomie. A teraz przez to jak duża jest Twoja frustracja już nawet tracisz taką życzliwość w stosunku do partnera. Nie chcę się rozpisywać, ale część tych rzeczy z jego perspektywy może wyglądać zupełnie inaczej niż z Twojej. Sugeruję zacząć od: Wiesz, cenie sobie wiele aspektów naszej relacji, ale czuję się tak bardzo sfrustrowana wieloma ważnymi dla mnie rzeczami, że o ile czegos z tym nie zrobimy nie będę szczęsliwa. I tu się zaczyna wszystko. Albo Cię zleje i zbagatelizuje, będziesz miała jasność, że w ch*ju Cię ma i to czy jesteś szczęślwia. Albo wyrazi chęć pracy i wtedy serio weźcie się za siebie, za swoją komunikację, niech każde z Was weźmie odpowiedzialność za to że to leży i kwiczy (rzucanie aluzji z oczekiwaniem że ktoś je pojmie, albo wybuchy i temat na tapecie w złości to nie jest zdrowa komunikacja) i do dzieła. Może się okazać, że Twój partner ma swoje problemy wewnętrzne które powinien ogarnąć żeby się nadawać do zdrowej relacji. Za mało informacji, ale trochę tak to wygląda. Może się okazać że i tak nic z tego nie wyjdzie. Ale moim zdaniem z szacunku do swojego czasu włożonego w tą relację dobrze byłoby dla czystego sumienia spróbować postawić sprawy na ostrzu noża i zobaczyć dokąd to doprowadzi. A jak nic to nie da to z szacunku od siebie i jego się rozejść.

a jak kojarze jeszvze takie, takich facetow, ze jak grunt sie pali pod stopami - to zmieniaja strategie.

Przykladowo. biedny misio nie wiedzial, ze trzeba o siebie zadbac czy zadbac o przyjemnosc kobiety, ale to sie zmieni, on na pewno to zminic, on zgadza. 2 dni jakiejs zmiany, a pozniej znowu to samo. 

Jak Autortka chce to ratowac, to i tak radze bez mieszkania razem. 

Ja wiem jedno - jak seks jest egoistyczny albo libido spada do zera po jakims czasie, niezaleznie po ktorej stronie - to jest poczatek konca. Zdrowi, mlodzi ludzie nie godza sie na seks 1x miesiac. Przeciez to jest taka sfera, ze mozna cos urozmaicic, zmienic, zaproponowac, ale SIE NIE CHCE, nie zalezy. Ewentualnie jest ktos na boku. 

4 lata razem i zeby tego seksu po porstu nie bylo? 1x miesiac bez fajerwerkow - jakb byly dzieci albo moze 50+, powazne choroby, to mozna zrozumiec. Cale zmeczenie, stresy - to mija. Faceci tak latwo nie rezygnuja z seksu. Zwlaszcza, ze na poczatku duzo sie dzialo.

sylwik1989 napisał(a):

Hej autorko - bardzo dużo z tego co piszesz mogę odnieść do mojego ex.   Trochę jakbym siebie czytała...  Ja podjęłam decyzje aby się rozstać (zajęło nam to ponad rok, bo próbowaliśmy to naprawić), ale już było za późno i no, to nie było to. Nie ma związków perfekcyjnych i trzeba czasem iść na kompromis ale wygląda mi na to że przerosłaś ten związek. Jesteście zbyt różni.  Miłość ma wiele twarzy... i miłość to nie wszystko. Związek z samej "miłości" nie przetrwa próby czasu... jest dla ciebie ważny i podejrzewam wiele z tym do czynienia ma przyzwyczajenie i  ciepłe uczucia jakimi go darzysz, ale niewarto tkwić w czymś w czym źle się czujesz na dłuższą metę. Mimo że to dobry i kochający chłopak... Ja nadal mojego ex darzę miłością ale jest to inny rodzaj miłości jak na np. początku naszej znajomości... uczucia się zmieniają, życie i ludzie się zmieniają. 

U mnie to samo. Ja się rozstałam z ex po 6 latach, bo nie czułam, że to jest to. I w międzyczasie zakańczania tamtego związku poznałam swojego obecnego partnera. Dopiero teraz tak na prawdę rozumiem co to jest związek i co to znaczy być zakochaną. Jeżeli musisz się zastanawiać - to na pewno nie jest ten. 

Pasek wagi

Dziękuję wszystkim za odpowiedzi. Myślę, że pomagają mi pewne rzeczy poukładać w głowie. 

