Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 125057
Komentarzy: 4907
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 17 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 39 lat, Piernikowo

172 cm, 77.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

15 lipca 2023 , Komentarze (8)

Niewiele pamiętam z tamtego okresu. Byłam w podstawówce i miałam jakieś 12 lat może. A może mniej. Do klasy dostaliśmy takiego kolegę. Przeprowadził się ze Złotnik Kujawskich i wylądował u nas na kilka lat. Miał na imię Dawid. Nie był prymusem jak inni moi koledzy i koleżanki, taki raczej łobuz z niego był. Ale był wyluzowany i to mi imponowało. W tamtym okresie często wdawałam się z bójki, więc oczywiście i z nim kilka razy się pobiłam. Ponoć rzuciłam nim o okno jednego z budynków szkoły. Chyba tak było. Na pewno brat nie daje mi o tym zapomnieć, ani rodzice, bo wezwano ich do szkoły. Był starszy ode mnie, jak z resztą cała klasa, bo przecież zaczęłam szkołę rok wcześniej. Mimo to dominowałam nad nim tężyzną.

Przeżyłam wtedy pierwsze zakochanie. Takie raczej nieodwzajemnione, bo jemu podobała się taka fajna dziewczyna u mnie w klasie. Też nie kujon, ale bardzo wysportowana i osiągająca imponujące wyniki sportowe. Równie wyluzowana, co on, ale nie brojąca tyle co on. Nigdy się nie zeszli z resztą tak jak my się nigdy nie zeszliśmy. Ale to uczucie nieodwzajemnionej miłości to jedno z silniejszych uczuć, jakie w życiu doświadczyłam. Nawet jak wtedy już wiedziałam, że z tej mąki chleba nie będzie, bo ja bym chciała kogoś bardzo mądrego na swojego chłopaka. Tak, miałam wtedy takie przekonanie. I złamałam to swoje postanowienie tylko raz później – na szczęście też szybko się opamiętałam, bo teraz bym chodziła z paczkami do więzienia!

Nie pamiętam czy był dla mnie miły czy nie miły. Raczej to pierwsze, bo nigdy nie zostaliśmy kolegami. Później nie zdał 7 klasy i przeniesiono go do gimnazjum do innej miejscowości. Więcej nie miałam z nim kontaktu, może raz czy dwa gdzieś się widzieliśmy przypadkiem. Jeśli wierzyć Facebookowi – dziś jest mężem i został ojcem dwóch chłopców. Nadal ma tą iskierkę w oku i nie wygląda na grzecznego. Podobnie jak ja wyemigrował, choć rodzina mieszka nadal w Polsce. Wygląda na szczęśliwego.

A wy? Jakie było wasze pierwsze zauroczenie? Była to spełniona czy niespełniona miłość?

14 lipca 2023 , Komentarze (1)

Kiedy pisze te post, jest sobota. Jest upalnie, w moim ogrodzie latają motyle i trzmiele. Tych pierwszych próbuje się pozbyć, bo ich larwy zjadają mi liście. Tak duża obecność motyli nie jest często spotykana tutaj. Mam ich tak jednorazowo około 20 osobników, a mój ogród jest przecież malutki. W szklarni pryskam trucizną na nie, aby je zabić zanim złoża jaja. Są to jakieś motyle, których nie znam. Ani to bieliznę, ani pawie oczko. Jakieś szaro-brązowe. Bardziej przypominają ćmy, ale nie mają takich dużych antenek. Mam za sobą trening i bieganie. Zrobiłam kilka rund prania i korzystam, że upał grzeje mi poddasze i pranie wyschnie do wieczora. Specjalnie zostawiłam okno otwarte. Odcięłam tylko ruch powietrza między piętrami kotarą. Niech się tam wszystko piecze i schnie.

