Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 124694
Komentarzy: 4907
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 17 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 39 lat, Piernikowo

172 cm, 77.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

6 kwietnia 2023 , Komentarze (32)

Gdy byłam mała, miałam jakieś 4 latka i umiałam już czytać, ale pisać jeszcze nie, za to kreśliłam ślaczki… napisałam książkę. O Jacku arabie. Moja mama wciąż mi o tym przypominała. Miałam taki malutki notesik i długopis i cośtam w nim rysowałam wciąż araba w chuście na głowie i z brodą. Nie wiem skąd mi się arabowie wzięli w głowie, ale nazwałam araba Jackiem i tak miał być. Ten notesik to była moja książka. Później wiele razy myślałam, że chciałabym mieć maszynę do pisania i napisać na niej książkę.

W podstawówce miałam koleżankę – Emilię. Wspaniała i bardzo mądra dziewczyna z domu, gdzie miała 9-cioro rodzeństwa. Była z nich najbystrzejsza i najbardziej dorosła – bo w pewnym sensie to ona ich wszystkich wychowała. Zarówno Emilia jak i ja chciałyśmy zostać pisarkami. Oddawałyśmy prace na różne konkursy literackie, konkursy wiedzy o jakimś temacie z regionu i języka polskiego. Jeździłyśmy na olimpiady. Emilia ma firmę i robi kartki okolicznościowe, a ja bawię się kwiatkami. Nie wyszło.

Na pewnym etapie interesowałam się dinozaurami. Kiedyś o tym pisałam. Miałam 3 gumowe dinozaury, którym mój domowy szczur zjadł ogony. Chciałam być paleontologiem. Do dziś lubię zoologię i artykuły naukowe.

Później przeszłam fazę muzyka [skrzypce i wiolonczela], biotechnologia, neurobiologia, a ostatecznie zostałam rolnikiem. gdybym miała wybierać, co chciałabym robić z tego wszystkiego, co chciałam, zostałabym przy pisaniu. Niestety poza romantyzmem pisania, nie mam za grosz talentu. Wyobraźni również. Potrafię opisać, co widzę, co doświadczam, ale nie potrafię wymyśleć, co mogłabym zobaczyć lub doświadczyć.

Dziś bez opisu dnia – po prostu kwiatki. mam bardzo ładny kolor hiacynta – wydaje mi się, ze to gypsy queen.

Pojawiły się też tulipany, jest to flaming purisma. Odmiana ta ma duże spectrum kolorów i może być od czerwieni do kości słoniowej. Obecnie pojawiają mi się te drugie. Rok temu były bardziej ogniste, jakby pomalowane żółtą i pomarańczową oraz różową kredką.

W szklarni doszła begonia Candy, a tak to wszystko co żyło do tej pory, nadal żyje. Ponadto jedna dalia puściła malutki pęd.

W doniczkach też wszystko żyje. Ostatnie dwa dni były znów przymrozki, a teraz czeka nas słoneczny okres z nocami po około 7 stopni

Tulipany od koleżanki chyba są z typu parrot – mają postrzępione krawędzie główek.

Moje białe narcyzy i czerwone tulipany zaś mają jeszcze długą drogę przed sobą. Zastanawiam się czy bardziej wytargać na słońce czy do szklarni…

Szykuje mi się więcej kwiatów bzu niż rok temu.

Natomiast zmianę koloru narcyzów widać na poniższych dwóch zdjęciach. Pierwsze jest z niedzieli, a drugie z środy. Odmiana Cassata zmienia kolor.

Truskawki są już byki. Niektóre mają pierwszy liść!

5 kwietnia 2023 , Komentarze (4)

Zajmuję się hodowlą. Dawniej hodowla polegała na selekcjonowaniu roślin o określonych cechach i krzyżowaniu ich ze sobą. Wybierało się z plonu rośliny, które nie spełniały cech i wykluczało się je z dalszych krzyżowań. i tak pokolenie za pokoleniem, sprawdzało się utrzymanie cech osobniczych oraz odporność, płodność, smakowitość owoców itp. Takie też techniki stosujemy u nas – tradycyjna hodowla. Ponadto hodujemy kultury tkankowe a niekiedy stosujemy hodowle in vitro. Na przykład wtedy gdy nasiona w normalny sposób nie chcą dojrzeć, a rodzice mają silne i fajne cechy, które chcemy przenieść na dalsze pokolenia. Firma, do której obecnie aplikuję dodatkowo prowadzi selekcję w oparciu o markety molekularne, czyli sprawdza genom roślin. Dzięki temu wie wcześniej czy roślina ta będzie miała duże czy małe owoce, czy będzie się dobrze krzewić i znosić przymrozki czy też będzie podatna na szkodniki i choroby. Normalnie trzeba by roślinę najpierw wyhodować, a następnie ją celowo zakazić. Natomiast znając sekwencję DNA odporności na daną chorobę, nie trzeba robić testów polowych. Przyspiesza to pracę o całe lata.

Podobnie z diagnostyką chorób roślin. Normalnie rolnik musi iść na pole i przeglądać zasiew, aby zobaczyć czy nie występują objawy chorobowe. Pojawienie się objawów oznacza, że roślina została zaatakowana około 3-4 tygodni wcześniej. Pobierając rośliny do badań molekularnych, można stwierdzić obecność DNA patogenu w tkankach roślinnych o te 2-3 tygodnie wcześniej niż rolnik zobaczyłby na polu. Wtedy też można podać odpowiedni środek ochrony roślin i zatrzymać utratę tonażu plonu. W dłuższej perspektywie, choć analiza jest droga, rolnik mógłby zaoszczędzić dużo pieniędzy. Jednak w Polsce nie ma laboratoriów oferujących takie analizy. A szkoda, bo jakbym miała pracę w zawodzie, to może nie trzeba by było wyjeżdżać.

Jedną z naszych nowych odmian jest Candy, na zdjęciu poniżej. Ma dwa kolory kwiatków – kremowy od środka i różowo-łososiowy na zewnątrz, oraz czystą biel od środka i pudrowy róż od zewnątrz. Odmianę tą otrzymaliśmy pierwszy raz w 2019 roku. W sprzedaży będzie dopiero od tego roku.

Po pracy miałam iść biegać, ale wkręciłam się w sprzątanie domu po wizycie stolarzy i jakoś tak zeszło. Mam sprzątnięte za to pokoje gdzie był dach cięty oraz zrobiłam pranie – bo z uwagi na spodziewany kurz i wióry lepiej było nie mieć mokrego prania w pralni.

Największą zmianę widzimy w sypialni. Okno było zgnite i nie domykało się. Po całym dniu z nowym oknem, czuć było, że na piętrze nie jest aż tak zimno jak zazwyczaj.

Oryginalne okno nie było Veluxa, więc panowie musieli dach dociąć, aby rozmiar dopasować. Nowe okno jest nieco wyższe. teraz mamy wreszcie wszystkie okna zrobione. Przy okazji okazało się, że dach był ocieplony. Jednak dołożymy ocieplenia, aby było jeszcze mniej strat ciepła zimą i nie tak gorąco latem. Potrójna szyba też robi swoje.

4 kwietnia 2023 , Komentarze (14)

Kiedyś jeden z szefów, gdy zgłosiłam mu mutanta na szklarni, powiedział w żartach, że jak się przyjmie to może dostanie nazwę na cześć mojego imienia. Śmiałam się więc że Pink Floyd, który jest różowy stanie się białym Anna Floyd. Jednak na żartach się skończyło. Na moim dziale d wszystkie opatentowane przez nas odmiany dostały nazwę Wendy + kolor. Obecnie wprowadzimy na rynek odmiany yellow i candy. Gdybym miała mieć coś nazwane swoim imieniem, fajnie by było dostać możliwość nazwania kwiatka swoimi imieniem. Większych ambicji nie mam.