IfYouWereThereBeware Wiesz, czy ja bym się nie bała? Przecież ja deklaruję, że chcę go w swoim życiu. Że moje mieszkanie będzie jego. Że nic nie chcę tylko stworzyć z nim ciepły dom pełen miłości. Że chce żeby dzielił się tym co mu się podoba, by mieszkanie podobało się nie tylko jemu, ale po prostu nam. Dla mnie danie komuś 10 tysięcy to mimo wszystko niższy poziom zaangażowania niż powiedzenie komuś chcę spędzić z Tobą życie. Angażowanie się to naturalny etap w związku i myślę, że po 4 latach powinien się już określić. Nie chcę żeby brał ze mną kredyt, nie potrzebuję żeby kupował cokolwiek do mieszkania jeśli uważa, że ono jest moje. Potrzebuję wiedzieć, że on myśli o mnie poważnie. Choć dla mnie dość normalne jest to, że gdy budujesz z kimś dom, tworzysz rodzinę moje staje się twoje. Dla niego ponoć też.

I na samym początku naszego związku dość szeroko omawialiśmy wizję naszego życia. Co chcemy osiągać. Jaki dom chcemy stworzyć. Co dla nas znaczy miłość. Jaki jest dla nas ideał mężczyzny. Czego szukamy w partnerze. Czego potrzebujemy żeby czuć się bezpiecznie. I ja wiele razy słyszałam, że nie chce szukać nikogo innego. On snuje też wizję o posiadaniu wspólnych dzieci i wnuków. Przyszłości. Tylko chyba po prostu umiejscowione jest w bliżej nieokreślonym kiedyś. 

maharettt - nigdy nie powiedziałam mu wtedy, że ten czas był dla mnie bardzo obciążający finansowo. Po jakimś czasie zaczęłam mu po prostu mówić żeby po drodze kupił to i tamto. Było mi wtedy trudno przyznać się, że jestem w beznadziejnej sytuacji finansowej. Przez to, że na koniec studiów trudno mi było pracować miałam prawie 4 000 długu, dorwałam wtedy pierwszą lepszą pracę w zawodzie żeby zdobyć doświadczenie i zarabiałam najniższą krajową. Potem było tylko gorzej, rozchorowałam się na zapalenie płuc nie dostałam pełnej wypłaty,a przez to żeby byłam chora i nie chodziłam do pracy nie przedłużono mi umowy. Więc było mi wtedy po prostu ciężko i liczyłam się z każdą złotówką.

Nie mówię mu też, że ma złe hobby. Nawet jeżdżę z nim na te graciarskie zloty i czasem oglądam programy na youtubie. Nie mówię mu też jak ma się ubierać. Po prostu chcę żeby nie chodził obdarty.

Karolka_83. Z tym dzieckiem to też nie jest tak, że zareagował paniką. Po prostu dopytywał jaki wynik, a jak okazało się, że to fałszywy alarm, to powiedział, że teraz w ogóle nie wyobraża sobie takiej sytuacji, siebie jako ojca. Mieszka z bratem. A z poczuciem bezpieczeństwa jest różnie. Były takie sytuacje gdy czułam się zaopiekowana psychicznie. Ale też takie gdy czułam, że każdy z nas sobie. 

grubaska2017. generalnie rozmowiamy. co miesiąc mamy jakąś poważną rozmowę. Ostatnia była o tym, że czuję się sama z tym całym remontem, że chce być niby ze mną, mieszkać, żyć i, że jasne, pomaga mi, że doceniam tę pomoc ale żeby czuć, że faktycznie jesteśmy razem potrzebuję większego zaangażowania z jego strony. 

Ja wiem, że mam wady. Biorę też taką ewentualność pod uwagę, że może on mnie już po prostu nie kocha albo, że tylko mu się wydaje. 

I tak, gdybym była jego żoną naturalne dla mnie by było, że ma prawo do tego mieszkania. Nie mówię mu też, że brzydko się ubiera. Po prostu czasem podczas wizyty w jakimś sklepie pytam czy nie chciałby sobie coś kupić. On to traktuje jak jakieś naciski i się kłócimy. Potem chyba na załagodzenie sytuacji albo po to żebym przestała jęczeć kupuje to. I to nie jest tak, że jest brudny. Po prostu one są schodzone, powyciągane. Mógłby wyglądać lepiej gdyby chciał. I jak chce to potrafi ubrać się ładne.

nuta - to nie jest tak, że wszystko sama załatwiam. Bo jednak jego pomoc przy tym remoncie jest spora. Trudno by mi było samej wynieść i wywieźć gruz czy wnieść niektóre rzeczy do mieszkania, po prostu fizycznie nie dałabym rady. Ale prawdą jest, że z wieloma rzeczami czuję się  sama. Od ostatniej naszej rozmowy jest wyraźnie lepiej. 