Ogarnęłam wreszcie wyprane śpiwory, kołdry po teściach i poduszki, ręczniki urlopowe i cała resztę toreb, sakw i ekwipunku. Zrobiło się trochę miejsca w pomieszczeniu. Przy okazji w pralni stoją też nasze walizki. Myślę że malutka i średnią zostawimy, ale duży kufer oddamy do kringlopu. Tak, jak chciałam zrobić, sprawiłam mu nowa walizkę na urodziny. Do urodzin wciąż dwa ponad miesiąc, ale prezent się nie przedawni. Kupiłam mu taki sam model jak moja, jakieś 4 kilo wagi, 78cm wysokości. W sam raz na 23kg wina przywożonego z urlopu. Wybrałam żywy kolor, aby było łatwiej znaleźć na taśmie na lotnisku. Jedna jest więc ceglana, a druga żółta.

Poszłam po wszystkim jeszcze spryskać ogród siarką i mogłam spokojnie udać się na bieganie. Dziś zaczęłam tydzień 17ty planu treningowego treningu biegacza. Biegi po 5 minut na 5 minut marszu. Niby takie nic, powrót do początku niemal, ale docisnęłam nieświadomie tempo i trzeci bieg robiłam już nieźle umęczona. Bałam się, że w tym gorącu, zacznie mnie głowa boleć od zbyt wysokiego tętna. Unikam ostatnio męczenia się na bieganiu, właśnie, aby nie bolała mnie po nim głowa. Ostatnie prawie 2 km szłam do domu już spokojnie – nie włączyłam tego dystansu do treningu biegowego, aby nie maszerować intensywnie, ale po prostu pójść spokojnie do domu. Na pierwszym odcinku biegowym straciłam trochę czasu, bo jechał akurat pociąg i zamknęły się szlabany. Na szczęście tutaj wszystko jest sterowane GPS-em i szlabany zamykają się tylko jak pociąg jest blisko i otwierają zaraz jak przejedzie. Nie ma zbędnego stania, więc mogłam szybko kontynuować bieg.

Gdy próbowałam ogarnąć udostępnianie treningu na Insta, przyszedł akurat listonosz z najnowszą przesyłką ze Stanów. Dwa kolejne zeszyty Dragon Tooth z serii Ekspansja. Muszę przeczytać ponownie pierwszy zeszyt, aby przypomnieć sobie, co się wydarzyło najpierw. Przejrzałam pobieżnie i zapowiada się super ciekawie.

Wraz z kolejną turą prania, ogarnęłam jeszcze trening z Motywatora. Trzeci w tym tygodniu. Zatem mam skończony tydzień 1 i lecę dalej z książką. Jeszcze 7 tygodni.

Wypełniam też kolejne dni książki. Szukam schematów. Wiem, Zu, że to co napisałaś ma sens, ale wiem też, że na mnie to nie zadziała. Nie fizycznie – psychicznie. Jestem jaka jestem i wiem, że tak mocne zmiany w żywieniu po prostu mi nie leżą. Bawiłam się w makarony bezglutenowe i makarony pełnoziarniste, a także białkowe i zrobione z ciecierzycy czy innego grochu. Bawiłam się w serki wiejskie, warzywa jedzone jako przekąski. Przeszłam kilka stylów diety i wiem, że nic z tego się mnie nie trzyma. Ja muszę jeść tak jak lubię, aby to miało sens. Po prostu muszę jeść mniej. Jeśli mam zachować ten sam styl życia na całe życie, to nie mogą to być produkty, które mi nie smakują, po których jestem wiecznie głodna lub po których jestem fabryką biogazu. Więc na razie obserwuję liczę i daję sobie czas. Gdy to piszę to właśnie wmłóciłam wiadro lodów czekoladowych i nie czuję się winna. Jest 32 stopnie, zrobiłam swoje treningi, pobiegałam, sprzątałam dom, zrobiłam pranie i pierdzielę – kocham lody czekoladowe.

