Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 124455
Komentarzy: 4907
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 17 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 39 lat, Piernikowo

172 cm, 77.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

5 lutego 2023 , Komentarze (10)

Od dziecka lubię piłkę kopaną. Oglądałam z bratem mecze mistrzostw świata we Francji w 1998 roku i od tamtej pory co mundial, to oglądam. Najmniej oglądałam w tym roku, ale też nie do końca wiedziałam komu chcę kibicować. Bardzo lubię styl gry Brazylijczyków, jednak w minionym roku ich mecze były po prostu brzydkie. Zazwyczaj bawią się oni piłką, żonglują, wykonują bardzo finezyjne podania, które można oglądać na powtórkach i próbować się domyślić „jak on to zrobił?”, a w 2023? beznamiętne to było. kibicuję oczywiście Polsce, bo fajnie by było, jakby wreszcie potrafili grać zespołowo i widzieć wspólny cel. Jednak od czasu euro 2012 mam wrażenie, że każdy gra pod siebie i próbuje być gwiazdą drużyny, a tymczasem mało kto widzi kolegów z drużyny. Zawsze jednak kończę kibicując Francji. Jakkolwiek kocham Portugalię i mają mocną drużynę, to Francuzi podchodzą mi bardziej. Są skuteczniejsi. Mbappé jest bardzo szybki i ma pozytywną energię, gdy gra. lubię na niego patrzeć – bo reprezentuje naprawdę wysoki poziom. Męczą mnie komentarze na polskich stronach o tym, jak mocno rasowa jest drużyna Francji. Co mistrzostwa Polska ściąga z za granicy jakiegoś pociotka z pół polskim nazwiskiem, by grał dla reprezentacji, ale „prawdziwym” polakom i polkom przeszkadza skład Francji, Holandii czy Portugalii. Lubię piłkę, nie lubię fanów piłki nożnej.

Sama zaś niby uprawiam jakieś sporty, ale nic, co by było jakimś sportem w bardziej dumnym tego znaczeniu. biegam, trenuję siłowo w domu, uprawiam jogę jak o niej pamiętam, a teraz dochodzi jeszcze tenis, na tyle, na ile umiem trafić w piłkę.

Nigdy nie lubiłam sportu, nie lubiłam WF-u. Jeszcze kiedy te zajęcia nazywały się kulturą fizyczną, to było fajnie – gry zespołowe dla dzieciaków, trochę piłki nożnej i innych dwóch ogni. W piłkę grało się fajnie, ale moja szkoła nie miała sali, tylko gliniane boisko, które szło pod górkę. Jak padał deszcz to robiła się potem z tego nierówna skała. Próbowali nas na tej samej glinie uczyć grać w koszykówkę, ale to było bez sensu – piłka odbijała się randomowo gdzie popadło. Zero kontroli nad dryblem. W siatkówkę graliśmy mało, bo trzeba było daleko po piłkę biegać. Jakieś tam podstawy, ale trzeba było uważać, bo zaraz były okna szkoły i chodziło o to, by nie wybić. Nie było przecież wtedy siatek wokół boisk.

W liceum nie mieliśmy sali gimnastycznej, ale zakład poprawczy miał. Zatem umowa była szkoły z zakładem, że w ramach resocjalizacji są organizowane wspólne zajęcia jak np. wpływy kajakowe i wycieczki rowerowe, a w zamian szkoła za jakiś tam pieniążek może używać sali gimnastycznej. Chodziliśmy więc przez pół miasta do tej sali. Poznałam tam kilku chłopaków – nawet mili. Koedukacyjna szatnia, białe koszulki i granatowe spodenki. Wtedy nas zaczęto rzucać przede wszystkim na koszykówkę – nie umiałam i nie lubiłam, bo wszyscy sobie z tym lepiej radzili niż ja. Miałam wtedy problemy z lewym kolanem i miałam jakąś torbiel, plus miałam naprawdę obfite miesiączki i wolałam dać sobie spokój z WFem. mama załatwiła mi u swojego znajomego lekarza papier i nie chodziłam na zajęcia wcale. Raz do roku zmuszali mnie do testu kuipera. Szłam 12 minut.