Niedziela minęła przyjemnie. Poszliśmy rano na tenis, a wieczorem podziwiać zachód słońca nad morzem. Po drodze było bardzo spokojnie.

Wszystkie kwiatki się przyjęły. Rozwijają się powolutku, a wktlrotce pewnie. Trochę przyspiesza, bo noce zaczynają być cieplejsze.

Kolega mi opowiadał, że gdy słońce zachodzi nad morzem, zachodzi na zielono. Średnio chciało mi się wierzyć i myślałam, że takie cuda tylko w Na krańcu świata z Johnny Deppem. Wzięłam aparat i robiłam zdjęcia. Cóż… Okazało się że słońce faktycznie nad morzem zachodzi na zielono.

A jaką najdziwniejszą wy rzecz widzieliście?

3 kwietnia 2023 , Komentarze (53)

Wielokrotnie trafiałam opinie, że w Ameryce jest tak źle, bo dzieci się tam wychowuje na indywidualistów i każdy myśli tylko o sobie. W pewnym sensie się zgodzę, ale dziś chcę bardziej poruszyć temat, jak wychowanie polskich dzieci ma wpływ na Polskę.

W Polsce dziecko – może nie teraz, bo co ja wiem, jak dzieci nie mam – wychowywało się w poczuciu wstydu przed wychylaniem się. Dziecko nie mogło być ani rozbrykane ani głośne, bo przeszkadza rodzicom na kawce, rodzicom sprzątającym dom, rodzicom oglądającym telewizję, nauczycielom w prowadzeniu lekcji. Dzieci miały być zawsze cicho, odpowiadać na pytania, robić co się im każe i słuchać starszych. „Bądź grzeczny!” to największa moim zdaniem krzywda, jaką dziecku można zrobić. Zaczęłam zwracać uwagę na to gdy zamieszkałam za granicą.

„Chłopcy nie płaczą, a dziewczynki się nie złoszczą”.

„Dzieci i ryby głosu nie mają.”

„Jesteś jak baba.”

„Nie przeszkadzaj.”

„To żeś teraz wymyśliłx.”

Każdy z nas zna takie teksty, które rozentuzjazmowanemu dziecku podcinają skrzydła. Dorośli mają spokój, ,a dzieciak myśli sobie „moje uczucia nie są ważne, moje myśli nie są ważne, trzeba słuchać starszych”. I tak rośnie dziecko w obywatela i okazuje się, że nie potrafi działać czynnie. Zrobi co musi, zrobi co jest wymagane, ale nie ma myślenia ponad to. Jest to służalcze dzielenie się, które rodzice dzieciom nakazują i dzieci uczą się, ze nie warto coś posiadać, bo trzeba to oddać tym co nie mają. Potem PiS zapowiada socjal i człowieka krew zalewa, że ja pracuję i odkładam, a ci kolejny podatek mi na plecy zarzucają, by karmić nierobów. Nie wiem, w która stronę polityczną kieruje się ten serwis, ale na co dzień przebywam w internetach, gdzie niepracujących ludzi na socjalu z gromadką dzieci, na których nikogo nie stać po prostu się nie lubi. I ja, osoba, która wybrała stabilność finansową ponad biedę z dzieckiem u cyca, to rozumiem, choć może nie popieram. Ale wracając do głównego pytania… moim zdaniem wychowanie dzieci w Polsce [czas przeszły, bo obecnego nie znam] powoduje, że Polacy nie potrafią grać zespołowo. Robią wymagane minimum, a kiedy pojawia się czas jak pandemia, kiedy trzeba było grać zespołowo i znosić niewielkie niewygody, to Polacy pokazali, że liczę się JA, JA i jeszcze raz JA.

Dlaczego tak piszę?

Każdy wie, że jest źle w Polsce obecnie. Drogo, choć TVP podaje, że nie tak źle, a jeśli już to wina tych, co stracili władzę 8 lat temu. I Polacy pójdą do wyborów za jakiś czas. Co pokazują sondaże? Że głosować będą starzy na PiS a młodzi wcale. Czyli Polacy nie potrafią się zebrać i obalić dyktaturę [bo już bliżej Polsce do Białorusi niż Niemiec] tylko zostaną w domu i będą psioczyć na mohery i Karyny z Brajankami. Można wyjśc z domu, zagłosowac nawet na jakąś małą partię, ale rozrzedzić głosy tych dwóch największych jeśli się ich nie popiera i uratować kraj od większej zapaści ekonomicznej, która zmusza ludzi do ucieczki z tonącego okrętu. Można, ale po co wziąć jednego dla drużyny?

Może nie każdy wiedział, ale maseczki były po to, aby chronić osoby o słabym zdrowiu. A nosić miał je każdy. Aby nie roznosić wirusa, którego nie wszyscy odczuli, że przeszli. Efekt? Zapchane szpitale, 2x więcej zgonów niż w latach wcześniejszych – nie tyle na coronę, co na na przykład problemy z sercem czy oddychaniem, ale szpitale były przepełnione i pomocy nie dostano. A można było nosić maseczki, zostać w domu, nie wymyślać powodów do chodzenia do sklepu codziennie [statystyki ze sklepów pokazały, że ludzie chodzili po małe butelki napoju gazowanego lub gumy do żucia byleby wyjść], myć ręce, a nie oblizywać rękawiczki przed rozdzieleniem woreczków na pieczywo. Można było – i pewnie uratowałoby to kilka tysięcy jeśli nie więcej osób. Ale po co? Po co poświęcać się dla drużyny?

Szczepionek przeciw covid i szczepienie dzieci przemilczę. Wniosek taki sam – pieprzyć wszystkich, ja jestem tu i zagarniam pod siebie.

Powietrze w Polsce jest jednym z najgorszych na świecie. Zimą Polskie powietrze w zanieczyszczeniu potrafi być gorsze niż w Indiach. Dla objaśnienia – tak wyglądają Indie. Po lewej normalne powietrze, a po prawej podczas pandemii, kiedy ludzie mieli zakaz opuszczania domów.

W Polsce najwięcej zgonów jest zimą, kiedy ludzie palą w piecach. Umierają osoby starsze z problemami oddechowymi. Dziadek męża nigdy nie palił, nie pił, codziennie spaceruje, a mimo to ma zniszczone płuca pylicą nabytą w pracy. Kiedy w sąsiednich domkach jednorodzinnych ludzie zaczynają palić, dziadek nie może ani spacerować, ani okna otworzyć. Ludzie palący w piecach śmieciami zabijają ludzi dookoła siebie. Nie mówiąc już o tym, że ich dzieci są potem takimi małymi „zdechlakami z alergią na życie”. Przepraszam za brzydkie słowo, ale nie rozumiem, jak ludzie mogą być takimi ignorantami. Sami sobie tworzą społeczeństwo śmierci i chorób przewlekłych. Można oszczędzić na kolejnych ciuchach, kosmetyczkach, alkoholu, paliwie na bezsensowne wyjazdy [jezu, miałam kolegę, co dla odpoczynku jeździł samochodem po Toruniu, bez celu] i te pieniądze odłożyć i zainwestować w inne sposoby ogrzewania domu, niż palenie czego się da. Można zapłacić za większy śmietnik i wyrzucać śmieci zamiast je palić. Już te buraki, co zostawiają śmieci w workach koło śmietników na przystanku autobusowym mniej szkodzą światu i sąsiadom niż taki śmiecio-spalacz. Można postępować bardziej pro-zdrowotnie, ale po co?