Rozsądnym wyborem byłoby zmniejszyć ilość normalnego jedzenia i zostawić sobie miejsce na łakocie. Bo raczej nie zrezygnuję. Lubię przyjemność, jaką sprawia mi jedzenie ulubionych produktów. Dostałam dziś na przykład bułkę zapieczoną z serem. Kiedyś takie kupowałam w Polsce w Tesco. Uwielbiałam je – jadłam jak przekąskę. Rozmawiałam o tym z mężem jakiś czas temu i kupił mi – więc jem jak przekąskę, z przyjemnością i bez dodatków.

Doskonale znam teorię żywienia – nawet na studiach miałam żywienie [co prawda zwierząt, ale wszyscy jesteśmy zwierzętami], ale fizjologia jest przecież taka sama. Dostarczać białka, węgle i tłuszcze plus mikroelementy. Ruch dla sprawności mięśni i stawów, joga dla stawów i kręgosłupa, bieganie dla dobrego samopoczucia. Kalorie in < kalorie out.

Ponadto nowa szkoła żywienia – kalorie się nie liczą, bo każdy trawi i przyswaja inne wartości makro i mikro elementów. Co dla kogoś może być wysokim pikiem cukrowym, inna osoba zmetabolizuje powoli i bez wysokiego piku. Flora jelitowa odpowiada za wchłanianie substancji odżywczych, więc uboga flora powoduje, że nie wszystko trawimy i tym samym spożywamy mniej kalorii niż to wynika z tabelek oraz możemy odczuwać niedobory mikroelementów. Suplementacja nie ma sensu, chyba że mamy spore rozchwianie w hormonach i nie jemy różnorodnie, za to witaminę D powinien suplementować każdy, bo niedobory są zbyt powszechne w populacji europejskiej. Posiłki przed i potreningowe nie mają sensu, chyba, że jest się Adrianem Kosterą i nawala godziny treningów dziennie i organizm nie ma swoich zapasów. Każda osoba, która cośtam potupta na macie czy wyjdzie raz na bieganie i wróci do domu w ciągu 2 godzin, w zasadzie nie ma uzasadnionej fizjologicznie potrzeby spożywania posiłków około treningowych. Organizm z reguły doskonale sobie radzi sam z uzupełnianiem zasobów cukru we krwi. należy napić się wody, dobrze porozciągać czy rolować i dać ciału samemu wrócić do homeostazy. Posty przerywane są spoko, jeśli ktoś je dobrze znosi. Jeśli komuś lepiej na małych posiłkach regularnie spożywanych, też jest to spoko – każdemu według potrzeb. Długowieczność potwierdzono w diecie japońskiej – najadanie się na pół gwizdka, a nie do sytości. A to da się ogarnąć na każdej diecie wsluchując się w swój organizm.

Więc teorię znam – jedyne co muszę to walczyć ze swoją psychiką i wieczną chęcią zjedzenia czegoś jeszcze.

13 lipca 2023 , Komentarze (8)

https://46.248.187.219/vb/61585679...

Do posłuchania. O ozempiku i innych lekach odchudzających. Ku przestrodze. 


"Nowa generacja leków odchudzających jest reklamowana jako ekscytujący przełom w walce z otyłością. Użytkownicy twierdzą, że leki pomogły im szybko schudnąć, a nawet powstrzymały ich od ciągłego myślenia o jedzeniu. Ponieważ prawie dwie trzecie dorosłych Brytyjczyków jest otyłych lub ma nadwagę, rząd inwestuje miliony funtów w próby zapewnienia większej liczbie osób dostępu do narkotyków.


Podobnie jak w przypadku innych rozwiązań odchudzających, celebryci szybko podążyli za modą i wychwalali zalety leków, takich jak Ozempic czy Wegovy. Ale, zauważa Nicola Davis , korespondentka naukowa Guardiana, krytycy twierdzą, że leki te nie są magiczną kulą – i że potrzebna jest zmiana społeczna, aby zapobiec nadmiernemu przybieraniu na wadze. Nosheen Iqbal słyszy, że niektórzy użytkownicy stwierdzili, że skutki uboczne leków są zbyt poważne.