Na studiach mogliśmy wybrać cała gamę zajęć. Większość odbywała się w piątek o 8 rano, więc chodziłam tam na mega kacu. Z perspektywy czasu stwierdzam, że moje obecne bóle głowy to dopiero jest męczarnia, w porównaniu z tym, jak wtedy metabolizowałam alkohol. Zdaję sobie sprawę, że śmierdziałam wódką na kilometr, ale mogłam biegać, ćwiczyć i czułam się świetnie – poza zmęczeniem, bo nierzadko chodziliśmy spać koło 2. Mieliśmy do wyboru fitness, siłownię, siatkówkę i inne cuda. Jeden semestr chodziłam na fitness. Prowadziła go taka starsza i dość schorowana babeczka, ale miała fajną energię. Dziś żałuję, że jej nie doceniałam, bo naprawdę miała pasję. Wtedy bardziej raziło mnie w oczy, że nie mam koordynacji ruchowej, nie łapię rytmu, a pani wyglądała dziwnie z otłuszczonymi chorymi biodrami w legginsach rodem z lat 80-tych. Na kolejnym semestrze poszłam na siatkówkę, bo koleżanka tam była. Gość, który był trenerem był też szefem katedry. Zajęcia były pół na pół – najpierw teoria a później praktyka. To wtedy dowiedziałam się, że nie należy po prostu zrobić ćwiczenie, ale trzeba zrobić dobrze ćwiczenie. Że ważne jest nawodnienie i dlaczego oraz jak trenować, aby być wytrenowanym.

Może gdybym w podstawówce miała takiego nauczyciela WFu, a nie pana Franka, który macał dziewczynki po piersiach, to może bym lubiła ruch od małego. Ale niestety. W liceum mieliśmy nauczycielkę, która wmówiła mi, że mam płaskostopie i wciąż szejmowała nas, że ona po dwóch cesarkach ma płaski brzuch to i my musimy mieć. Ja miałam zawsze brzuch okrągły i tłusty. I jak się okazało jakieś 3 lata temu – nie mam płaskostopia i kupowanie butów ze wsparciem na obniżone podbicie uszkadzało mi boleśnie kolana. Dziękuję pani mgr Pingot – zjebałaś mi samoocenę i przysporzyłaś sporo bólu, nie mówiąc o rachunkach za leczenie u lekarza sportowego tu w Holandii, kiedy nie wiedziałam, co z tym kolanem jest.

Tak więc wolę oglądać mecze niż uprawiać sporty bardziej zaawansowanie.

W piątek był znów post całodniowy. W przeciwieństwie do poprzedniego piątku – tym razem byłam głodna. Pod koniec dnia nawet pobudzona i głodna. Miałam kilka pokus tego dnia i jestem z siebie zadowolona, bo jedyne z czym dziób umoczyłam, to sprawdziłam czy kapuśniak męża jest tak kwaśny, jak pachniał. Nie lubię kwaśnego kapuśniaku, za to kocham jak jest z młodej kapusty zrobiony. mąż odwrotnie. korzysta więc z moich dni postnych i robi sobie jedzenie, którego wie, że nie lubię. Zazwyczaj gotuje tak, by nam obojgu smakowało. Czasem zrobić coś tylko dla mnie, ale najczęściej jednak odmawia i robię sobie sama.

Po pracy pojechaliśmy do Decathlonu w Alkmaar. Zdążyłam zapomnieć, jakie ładne jest to miasto. Widzieliśmy tam nowy, rodzinny rower elektryczny – na dwójkę dzieci bądź do 140 kg ładowności.

Kupiliśmy sobie po rakiecie. Na holenderskim decathlonie miały one dobre recenzje i chyba tylko dwie negatywne – cena 50 euro. Jak zobaczyłam, ze w polsce ma tylko jedną recenzję – negatywną, a do tego cena 220 euro to ło jezu – nic dziwnego, że nie próbowałam nigdy tenisa – drogo. Poza tym w mojej okolicy nie było kortów – a w Bydzi ani Toruniu tym bardziej nie było mnie stać na jeszcze takie fanaberie. Tutaj zapłacimy za członkostwo w klubie i możemy grać bez ograniczeń cały rok. Korty są kilkaset metrów ode mnie, nie są zamykane, mają oświetlenie i kantynę sportową, gdzie można wypić kawkę czy herbatkę, a ponadto – NIE SĄ ZAŚMIECONE, POPISANE SPRAYEM ANI ZDEWASTOWANE. W każdej wsi obok są też korty tenisowe. Nasza wieś i sąsiednia mają wspólny klub, ale inne wioski mają osobne kluby na każdą wieś. U nas pewnie chodzi o to, że to malutka wieś – 800 mieszkańców – to żeby turnieje miały sens trzeba więcej członków mieć.