Jeżdżenie do pracy samochodem. Wiele miast ma świetną komunikację zbiorową. Kocham Bydgoszcz za to i kij w oko Toruniowi za jej brak. Ale dobra, Toruń jest malutki i rowerem też daliśmy radę. Zimą mąż chodził pieszo 4 km, bo było za ślisko na rower. Dojeżdżałam autobusem do szkoły odkąd skończyłam 5 lat. Do domu na weekendy jeździłam PKSem lub pociągiem. Do pracy chodziliśmy z mężem pieszo. Na uczelnię komunikacją zbiorową, w tym na pierwszym roku jechałam 1.5 godziny PKSem. Czasem o 5 rano. Dlaczego Polacy są tak uparci, by w 2 osobowej rodzinie były 2-3 samochody? Wokół bloków nie ma gdzie parkować. Mój teść mieszka w domku i potrafi mieć w nocy zaparkowany samochód, który zagradza jego bramę. Jakby gdzieś trzeba jechać, to co zrobić z takim samochodem? Czemu Polacy godzą się na takie warunki? Powietrze truje, spaliny trują, Polacy nadal kochają diesla, a najlepiej przerobionego na gaz, na stronach samochodowych wszyscy rzucają K i Ch na samochody elektryczne. W Holandii 3,1 % samochodów to elektryki. Sporo jest hybryd. To efekt programów rządowych zachęcających do kupna takich – mniejsze podatki, dopłaty do zakupu… Polacy gdyby się zorganizowali mogli by wspierać partie polityczne, ba! założyć partie polityczne, które by takie programy wprowadziły zamiast socjali na kolejne bobaski niepracujących rodziców. jeśli zainteresowanie w komunikacji zbiorowej byłoby większe to by miasta i gminy musiały więcej autobusów puścić – a na te unia daję kasę by były elektryczne. Z resztą w Polsce budują świetne tramwaje i trolejbusy na prąd. Można oczyścić polskie powietrze, można przesiąść się na komunikację zbiorową, można zbiorowo coś zrobić, aby poprawić wszystkim dookoła życie. Można, ale po co?

I to wszystko, to wszystko razem i sto innych rzeczy, które można w Polsce by zmienić – wymaga pracy zespołowej. Zobaczenie, że nie gram przeciwko sąsiadowi, ale gramy z sąsiadem do jednej bramki, która nazywa się przyszłość. Trzeba nauczyć Polaków, bo ja nie potrafię zrozumieć, dlaczego Polacy choć tacy mądrzy to tego nie widzą, że jeśli Polska jako kraj ma triumfować, to Polacy jako naród musi razem działać. Wspólnie podejmować codziennie decyzje ku lepszemu jutru. Wiele rządów ma programy – ociepl dom za część kasy od nas, ale grzej mniej w nim. Dlaczego by nie dać do zrozumienia swoim samorządowcom, że jest taka potrzeba w Polsce? Dogadanie się z Unią o finanse na wymiany okien na potrójną szybę. Unia ma przecież pakiet środowiskowy, chyba że coś źle rozumiem. Zdetronizować tych buraków na Wiejskiej przez których Polacy codziennie płacą kary za elektrownie Turów. To są wasze pieniądze i pozwalacie kilkudziesięciu osobom Wam je zabrać. Trzeba działaś zespołowo. Trzeba umieć się dogadać. bez tego Polacy będą mogli tylko siedzieć i mówić „Unia nas nienawidzi i rzuca kłody pod nogi. Timmermans robi wszystko przeciwko Polsce. Niemcy zazdroszczą nam kaczyńskiego.”

Tego nie potrafię zrozumieć. Jak w Polsce ma być dobrze, skoro Polacy nie potrafią grać zespołowo.

Liczę na komentarze pod tym wpisem, na ciekawą dyskusję, bo do tej pory jest kilka osób, które czyta i mówi ciekawe spostrzeżenia i własne doświadczenia, co jest naprawdę super. A są też ludzie, którzy odpowiadają na pytanie w tytule i dalej nie czytają. Właśnie nie interesują się na tyle, by się zaangażować. Są też tacy co nie czytają. Chciałabym jednak przeczytać ciekawe, inne punkty widzenia niż mój. Choć nie będę ukrywać, że po wpisie o patriotyzmie musiałam zablokować patriotów, którzy życzyli mi brzydkich rzeczy. Miłość polsko-katolicka w najwyższym wymiarze [to jest sarkazm].

Tego dnia sobie pofolgowałam, ale z umiarem jednak. Post przedłużyłam o kilka godzin – wyszło łącznie chyba 39 godzin postu. Jako pierwszy posiłek wypiłam szklankę mleka – bo zawsze boli mnie brzuch, jak jem w sobotę rano po poście. Mleko trochę ruszyło brzuch, trochę przygotowało organizm, że będzie jedzone. W międzyczasie zaczęłam przygotowywać drożdżówkę na przyjście kolegi.

Podstawowe składniki – mąka, mleko, serek, masło, olejek waniliowy, cukier puder i zwykły, konfitura truskawkowa, drożdże.

Zawsze od razu przygotowuję polewę i truskawki.

Grzeję mleko w rondlu, dodaję cukier i masło i mieszam aż się rozpuści. Gdy mleko jest letnie, ale nie ciepłe – dodaję drożdże i zostawiam na chwilę, aby zaczęły pracować. Cienka warstwa drożdży wtedy ładnie puchnie i robi się maziowata. Znaczy, ze drożdże żyją. Rozpuszczone masło z ciepłym mlekiem i cukrem oraz drożdżami wlewam na mąkę.

Później tylko mieszam spokojnie. bez zagniatania ani walenia tłuczkiem, jak to robiła moja ciotka robiąca wspaniałe drożdżówki. Mniej zakwasów, ciasto równie udane.

Następnie odstawiam na ciepły grzejnik, ale przez ręcznik i oczywiście przykrywam ręcznikiem kuchennym, aby było cieplutko i żadne muchy się nie zaplątały.

Jeśli wszystko było jak trzeba, po godzince będzie wyrośnięte, puchate ciasto.

Dalej ciasto ugniatam z mąką chwilę, aby przestało się kleić, rozwałkowuję na kwadrat i smaruję przygotowanymi truskawkami. Na koniec roluję ciasno.

Roladę kroję na 12 kawałków i układam w formie. Zostawiam na chwilę, aby ciasto znów urosło i wypełniło puste miejsca. W tym czasie sprzątam kuchnię i myję użyte naczynia.

Ciasto piekę obecnie na 150 stopniach przez 50 minut. Oryginalnie przepis był dośc inny i wymagał krótkiego pieczenia na wyższej temperaturze, ale wychodził mi zakalec. Danie więcej mąki też poprawiło wyrastanie ciasta. Zapomniałam tym razem dodać soli i ciasto przy zredukowanej ilości cukru jest i tak słodkie dzięki truskawkom oraz polewie z serka z cukrem pudrem.

Drożdżówka pięknie wyrosła i była naprawdę smaczna. Kolega, który mało słodkiego je, zjadł aż dwa kawałki a mąż sam po nią jeszcze rano sięgał. Jak do tej pory, mimo poślizgnięcia się z solą, to jest mój największy sukces. Ani zakalca, ani zbytniej słodyczy, ani zmuszania męża, by zjadł, bo się zmarnuje… Sama się rozchodzi. Jestem zadowolona.