Ale czy NHS trzeszczy pod ciężarem epidemii otyłości, czy te leki dają nadzieję na zdrowszą przyszłość? A może posłużą jako plaster do odłożenia radykalnej przebudowy naszego przemysłu spożywczego?"

13 lipca 2023 , Komentarze (10)

Zdecydowanie makaron z cukrem.

Moja babcia gniotła swój własny makaron. Nie miała maszynki do robienia makaronu – gniotła i cięła go na paseczki sama. Swoimi krótkimi, pomarszczonymi i bardzo spracowanymi palcami. Rano gniotła pokrzywy ze śrutem i wrzątkiem gołą ręką, a popołudniu gniotła makaron. Był wtedy na obiad rosół z szyją i łapkami kurzymi, a na kolację dziadkowi ten rosół zarabiała wiśniami i krwią kaczą i była czarnina. Makaron, którego robiła ogromne ilości zawsze zostawał do kolacji, kiedy to sypaliśmy go cukrem, albo babcia smażyła karmel ze śmietany i cukru na patelni i wrzucała na to ten makaron. Nic nigdy nie będzie smakować tak samo, jak ten makaron z tym karmelem, ale sam makaron z cukrem robiliśmy z bratem w domu na obiad, jak rodzice pracowali, a my nie mieliśmy pomysłu.

Do dziś pamiętam, jaki dostaliśmy ochrzan od babci, bo mój brat uciekł z ostatnim durszlakiem makaronu i nie chciał się podzielić. Biegaliśmy przed domem babci w kółko i próbowałam mu ten durszlak zabrać. Babcia się ostro zezłościła, bo jej zdaniem wyglądało to, jakbyśmy w domu nie mieli co jeść i musieli walczyć o jedzenie. No jeny, o ten makaron mogła bym i dziś iść w bójkę. Niestety babcia odeszła od nas w 2012 roku po rocznej walce z nowotworem. Niemal do samego końca gotowała sama. Jedynie musiała zrezygnować z chowu trzody, ponieważ zmuszono ją, by się oszczędzać. To wykończyło ją bardziej niż sam rak.

12 lipca 2023 , Komentarze (9)

Trzymam się zdania przewodniego z tego bloga. Swoją drogą przed siebie. Przestaję słuchać wszystkich tych osób, które przez lata mówiły mi, że ich sposób na życie jest jedyny i słuszny. Przestaję katować się myślami, że komuś gdzieś będzie przykro – swoją drogą to najgłupsza rzecz jaką się mówi dzieciom – „zrób to czy tamto bo mamusi będzie przykro”. Wychowanie przez poczucie winy. Potem ludzie zostają albo wiecznymi gapami, którzy nie potrafią zrobić nic dla siebie, albo są tak zgorzkniali i wkurwieni jak ja i przestają cokolwiek robić dla kogokolwiek.

A to nasuwa mi taką myśl. Mam kolegę, który ma raczej nieporadne życiowo rodzeństwo. Nic sami nie potrafią ogarnąć i na dobrą sprawę nie muszą, bo on i tak to zrobi za nich. Zakupy, rachunki, urzędy, umawianie fryzjera… Matkuje wszystkim dookoła. A co robi ta rodzina? Nie zacytuję epitetów, jakie słyszałam na jego temat. Nie wiem, czy jest świadomy, że tak się o nim wypowiadają. Czasem mają o coś na siebie focha, a potem znów kolega idzie i ratuje wszystkich z tarapatów. Tak kończą ludzie, którzy byli wychowani w poczuciu winy za to, że komuś będzie przykro. 40 lat na karku i święta matka teresa.