Powróżę jarmużem - wiesz, szukając partnera postanowiłam szukać dokładnego zaprzeczenia mojego ojca i czasem niezdrowej relacji taty z mamą. Żeby nie był narcystyczny, żebym nie miała sytuacji, ze będę się bała, że mnie zdradza, że będzie złośliwy, że będzie mnie traktował jak służącą w pewnych kwestiach, że będzie chciał wiecznie dominować i mną rządzić. Że często nie będzie się liczył z moim zdaniem. I w porównaniu z wadami z domu, te nie wydają mi się takie straszne. I tych cech w nim nie znajduję. Znajduję mimo wszystko sporo ciepła i to jest dla mnie po prostu dużą wartością.

kokosowa1988 - z tym seksem to cały czas się chyba oszukuję, ze to chwilowe. Nie wiem co o tym myśleć. Może przestałam być dla niego atrakcyjna. Chociaż w moim wyglądzie raczej niewiele się zmieniło. 

imprescindible - może tak być, że nie jestem dla niego tą osobą, z którą chce spędzić życie. Tylko trudno mu się do tego przyznać.

wieprzek - możesz mnie oceniać, ale po prostu było mi wtedy ciężko. miałam dług, musiałam sobie radzić sama i brakowało mi do pierwszego. Cieszyłam się, że spędzam z nim czas, ale to, że jadał u mnie regularnie na mój koszt było dla mnie mocno obciążające i jakieś takie smutne, że tego nie widzi. I nie chodzi mi o to, że ciuchy są niemodne tylko niechlujne. Mają dziury, są sprawne i powyciągane. Sam na początku związku mówił mi, że lubi gdy kobieta się trochę stroi, gdy o siebie dba, ładnie ubiera. Wiedział też na początku, że to dla mnie ważne by o siebie dbał. To nie są rzeczy o których nagle zaczęłam mówić, tu się nic nie zmieniło. 

malwa456- bo ja naprawdę przeżyłam bardzo wiele naprawdę pięknych chwil razem z nim. To nie jest tak, że ja w tym związku nie czuję miłości i nie znajduję w nim niczego pozytywnego. Trudno to przekreślić.

Użytkownik - myślę, że masz rację. Chyba rozmowa jest nam po prostu potrzebna. I powinna wiele pokazać i rozwiązać. Trudno przyznać przed sobą, że nasz związek daleki jest od ideału.

Autorko,preczytaj swoje odpowiedzi ktore uzywasz jako wytlumaczenie dla jego i swojeog durnego zachowania i usprawiedliwienia - 

np: "maharettt - nigdy nie powiedziałam mu wtedy, że ten czas był dla mnie bardzo obciążający finansowo. Po jakimś czasie zaczęłam mu po prostu mówić żeby po drodze kupił to i tamto. Było mi wtedy trudno przyznać się, że jestem w beznadziejnej sytuacji finansowej. Przez to, że na koniec studiów trudno mi było pracować miałam prawie 4 000 długu, dorwałam wtedy pierwszą lepszą pracę w zawodzie żeby zdobyć doświadczenie i zarabiałam najniższą krajową. Potem było tylko gorzej, rozchorowałam się na zapalenie płuc nie dostałam pełnej wypłaty,a przez to żeby byłam chora i nie chodziłam do pracy nie przedłużono mi umowy. Więc było mi wtedy po prostu ciężko i liczyłam się z każdą złotówką."

no przepraszam kochana, co to za zwiazek ze Ty wpadasz w dlugi fiansowe zeby misia nie obciazac? jestescie  w zwiazku na dobre i na zle to chyba sobie pomagacie na dobre i na zle, i biede tez "klepiecie" razem, i tak samo sie cieszycie ze wspolnych sukcesow? czemu robisz z siebie meczennice ah i och i wogole jak sie poswieczasz. PO CO? facet ma sie tak samo dokladac i wszystkie troski i problemy razem z Toba brac na bary. a nie taki wygodnis sie zrobil. przemysl ten zwiazek bo chyba oboje macie jakes glepbsze problemy ktore trzeba zaadresowac zanim sie wpakujecie w mieszkanie razem i dziecko i slub.

Pasek wagi

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.