Zjadłam tego dnia porcję kopytek, które mężowi się nie udały, trochę borrelnoten, 3 kawałki drożdżówki [nadal to było moje hamowanie się] i obiad – pieczoną szynkę z kopytkami i zasmażanymi buraczkami. Wieczorem zaczełam kolejny post.

2 kwietnia 2023 , Komentarze (8)

Obiecuję sobie wiele od dnia. Rano, jak jestem już w pracy i się rozbudzę – dopiero w pracy mi się to zdarza – to planuję resztę dnia. I wtedy mam też najwięcej sił mentalnych i fizycznych. No… ostatnio z fizycznymi nie jest najlepiej. Ale ogarniam dzień, co musze wyprać, czy pobiegam, czy trening, rozciąganie, joga, że poczytam książkę w domu i ja ze sobą musze zabrać z pracy…. a potem wracam do domu i nic. Jest 18 jak skończymy jeść, usiądę na chwilę, bo mam te zaparcia, bo nie przysiądę porządnie i nie dam w spokoju organizmowi trawić i ruszyć jelita. Bieganie od rana w domu i pracy blokuje mi psychiczny aspekt wypróżniania – lekarka to potwierdziła – ssaki kupkają gdy czują się bezpieczne. A u mnie od rana gonitwa. Więc wieczorem po posiłku, jak opadają ze mnie emocje i zmęczenie bierze górę, staram się usiąść i w spokoju strawić trochę. Może wstawię wtedy pranie, ale staram się siedzieć. Z resztą na nic innego nie mam sił, bo cały dzień na nogach sprawia, że też nie mam ochoty chodzić czy biegać. I tak posiedzę z godzinkę lub dwie i jak czuję, że brzuch jest mniej ciężki, że jedzenie mi się nie cofa to myślę o tym, by pobiegać czy poćwiczyć. I najczęściej jest już 20-ta i czas do łóżka. Bo o 5 z wozu.

Co za tym idzie – na co dzień robię niewiele. Ale to też wynika z tego, ze obecnie mąż ma długie godziny pracy i ja, czekając na niego sobie poczytam te pół godzinki do trzech kwadransów. Raz poszłam biegać, ale to było więcej przebierania niż te 3.5 km było warte. Na dłuższą trasę nie mogłam sobie pozwolić, bo aż tak długo mąż nie pracuje. Inna sprawa, że po całym dniu stania i chodzenia w te i we w tę w robocie, ostatnie o czym marzę to bieganie.

A co bym chciała robić codziennie? Chciałabym wrócić do oglądania jednego filmu dziennie. Lub odcinka serialu. Lubiłam takie życie. Chciałabym, aby dzień miał 30 godzin i aby starczyło czasu na wszystko. Fajnie byłoby krócej pracować. Niby mam teraz zmniejszony kontrakt do 35 godzin, ale poza okazjonalnym dniem wolnym, pracuję normalnie – do 16-tej. Wkrótce pewnie wrócę na 38 godzinny kontrakt, choć nie spieszy mi się. Godziny odrobiłam, ale chyba pocieszę się mniejszą presją godzin póki mogę, bo kto wie, kiedy będę zmuszona pracować po 38 godzin.

Nie wiem, czy powinnam pisać znów o próbie zmiany pracy. Bo trochę to głupie. Składam papiery, piszę tu o tym, a potem tej pracy nie dostaję. Do tej pory składałam do firmy nasiennej, która mam 20 km od domu. Rowerem dojadę, może czasem będę musiała wziąć samochód i wysłać męża, by z kolegą dojeżdżał. Jeśli ten kolega, by go wziął, bo też nie ma nas po drodze. Teraz jednak za namową psychologa, złożyłam papiery do innej formy. Niemal godzinę drogi od domu. W zupełnie innym kierunku niż moja praca obecnie i będzie to wymagało kupna samochodu. Pieniądze są, aby wziąć pół na pół auto, ale to nie są pieniądze przeznaczone na zakup samochodu w pierwszej kolejności. Trzeba by było ruszyć pieniądze na remonty i wakacje. Więc bierzemy pod uwagę, że jeśli zmienię pracę, nie pojedziemy nigdzie razem na wakacje. No i 10k euro pójdzie ot tak. Więc duży minus.

Kay nagabywał mnie tydzień temu, że mam użyć innej pracy jako dźwigni, aby pójść do tej pracy, którą chcę mieć i stwierdziłam, ze spróbuję. Choćby po to, aby i oni kopnęli mnie w dupę i mogłabym mu powiedzieć, że sorry, ale próbowałam i zejdź wreszcie ze mnie człowieku. Z resztą zapytałam go na ostatnim spotkaniu „ile razy ktoś ma ci powiedzieć, że nie jesteś dość dobry, abyś zrozumiał, że nie jesteś?”. Tak się obecnie czuję. Że rzucam się z motyką na słońce.

Zaaplikowałam na 4 czy 5 stanowisk w firmie nasiennej nad Ijsselmeer. Dostałam telefon po kilku dniach, że nie mogę pracować w laboratorium, ponieważ nie mam LBO holenderskiego. W zasadzie miło, ze pani zadzwoniła, aby powiedzieć „nie chcemy cię tu, głupku”, ale zaoferowała też inne stanowisko nie wymagające tego opleidingu. Więc mi się włączyło gadanie i urobiłam ją, w zasadzie mówiąc to co stało w papierach – że moje studia to były same niemal laborki [choć g z nich pamiętam], że pracowałam w sterylizacji i znam procedury obróbki materiału sterylnego [gdyby wiedziała, jak było w praktyce to wiedziałaby, ze to co innego niż oni szukają, ale czasem trzeba trzymać blef i nie mówić za wiele] i że pracowałam w inspekcji nasiennej i zdrowia roślin [piorin]. Pani wszystko wklepała w system i powiedziała, ze pogada z kierownikami działów i zapyta, co o tym myślą. W piątek wieczorem zadzwoniła ponownie – trzy działy chcą się ze mną spotkać. Mam przyjechać, obejrzeć laboratoria i pomyśleć, gdzie chciałabym pracować. Przy okazji kierownictwo chce się też ze mną spotkać i porozmawiać o prospektach. Mowa o dziale markerów molekularnych [bezpośrednio związane z moją magisterką], dziale zdrowia nasion [moja magisterka, piorin i obecna praca] oraz dziale mikrobiologii [moje studia ogólnie, magisterka, sterylizacja]. połechtało mnie to w duszy, nie powiem. Czytałam jeszcze raz opisy stanowisk. Jeśli kogoś zainteresuje, podam je poniżej.

Analityk markerów molekularnych
Dokładna analiza DNA
Czym będziesz się zajmować?
Dział Markerów Molekularnych każdego roku analizuje DNA wielu tysięcy roślin i nasion. Używamy markerów DNA, aby uzyskać informacje o właściwościach rośliny. Na przykład, czy roślina jest podatna na choroby. Jako asystent laboratoryjny będziesz wykonywać rutynowe analizy markerów DNA z wykorzystaniem technologii PCR. Dowiesz się jak ona działa, a następnie będziesz samodzielnie wykonywać analizy. Twoje zadania będą obejmowały cały proces, od izolacji DNA do wysłania wyników.

Rejestrujesz wyniki badań w systemie LIMS i przekazujesz je odpowiednim kandydatom. Podlegasz jednemu z opiekunów zespołu.