Ja zaś mam już w nosie, że komuś będzie przykro. Spełniałam oczekiwania 23 lata swojego życia. Zrezygnowałam z rzeczy i marzeń, które wtedy były dla mnie ważne, bo manipulowano moimi emocjami. Dziś trzymam tylko lekkie znajomości z ludźmi, czuję się samotna i boje się wpuścić kogoś bliżej. Dlatego łatwiej jest pisać w internecie obcym ludziom prawdę, niż porozmawiać z kimś bardziej otwarcie. Mam dość ludzi, dość dania się poznać na tyle bliżej, by ktoś mógł poczuć się utytułowany, by mówić mi co mam robić. Co mam wybrać. Czasem się tacy nadal zdarzają, ale odkąd nie mieszkam w Polsce i nie spotykam na każdym kroku ludzi, którzy mają takie nastawienie do życia w społeczeństwie – nikt mi nie mówi, co ja muszę zrobić. Jakoś w Holandii ludzie nie są tak wychowani, żeby się wtrącać. Chętnie pomogą, nawet nieproszeni, ale nie mówią, jak kto ma żyć.

Przypomniał mi o tym Leo, którego poznałam kilka tygodni temu na kortach tenisowych. Umówiliśmy się na partyjkę debla i opowiadał nam o swoich sąsiadach – Polakach. Że powiedzieli, że odkąd nie mieszkają w Polsce to czują się wolni. Mój mąż od razu przytaknął. Bo tutaj jest wolność. Ja nazywam to też świętym spokojem. Wolność do wyboru, wolność do popełniania błędów. Liczę, że w Polsce nowe pokolenie jest już ciekawsze. Mniej zainteresowane życiem wszystkich dookoła. Skupione na sobie i swoim rozwoju na tyle, że nie wtyka nosa w nie swoje sprawy.

Holendrzy mówią otwarcie o życiu, odpowiadają szczerze i prostolinijnie na pytania. Ale mówią przede wszystkim o swoim życiu i wyborach. Nie powiedzą ci „robisz błąd, ja bym to tak zrobił”. Powiedzą co najwyżej „mój znajomy był w podobnej sytuacji i zrobił tak a tak„.

Swoją drogą przed siebie.

10 lipca 2023 , Komentarze (2)


W ogrodzie za domem zaczyna się znów szerzyć szara pleśń. Popryskałam roztworem siarki wszystkie rośliny i wyrwałam te bardziej zarażone. Usunęłam chore liście z pomidorów i liczyłam na cud. Niestety choroba postępuje. Aby uchronić moje alstromerie przed złym losem, wyniosłam wszystkie większe donice z tymi roślinami przed dom. Nie wygląda to za pięknie, bo z reguły przednie ogródki to taka wizytówka domu i jego mieszkańców, ale nie bardzo mam inne opcje. nie chcę w połowie lata wnosić roślin do domu – będą tu i tak cała zimę.

Begonie rozłożyłam z donic kaskadowych na płasko. Niech ziemia trochę powietrza dostanie, będzie też łatwiej podlewać. Muszę je jeszcze stopować, aby się mocniej rozkrzewiły i więcej kwitły. Może dam im nawozu przy okazji – jak nie zapomnę.

Wszystkie alstromerie ze sklepu i zamówione online ustawiłam w narożniku. Wiatr nie powinien im tak zaszkodzić. Rano i wieczorami mam tam słońce. Choinka dokonała żywota podczas mojej nieobecności [mąż zapomniał podlać w największe upały i uschła], więc narożnik stoi pusty. Po usunięciu starych pędów alstromerie są trochę łyse, ale opanowałam pleśń, która wchodziła na niektóre łodygi.

Mniejsze doniczki zawierają alstromerie, które rok temu dostałam ze szklarni. Kolor doniczki odpowiada spodziewanemu kolorowi kwiatów. Żółta od roku nie kwitnie i bardzo słabo się rozwija. Boje się, że może nie przeżyć kolejnej zimy.

Mam też bardzo rozrośnięte kłącza odmiany pomarańczowej i fioletowej, oraz najprawdopodobniej trzecią taką samą różową odmianę. Liczyłam, że okaże się to żółta alstromeria, ale niestety.

Indian Summer za to nie zraża się niczym. Kwitnie szalenie – ta zdecydowanie zasłużyła na nawóz.