W laboratorium ściśle współpracujecie w zgranym zespole i umiecie sobie ślepo ufać.
Twoje mocne strony
Jesteście entuzjastyczni i sami podejmujecie pracę. Pracujesz dokładnie, aby klient wewnętrzny mógł liczyć na prawidłowe i terminowe wykonanie analiz markerów. Jesteś dobry w koordynowaniu swojej pracy z kolegami i opracowywaniu wyników w formie pisemnej zarówno w języku holenderskim jak i angielskim. Doświadczenie w pracy z technikami biologii molekularnej jest dodatkowym atutem.

W skrócie, ty:
posiadasz co najmniej dyplom MLO (poziom 4);
jesteś dokładnym pracownikiem;
potrafisz dobrze pracować samodzielnie.

Przetłumaczono z https://46.248.187.219/Translator (wersja darmowa)

Technik laboratorium mikrobiologicznego
Wykrywanie patogenów w nasionach warzyw
Co będziesz robić?
Pomidory, ogórki, papryka i sałata: zanim nasiona warzyw trafią do sprzedaży, muszą zostać przebadane. I tu właśnie pojawiasz się Ty. Jako laborant mikrobiologii (32-38 godzin) w dziale Seed Health firmy Enza Zaden, testujesz nasiona warzyw z całego świata. Aby z tych nasion można było wyhodować zdrowe rośliny. I żeby było wystarczająco dużo warzyw dostępnych dla konsumentów.

Aby określić jakość nasion warzyw, dział Seed Health testuje nasiona na obecność patogenów. W tych testach stosujecie różne techniki analizy. Przy tym przestrzega się różnych protokołów i procesów. W dziale Seed Health będziesz pracował w jednym z naszych 3 zespołów. Twój zespół zajmuje się głównie bakteriami i grzybami.
Twój dzień pracy? Zaczyna się wcześnie. Najpóźniej o 8 rano zakładasz fartuch laboratoryjny i wchodzisz do laboratorium. Na korytarzu wywieszony jest grafik pokazujący, czego oczekuje się od Ciebie danego dnia. Będziesz pracował głównie w laboratorium. Będziesz również pracował w szklarni. Czasami będziesz pracował sam, aby przygotować się do testu, a innym razem będziesz pracował w parach nad rutynowymi testami. W każdym teście będziesz brał udział:
samodzielnym przygotowaniu buforów i pożywek.
przygotowaniem i posiewem testów grzybowych i bakteryjnych.
ocena obecności lub braku grzybów lub bakterii w nasionach lub na nich.
opracowywaniem wyników testów w systemie LIMS.

Ponadto, wspierasz Process Supervisora w monitorowaniu jakości i ulepszaniu procesów i/lub protokołów. Czy w Twoim zespole jest cicho? W takim razie będziesz wspierać również inne procesy w ramach działu Seed Health. Jesteś ambitny, chcesz się rozwijać i masz odpowiednie predyspozycje? W takim razie z pewnością możesz się u nas rozwijać.

Przetłumaczono z https://46.248.187.219/Translator (wersja darmowa)

Technik laboratoryjny RDT
Gracz zespołowy z pasją do roślin (32-38 godzin)

Czym będziesz się zajmować?
Odporność na choroby i szkodniki, czyli odporność na choroby, jest ważnym elementem w hodowli udanych odmian. Dział Routine Disease Testing (RDT) bada, czy rośliny są odporne na choroby i szkodniki poprzez celowe zakażanie tych roślin.

Twój dzień pracy? Zaczyna się wcześnie. O 7 rano ty i zespół zaczynacie emaskować w szklarni, usuwając pręciki w kwiatach roślin, aby zapobiec samozapyleniu. Później w ciągu dnia będziesz wysiewać i pobierać próbki roślin lub ich części. Korzystając z ustalonych protokołów, będziesz infekować, oceniać różne testy chorobowe i cyfrowo zapisywać znalezione wyniki. Będziesz zatem pracować na przemian w szklarni i w laboratorium. Praca wykonywana przez asystenta laboratoryjnego jest rutynowa i wymaga elastycznego podejścia do pracy. Pracujesz w zespole 20 kolegów laborantów i podlegasz kierownikowi procesu.
Twoje mocne strony
Aby uzyskać wiarygodny wynik testu na chorobę, ważne jest, abyś pracował dokładnie. Szybko przyswajasz sobie zadania i nie masz problemu z lekką pracą fizyczną w gorących warunkach panujących w szklarni. W tej pracy pracujesz z roślinami, które są śledzone za pomocą kodów numerycznych i wiesz, jak zachować dobry przegląd. Pracujesz zgodnie z ustalonymi procedurami i potrafisz pracować pod presją czasu. Koordynujesz swoją pracę z kolegami i zadajesz pytania, gdy coś jest niejasne. W ten sposób współpracownicy mogą być pewni, że test został przeprowadzony prawidłowo.

W skrócie
masz ukończoną edukację na poziomie MBO;
masz doświadczenie w uprawie, pielęgnacji i ocenie roślin;
jesteś graczem zespołowym;
potrafisz pracować precyzyjnie;
jesteś poręczny w obsłudze urządzeń cyfrowych;
posiadasz dobre umiejętności komunikacyjne w języku holenderskim.

Przetłumaczono z https://46.248.187.219/Translator (wersja darmowa)

Myślę, że bramka numer 3 mi najbardziej odpowiada. Nie byłabym taka przywiązana do krzesła i byłoby to też bardzo interesujące pod względem różnorodności pracy i wyników. Za to markery molekularne wydają się czymś super ambitnym i czemu się ograniczać? Ano może temu, że jak wybiorę markery to też jest większa szansa, że mnie tam akurat nie przyjmą… Ciężki orzech. Wolałabym, aby mnie po prostu nie chcieli. Oszczędność kasy i stresu.

W piątek trzymałam post. Spróbowałam kilka kopytek, które mąż robił na sobotni obiad. Wychodziły mu kluchowane i mało zbite, więc zapytał, czy spróbuję. I trochę mnie poniosło przy tych nieudanych – smakowały jak te, co ja sobie robiłam w liceum i były naprawdę pyszne. Więc można powiedzieć, że 100 kcal wpadło. gdy robię ten wpis, jest sobota rano – nie jem od 37 godzin i nie czuję się głodna. Piję herbatę i zastanawiam się czy przerwać już post, czy jeszcze nie. Myślę, że pierwszym posiłkiem będzie mleko. Zawsze jak przerywam ten długi post, to żałuję. Bo zaczyna boleć mnie brzuch i czuję się źle. Fakt, że od wczoraj boli mnie głowa, nie pomaga. W zasadzie to od środy głowa mi ciąży i mam mgłę myślową. Czuje się przebodźcowana i w ogóle.

W poniedziałek miałam mieć wolne, bo przyjadą stolarze z oknami. Tym razem Holendrzy. Czekaliśmy miesiąc na dobrą pogodę i jest szansa, że w poniedziałek taka właśnie będzie. ma się w niedzielę wypogodzić i wtedy będzie można pracować. Jak się nie uda to święta mają być słoneczne. Tak czy inaczej udało się jednak mojemu mężowi wziąć wolne, więc ja pójdę jednak do pracy. Zbieram godzinki – wtedy jeśli zmienię pracę, to będą musieli mi je dać albo jako wolne, albo zapłacić więcej pieniędzy. Znając ich to dadzą mi wolne.

Obecnie moje okna prezentują się jak powyżej. Jedno gnije, drugie i trzecie jest okej, ale nosi znamiona kończącego się życia. Okno w łazience ma sparciałą uszczelkę, która wypadła już w niemal 100 proc, a okno w pralni ma lekkie spękania w drewnie i może się tam rozwinąć grzyb w kolejnych latach. Poza tym velux ma wietrzenie w klamce, które można używac nawet podczas ulewnych deszczy, a tego w pralni brakuje. Jeśli zostawię okno na micro i wiatr zawiewa deszcz od boku, to woda dostaje się do pomieszczenia. velux powinien to zniwelować.

W piątek weszłam w tryb safe battery, czyli położyłam się na kanapie z książką. Oczywiście nie mogłam nie użyć niebieskiego kocyka, bo pewna istota bardzo na mnie pokrzykiwała. Pod presją więc zaprosiłam tą cholerę na kocyk i przydusiła mnie tak, że postu nie złamałam. Po jej nosie widać, że lubi się bić i nie bierze jeńców.

Amarylis z przeceny kwitnie. Na razie dość skromnie, ale ma też drugi kwiatuszek. Ciekawe czy nie był taki krótki i od razu zakwitł, bo nie dostaje wody i jedzenia? I co dalej? Czy mogę go potem wyłuskać i wsadzić do ziemi na kolejny rok, czy nie da rady, skoro jest obecnie niedożywiony i później to go i tak nie uratuje? Chętnie przyjmę rady.

1 kwietnia 2023 , Komentarze (12)

Obecnie trwa bardzo wietrzny i dość słoneczny tydzień. Praca w szklarni w połączeniu z taką pogodą sprawia niezłego mindfucka. Cały dzień gotujesz się, jest ci ciepło, bo słońce grzeje, a jednak na zewnątrz jest na tyle chłodno, że dach pozostaje zamknięty. Czasem przez to zbłądzi nam jakiś ptaszek w środku i kilka dni musi czekać, aż się dach otworzy. Słońce plus zamknięty dach to prawdziwy efekt szklarniowy – dwutlenek węgla, którym karmimy rośliny powoduje, że momentalnie w środku robi się gorąco. Kto nie wierzy w ocieplenie klimatu powinien spędzić jeden sezon w szklarni – co2 ma znaczenie.

Latem dach się otwiera, kiedy nie pada i doświadczyć można chłodnego powiewu, który orzeźwia spocone plecy, jednak wiosną, gdy dach jest zamknięty, a człowiek przychodzi w ubraniach przejściowych, potrafi gorąc nieźle skórę ugotować. Zatem w pracy wolę pogodę pochmurną.

Gdy wychodzi się ze szklarni, trzeba być nieźle ubranym. Jest to bardzo sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, bo jesteście spoceni, nadal się pocicie, jest wam gorąco, a ubieracie bluzę, sweter, kurtkę, rękawiczki i czapkę, jeśli jedziecie rowerem. I te ostatnie 10 minut przed przekroczeniem progu szklarni gotujecie się jeszcze bardziej. Tymczasem na dworze, choć jest słonecznie – jest 6 stopni i wieje bardzo zimny wiatr. Marzniecie.

Poza pracą lubię więc ciepłe 17-22 stopnie. Słoneczne, abym mogła od rana się pobyczyć w ogrodzie, pobiegać, zrobić cokolwiek na zewnątrz. Jak jest cieplej to zasłaniam rolety i nie wychodzę z domu. Zwłaszcza, jak jest cieplej niż 26 stopni. Zdarzało mi się wtedy biegać, ale najczęściej kończyło się to bólem głowy. Takim kilkudniowym.

Uwielbiam zaś zimę. Ubieranie się na cebulkę, czapkę na uszy i spacer po śniegu. Lubię tą ciszę zimą. Okulary przeciwsłoneczne muszę nosić, bo mi szybko oczy łzawią i je mrużę. Lubię zimę, bo w zimie rzadko jest mi za ciepło. A bardzo sobie nie radzę, gdy jest mi za ciepło. Gdy człowiek marznie to zawsze może dołożyć kolejne ubranie, kocyk, wypić ciepły napój lub coś zjeść. gdy jest za ciepło to jeśli nie ma klimatyzacji w domu to jest strasznie. Chciałabym z czasem założyć klimatyzacje w domu, jednak póki nie założę paneli to jest to za droga opcja.

W miasteczku niedaleko znów zaczyna kwitnąć ogród polderowy. Podjechaliśmy z Ukochanym rowerami, aby nadać paczkę do mojego brata. Miał przyjechać na wielkanoc i wyszło jak z bożym narodzeniem. Miałam kupione dla niego kilkanaście paczek z różnymi smakami jajeczek czekoladowych, więc je po prostu wysłaliśmy. Przy okazji przeszliśmy się po ogrodzie.

Było kilka nowych odmian. Nie widziałam moich ulubionych tulipanów Eisenberg, ale były jakieś nowe roślinki. Kompletnie nam nieznane.

Mimo słanej pogody, byli inni spacerowicze. Ludzie standardowo robili sobie zdjęcia z kwiatami w tle.

Pojawiły się żonkile z kilkoma kwiatkami na jednej łodyżce. Sama mam biało-omarańczowe w ogródku, ale takich żółtych jeszcze nie widziałam.

Niektóre tulipany zachęcają nie tylko formami kwiatów, ale także i liści. Obecnie kwiaty jeszcze się nie rozwinęły, ale rośliny już przykuwają uwagę.

Zaś w moim ogrodzie kolejne żonkile się pojawiły. Ten ze zdjęcia poniżej, jeśli się nie mylę, wraz z większą ilością słońca, jaśnieje.

Mam też podwójne narcyzy, to jest chyba sir Whinston Churchil. Muszę w końcu skonfrontować moje poletko z mapką, którą sobie narysowałam.

Skoro moje pomidory padły trupem, mąż wyskubał mi nasiona z pomidorów w lodówce. Rok temu mieliśmy dzięki temu bardzo bogate zbiory. To są pomidory gałązkowe z supermarketu.

Posiałam je w wytłaczankach, tym razem w koszykach do przechowywania bulw kwiatów.

Mąż wykopał w pracy tym razem odmianę pomarańczową. Ta mi się bardziej podoba niż ta fioletowa, którą przyniósł wcześniej. W ogrodzie domu, który wynajmowaliśmy miałam kilka takich roślin – wykopywaliśmy je jak rosły pomieszane w niewłaściwych lokalizacjach. Zaniosłam raz szefowi garść biało-purpurowych, które rosły w sektorze żółtym, a ten powiedział – kompost albo do domu. To wzięłam do domu. Fajnie kwitły później, choć nie były tak intensywne, jak odmiany ogrodowe, które sprzedajemy.

Nie mogę się doczekać, aż alstromerie pojawią się w sprzedaży. Chętnie uzupełnię kolekcję. Kupię też z pracy nasze flagowe odmiany. niestety, ale za płytko je posadziłam na jesieni i mi zmarzły.