9 lipca 2023 , Komentarze (19)

Myślę, ze jest to dość ciężki temat. Nie mamy dobrego przykładu w rodzinie, jak należy spędzać emeryturę. Moja mama na emeryturze nadal pracuje, pomimo nowotworu. Mój teść również pracuje, choć na emeryturze powinien być już dwa lata. Mój tata jeszcze nie przeszedł na emeryturę, a teściowa jest od jakiegoś czasu na emeryturze, ale na niej za długo nie pożyje, bo ma stwardnienie rozsiane. I dupa. Emerytura jest albo nieosiągalna, bo jest za niska i trzeba pracować, albo jest nic nie warta, bo i tak dostało się wyrok od lekarza. Zwłaszcza wizja stwardnienia rozsianego i braku eutanazji w Polsce mnie przeraża. Cierpienie dla teściowej, cierpienie i ogarnięcie opieki paliatywnej dla rodziny.

Jakie ja mam opcje na emeryturę? Ostatnio przyszedł coroczny email od firmy, w której mam drugi filar. Na razie zgromadziłam tyle środków na koncie, że mogę liczyć na nieco ponad 6 tys euro rocznie po przejściu na emeryturę. 500 euro miesięcznie. Z czego zaznaczam – to jest drugi filar – to się zbiera z czasem pracy i rośnie tak długo, jak długo się pracuje. gdybym dziś przestała pracować – 30 lat za wcześnie, dostawałabym 500 euro na miesiąc. Do tego dochodzi państwowa emerytura AOW, która działa mniej więcej na tej samej zasadzie w wielu krajach. Przechodzi się na emeryturę w danym wieku i dostaje średnią z jakiegoś okresu czasu. Ale to póki co też nie wygląda zbyt różowo. Zatem na razie nie mogę jeszcze przejść na emeryturę – jeszcze 30 lat.

Mam pewien kapitał finansowy – nasz dom. Takim małym marzeniem jest sprzedanie go i wyprowadzka na Azory. Tak sobie z moim mężem marzyliśmy. Za tą wartość domu, jaką mamy tutaj, możemy śmiało kupić dom w części świata, gdzie nie ma wiele perspektyw dla młodych ludzi i przez to ceny nieruchomości są niskie. Widzieliśmy domy z kawałkiem ziemi na Isla de Terceira za 50 tys euro. Jeśli dziś byśmy postanowili się przeprowadzić, to zostałoby nam jeszcze 200 tys euro na życie. Byle by być zdrowym, bo z dostępem do super sprzętu szpitalnego tam może być problem. A reszta? Spacery po lasach, siedzenie nad oceanem, jedzenie świeżych ryb.

Inną, bardziej realistyczną wizją, jest sprzedanie domu i opłacenie sobie pobytu w domu starców. Mieszkałam koło jednego kilka lat temu i naprawdę wygląda to na fajne miejsce. W środku była restauracja, siłownia, gabinety lekarskie i pielęgniarskie. Część staruszków miało swój pokój a inni całe mieszkania. Wspólna zamknięta klatka schodowa, samowystarczalny budynek i sklep niedaleko. W sensie – żyje się jak na zamkniętym osiedlu, pomoc medyczna na wyciągnięcie ręki, duża autonomia. Byle mieć kasę, aby to sobie opłacić. Odpowiada nam ten układ również.

A co bym robiła na emeryturze? Możliwie jak najwięcej byłabym na zewnątrz. Szwędałabym się z plecakiem i psem. Bo pewnie wtedy bym chciała mieć psa. Może miałabym schootmobiel [elektryczny wózek inwalidzki]. oglądałabym wszystkie filmy, jakie będą wychodzić. I pewnie roztyłabym się co nieco, bo nadal będę kochać jeść, a zmniejszona masa mięśniowa starych ludzi nie potrzebuje już tyle jedzenia co teraz jeszcze uchodzi mi na sucho.