31 marca 2023 , Komentarze (15)

Nie pamiętam już dokładnie sytuacji, kiedy mój mąż powiedział, co powiedział. A raczej pamiętam sytuację, ale nie pamiętam dokładnych słów. Byliśmy wtedy już na emigracji, mąż rozmawiał ze swoją mamą i rozmowa dotyczyła czegoś, co musieliśmy załatwić, czy gdzieś pójść… Nie pamiętam dokładnie. Ukochany opisywał co się wydarzyło i teściowa zapytała, w jakim języku załatwialiśmy sprawę. Oni ogólnie za bardzo mnie nie mieli okazji poznać, a mąż nie należy do zbyt wylewnych, więc wydaje mi się, że zakładali, że cośtam znam angielski, jak większość dzieciaków u nich w rodzinie niby angielski ma i niby cośtam umie wydukać. Tymczasem ja angielski znam na wysokim poziomie. Czasem żałuję, że nie na bardzo wysokim, bo przecież słucham naukowych podcastów, czytam czasem artykuły naukowe, ale w mowie codziennej nie wyrażam się w taki sposób, w jaki czytam. Wracając do rozmowy – mąż powiedział, że po holendersku była sprawa. Teściowa odpowiedziała coś, czego so końca nie pamiętam, ale była zdziwiona. Było to coś w stylu – „to Marysia sobie dobrze radzi?” na co mój mąż odpowiedział „Marysia sobie zawsze bardzo dobrze radzi”. Nie pamiętam teraz dokładnie słów, czy to było właśnie z radzeniem sobie, czy z inteligencją, czy z byciem zdolnym… Ale mąż powiedział tak zupełnie bez złośliwości, ale dobitnie, że to ja jestem tą bardziej przebojową/mądrą częścią tego małżeństwa. Bardzo mi wtedy skrzydełka urosły. Rzadko słyszę, aby mój Ukochany mówił o mnie do osób trzecich i bardzo się ucieszyłam, że powiedział coś tak miłego. Teściowa więcej nie kwestionowała mojej osoby, przynajmniej nie na tym polu. Z czasem mąż nauczył się również języka i on także załatwia rzeczy. Ja jestem bardziej wypychana tam, gdzie trzeba iść osobiście, bo mam mniejsze fobie społeczne, a mąż załatwia rzeczy techniczne – kontakty z firmami energetycznymi, internetowymi, stolarzami…

Środa minęła spokojnie. Miałam trzymać post po pracy – w zasadzie to we wtorek miałam, ale nie wytrzymałam. Myślałam, by zrobić to samo w środę, ale jak rozmawiałam z mężem w drodze do domu i wspomniał, że pojedzie na zakupy, a ja mam sobie nałożyć spaghetti, to jakoś motywacja do poszczenia mi przeszła.

Byłam przy tym zła sama na siebie, bo później jeszcze zajadłam to jajeczkami czekoladowymi. Te białe oddałam Ukochanemu, bo mi nie smakowały. Nie przepadam za białą czekoladą, a do tego nadzienie pistacjowe tego dnia w ogóle mi nie wchodziło. Wypiłam Inkę i podjadłam jajeczka i czułam, że to było jednak za dużo. Ostatnio często czuję, że jem za dużo czegoś. Że wszystko mi wychodzi bokiem lub się cofa. Posty trochę to już pomogły opanować.

Mąż kupił mi zraszacz do roślin – poprzedni zaczęłam używać do rozpylania trutki na mszyce i się rozpadł. Ten wygląda solidniej. Butelka jest szklana. Potrzebuję zraszać moje truskawki, ponieważ są za małe na przesadzanie [są dopiero w fazie liścieni], a stojąc na parapecie dość szybko wysychają. Dzięki zraszaczowi, mogę je szybko przywrócić do życia bez zamykania pudełka.

Amarylis zaczyna kwitnąć.

Tulipany od koleżanki mają główki.

Pojawiło się więcej żonkili.

Mąż zagadał z szefem, że podczas likwidacji jednego z sortów mogą zabrać stare rośliny do domu. Są one sporo przerośnięte i ogólnie „zużyły” się już. Mają słabsze kwiaty i są obecnie niszczone i kompostowane, aby na ich resztkach posadzić dokładnie ten sam sort, ale młodszy. Jedno kłaczę wkopałam za szklarnię, drugie w miejscu, gdzie mi alstromerie zmarzły i zostało puste miejsce – musiałam postawić doniczki, aby kot przestał mi tam się załatwiać. A trzecie kłącze wylądowało w donicy w szklarni.

Róże nie wyglądają dobrze, ale pączki na dole łodygi zaczęły puchnąć. Może wilgoć napędzi róże do ukorzenienia się?

Straciłam nadzieję, że z ogórkami coś się wydarzy. Większość padła. Przyjrzałam się fasoli, którą kupiłam i mogę ją dopiero za miesiąc wysiać. Chcę ją dać od razu do gruntu. koniec kwietnia, początek maja.

Dalia, którą zmasakrował wiatr i której bulwy się połamały dostała ostatnią szansę – wkopałam ją w szklarni w ziemię – puściła pędy. Jest nadzieja.

Jakaś zabłąkana roślina, chyba lilia, ale nie jestem już pewna, trafiła do doniczki i też puszcza pędy. Po tym wypadku w szklarni kompletnie nie pamiętam gdzie, co rosło.

Przeniosłam goździki do szklarni. Użyłam do tego donicy, którą kupiłam do alstromerii, które dostaliśmy z pracy. Kupiłam wtedy różne kolory donic, do różnych kolorów kwiatów. Ta beżowa na zdjęciu była do odmiany biało różowej, ale ona mi zdechła. Straciłam też jedną żółtą i dwie różowe. Mam szansę, że mi kolega przywiezie odnogi kłącza, które dałam jego mamie i przeżyły. Może je pociąć dla mnie, ale on jest tak z głową w chmurach, że pewnie nie będzie pamiętał. Obecnie mamy zakaz dostawania do domu roślin. Główny hodowca się zorientował i ukrócił. managerowie nie zdawali sobie sprawy, że ta partia nie miała nałożonego patentu.

Moje floksy są już pięknie rozwinięte.

Ukochany dokupił mi kolejne pudło na strych. Idealnie mieści się w skos. Są tam typowo letnie ubrania, kołdra dla gości, plecaki i torby. Wszystko czego nie potrzebuję na co dzień.

30 marca 2023 , Skomentuj

Ostatnio bujałam się po laboratorium i zobaczyłam ładnie stojące kultury tkankowe w chłodni. A jak potrzebowałam zdjęcia na temat fotoklubu „rytm i struktura” to nie mogłam nigdzie zobaczyć takiej ładnej regularności i głębi… Nie poszłam nawet na to spotkanie, bo bez zdjęć miałam malutką chęć wychodzenia w poniedziałek wieczorem z domu. Zdjęcie nie jest jakieś super, ale może jakbym wyciągnęła żółć i trochę pobawiła się kadrem to by wyszło coś ładnego. Poza tym telefonem na szybko mogłam tylko tyle zrobić.


Vitalia znów mnie policzyła. Ciekawe, czy i tym razem wrzuciłaby mnie na dietę 1400 kcal. Nigdy więcej takich diet.

Poszłam pobiegać. Mój zegarek ma możliwość zapamiętywania harmonogramu treningów i mogę też sama wgrywać treningi na niego i chyba za bardzo polegałam na tym pierwszym. Wybrałam pierwszy trening z brzegu myśląc, ze to ten mój kolejny – numerki mi się pomyliły – i wybrałam trening o dwa tygodnie za bardzo do przodu. Ale przebiegłam, dałam radę i spoko. Nawet tym razem pogoda mi nie przeszkadzała. Trochę padało, zaszło słońce i do domu wróciłam w ciemności. Ale cieszę się, że z domu wyszłam. Czas rozruszać zastałe gnaty.

Nadal miałam zakwasy i ból po fizjoterapii. W domu porozciągałam się z jogą i staram się robić głównie treningi zadane przez fizjoterapeutę.

29 marca 2023 , Komentarze (9)

Chyba mam 4 takie historie nauczycieli, którzy pozostają w mojej pamięci i mieli wpływ na to, kim jestem dziś.

W klasach 1-3 miałam nauczycielkę, wychowawczynię – panią Ewę. Od kilku lat nie mamy kontaktu, ale jej obecność przewija się przez moje życie w zasadzie od tamtego momentu regularnie. Nawet na mój ślub przyszła, choć ogólnie nie było wesela i była to tylko skromna ceremonia w urzędzie. Ma ona w sobie wiele pasji, do dziś organizuje dla dzieciaków różne wyjazdy i jest taką osobą, która energicznym głosem i gestykulującymi wiecznie rękoma potrafi poderwać do działania kiedy trzeba i uspokoić kiedy indziej. Nawet mój niepokorny brat do dziś mówi tylko z szacunkiem o pani Ewie. Myślę, że ten moment, kiedy dziecko uczy się samooceny i sprawczości przypadł u mnie między innymi na czas, kiedy Pani Ewa była obecna od poniedziałku do piątku w moim życiu. Jest to chyba jedyna osoba, która mówi wredną wersję mojego drugiego imienia i mówi to nie aby przedrzeźniać, ale po przyjacielsku. Zawsze rozumiała, że do mnie trzeba mówić bezpośrednio i z konkretami. Że nie rozumiem przez kwiatki. Potrafiła nawiązać ze mną kontakt i skupić moją uwagę. Dziś mało kto to potrafi.

P. Renata prowadziła nas przez późniejsze lata podstawówki. Pamiętam, jak mi powiedziała jakim zawodem jestem. Że pani Ewa mówiła o mnie tak ładnie w pokoju nauczycielskim i pokazywała moje prace plastyczne, które wykonywałam na zajęciach i one cieszyła się, że trafię do jej klasy, a tymczasem ja okazałam się wielkim niewypałem. Leniwa, niezdeterminowana, robiąca prace plastyczne dla połowy klasy, a swoich nie oddająca na czas lub robiąca na odpieprz. Czasem ciężko mi zaufać sobie, ciężko mi uwierzyć w siebie. Wtedy przypominam sobie tą rozmowę.

P. Lidia fajnie prowadziła biologię w liceum. Tłumaczyła rzeczy z humorem i bardzo odnosząc je do codziennego życia. Potrafiła ochrzanić chłopaków, że nie słuchają jak myje się wulwę i że ich życie rodzinne może kiedyś wymagać wykonywania zabiegów higienicznych wobec swojej żony i jak nie będą uważać, to mogą sobie zaszkodzić w przyszłości. Prowadziła nam też fakultet biol-chem na którym przygotowywaliśmy się do matury. Bardzo mnie inspirowała. Dziś po latach widzę inaczej pokazywanie nam filmiku Niemy Krzyk czy wmawianie, że spirala antykoncepcyjna to wielkie zło. 20 lat minęło i mam całkowicie odwrotne poglądy do tej pani. Mimo to lekcje biologii były naprawdę fajne

Nauczycielka angielskiego na studiach. Miałam kilka, ale w ostatnim semestrze trafiła się jakaś kobieta mówiąca z akcentem native speakera brytyjskiego. Po jej „łea” nikt nie wiedział nigdy, o co pyta. Wszyscy przywykliśmy do rosyjsko-angielskiego „łer” [Where?]. Kiedyś zatrzymała mnie po lekcjach, aby ze mną porozmawiać. Dała mi wiele nieproszonych rad życiowych po których wyszłam z płaczem. Usłyszałam, że z moją twarzą mam prze*ebane, że jestem brzydka i ludzie mnie nie lubią za sam wygląd. Że przez to jak wyglądam nikt nie będzie brał mnie poważnie, bo nie nosze makijażu i mam włosy za pas. Że jeśli chcę zaznać trochę życia to mam obciąć włosy na krótko i nosić makijaż, bo księżniczkom w życiu łatwiej. Mniej muszą umieć, więcej błędów popełniać. A po mnie widać, że staram się w 100 procentach wypełnić obowiązki, a tego nikt nie ceni tak bardzo jak miłego charakteru i ładnej twarzy. Dziś wiem, że miała rację. Im mniej się szarpię i gram czasem głupka, tym mi łatwiej w życiu.

W poniedziałek, pierwszy po zmianie czasu, wzięłam rower do pracy. Wstałam o 5 i jechałam niecałą godzinkę po ciemku. Ubrałam się na cebulkę, ale nadal bez kurtki przeciwdeszczowej ten lodowaty wiatr zmroził mi przedramiona tak, że miałam wrażenie, ze nie mam w nich czucia.

Po pracy pojechałam na spotkanie z fizjoterapeutą. Przypomniałam sobie po drodze moją dawną trasę biegową. Moje pierwsze spotkanie w poradni bólu. mąż dołączyć po swojej pracy do mnie, aby wysłuchać ewentualnie więcej niż ja bym zapamiętała. Erik, fizjoterapeuta zaproponował, że może zacząć od pracy już na miejscu. Zebrał wywiad i był gotowy uciskać, więc spoko. No i się zaczęło. Przestałam używać rollera, bo mnie wszystko bolało, ale on mnie tak rękoma wyrolował, że bolał każdy niemal dotyk. Uwolnił mi miednicę, rozmasował uda i pośladki, mięśnie grzbietu oraz łyżek i ścięgna stóp. Rzucało mnie z bólu po całym łóżku, a następnego dnia miałam ból skóry i siniaki. Telefonu do kieszeni w spodniach nie mogłam włożyć, bo tak mnie bolało. Pokazał mi jak się rozciągać i mam wykonywać to rozciąganie codziennie. Aby nie zakleszczyć znów miednicy. Po wizycie czułam się jak miękka kluska a już na spacerze z koleżanką czułam zakwasy.

Weszłam też do sklepu po jakąś bułkę, bo byłam głodna. W aktionie jak zawsze urzekły mnie dekoracje do ogrodu.

Do domu wracałam ostatnie 15 km w wietrze i przelotnych opadach deszczu. Tak, ta piękna jasna chmura niosła w sobie wiele deszczu i wiatr przygnał ją akurat nad moją głowę. Na szczęście długo w niej nie jechałam i do domu dojechałam tylko wilgotna.

Mąż zaserwował ciepłą Inkę i spaghetti, więc jak tylko się ugrzałam nimi i kocykiem elektrycznym to poszłam spać. Dzień minął mi naprawdę szybko.

28 marca 2023 , Komentarze (7)

Po aktywnym piątku i tym, jak w sobotę na rowerach nas zmoczyło solidnie – w niedzielę nie było rowerów. Nawet na spacer nie dał się Ukochany wyciągnąć. Za to zaproponował tenis. Było chwilę sucho więc poszliśmy grać. W niedzielę rano korty są puste, przynajmniej teraz, jak jest zimno. Pograliśmy tylko godzinkę, bo wreszcie odpuściły mi zaparcia i nawet nie sprawdzałam czy wc przy kantynie jest otwarte tylko poleciałam do domu. Jak już raz w tygodniu człowiek idzie do wc to lepiej do swojego.

Resztę dnia spędziliśmy na podjadaniu i drinkach.

Hiacynty kwitną, choć jeszcze nie wszystkie. W drugiej części ogrodu, gdzie słońca jest mniej widać na razie tylko główki.

W szklarni bez zmian – jakby czas się zatrzymał. Kalarepa daje radę, rzodkiewka też, ale pomidory to jeden wielki pomór.

Z róż raczej nic nie będzie. O dziwo te w wazonie – dane na 8 marca nadal żyją i mają się świetnie!

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.