A wy? jesteście na emeryturze? Macie ją w zasięgu? Czy może jeszcze nie musieliście się nad nią zastanawiać?

8 lipca 2023 , Komentarze (2)


Zdecydowanie jest to mój śpiwór. Ten czerwono-zielony. Dostałam go na pierwszą komunię świętą od siostry mojego taty. Mój brat był przyjęty w tym samym roku, więc dostaliśmy oboje po śpiworze, ja czerwony a on zielony. Oboje mamy te śpiwory do dziś i oboje używamy. On ubiera na niego pościel i używa jako kołdrę w domu rodziców, a ja mam go zawsze gdzieś spakowanego i jak mam gości to ubieram na niego poszewkę lub daję pod prześcieradło jako bardzo mięciutki kot. W zasadzie w tym roku po raz pierwszy, wzięłam go pod namioty. Sypiałam w nim wcześniej, ale nigdy pod namiotem. Teraz wiem, ze się sprawdza. Jest wygodny, cieplutki, mieści się do pralki, aby go wyprać. Ma kilka rozdarć, gdzie zamek się w materiał wciął, ale nie pruje się. Jest naprawdę solidny. A ma prawie 30 lat!

7 lipca 2023 , Komentarze (2)

Nigdy nie przeszłam dalej przez książkę Marty Hennig – Motywator – dalej niż jeden tydzień. Nigdy nie doszłam do trzeciego treningu pierwszego tygodnia. nie wiem już czemu. Te treningi nie są złe, choć burpees pewnie jeśli się pojawiają to klnę jak szewc. Nie cierpię burpees, bo bolą mnie od nich barki i nadgarstki. A wszyscy trenerzy się na nie uwzięli. Ale nic to. Za książkę zapłaciłam to musze jej choć raz porządnie użyć. Nie mówiąc już o wejściu na poziom zaawansowany i robić drugą rundę.

Wypełniam ją zawsze naklejkami, bo nie wierzę, że dojdę daleko, a szkoda bazgrać po książce. Naklejki zawsze można ściągnąć i książka wygląda jak nowa. Nawet, jak uczyłam się holenderskiego z książki po holendersku to wklejałam te karteczki, bo nie potrafiłam podkreślić czy napisać ołówkiem obok znaczenia danego słowa. Teraz jest nie inaczej, choć ta książka to taki zestaw ćwiczeń.

Nie zebrałam się jednak cały dzień na ćwiczenia, za to poszłam biegać. Wybrałam mój niedzielny trening – 1 km biegu na 3 minuty marszu. I tak aż mi się odechce. Aby zobaczyć, jak daleko jestem w stanie dobiec/domaszerować. Wyszło ponad 10 km. Jestem zadowolona.

Po drodze widziałam jak panowie golą owce. Rok temu chciałam zrobić zdjęcia, ale widziałam to tylko z samochodu. Tym razem podeszłam i zapytałam czy mogę zrobić zdjęcia, aby wam pokazać.

mogłam też podziwiać prawdziwą amerykańską gablotę. Uwielbiam to słowo z filmów akcji z lat 80tych. Gablota! Stał sobie taki niepilnowany, z otwartymi szybami i gałązkami w środku, nawianymi przez wiatr. Wciąż mnie zachwyca, że tutaj można zostawić rzeczy niepilnowane i nic nie ginie. Pomyśleć, że mojej cioci spod szpitala ukradli samochód, aby pojeździć nim aż do pustego baku i na końcu pocięli go w środku nożem i przypalili zapalniczką…

Mąż zrobił jakiś nowy rodzaj makaronu. Takie niby świderki, ale ciaśniej skręcone. Do tego sos z cukinii, śmietany, groszku, marchewki, sera i z kurczakiem.

Do naszych wakacji jeszcze 3 miesiące. Ja mam na liczniku 75 kilo. Mam nadzieję, że na te wakacje pojadę nie tylko w dredach, ale i mając ładną, szczupłą figurę.


© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.