Wstąpiliśmy do sklepu arabskiego – niby mówi się „u Turka” ale najczęściej właścicielami są Kurdowie z różnych krajów. Kupiliśmy sobie po dwie rzepy z różnych kolorów – białą i żółtą znamy, ale czarnej jeszcze nie jedliśmy. Do tego biorąc pod uwagę, że byłam głodna – kusiło mnie na banany – mieli naprawdę dojrzałe banany, ale pewnie zjadłabym je od razu, a zostało mi jeszcze jakieś 10 godzin postu, więc się pohamowałam. W Holandii w sklepach arabskich można dostać dobrej jakości mięso i owoce. Jeśli w okolicy nie ma sklepu arabskiego to czasem warto pojechać do niego trochę dalej. Mąż jak zawsze uzupełnił duże opakowania ziół – pachną zupełnie inaczej i są nie tak drobno zmielone jak kamis – swoją drogą mam uraz do Kamisa odkąd bylam w Prowansji lata temu i kupiłam zioła prowansalskie tam. Kamis to jakaś trawa – ani aromatu, ani smaku.

Mając pusty żołądek kupowałam też oczami. i tak wyszłam z kimchi ramenem – zobaczymy co to za gagatek za jakiś czas. Mąż mnie straszy, że będzie bardzo pikantny i mam zrobić go sobie, jak on będzie głodny, bo wtedy on po mnie go dokończy. Mam nadzieję, że nie będzie tak źle. Z reguły jem ser w ziołach i ogórkową z amino – czasem barszcz czerwony. Niestety nie ma już moich smaków – cebulowaLova i ciosnek pieczony z Knorra. A przynajmniej nie ma ich w Holandii w sklepach, które odwiedzam.

Kupiłam też wafelki. Holendrzy rzadko jedzą wafelki i nie ma dużego rynku. To, co oferują sklepy jest lekko mówiąc ubogie w smaku. Nie ma wafelków polanych czekoladą, wafelków na więcej niż 3 wafle i 2 paski nadzienia, nie ma wafelków, które byłyby super chrupkie i przy tym intensywne w smaku. Są takie…. kapcie. familijne z polskiego sklepu mi też średnio podchodzą – mają taki średni smak. Bardziej mi smakują z Aldiego takie malutkie wafelki w paczce miękkiej – one mają więcej warstw i są bardzo kakaowe. te arabskie spróbowałam w sobotę rano – 3 wafelki to 250 kcal! Nie smakują do końca kakao, ale są bardzo słodkie – arabskie słodycze są chyba jeszcze słodsze niż amerykańskie – mąż czuł w nich jaki smak jakiegoś owocu, ale nie potrafił powiedzieć co, a ja miałam wrażenie bardziej, że to coś z chałwą miało raczej wspólnego niż owocem. Nie wiem, tak czy inaczej nie zachwycają, ale trzema szło się zapchać – 50g więc wmłócone – zostało 350 gram – około 1700 kcal.

Znalazłam też na półce takie cudo. Nie kupiłam, bo nie ja a mąż jestem fanem białej czekolady, a mąż sam z siebie też nie chciał. Więc tutaj ciekawość pozostanie niezaspokojona. Wracając do auta mijaliśmy za to naszą ulubioną w Alkmaar budę z frytkami. Dobre miejsce z frytkami można poznać po tym, że lokalsi stoją wokół i czekają – czasem dość długo. W piątek było chłodno i wiał lodowaty wiatr, a mimo to byłam 4 w kolejce do okienka. Mąż oponował, bo nie chciał być niewspierający, ale wcześniej wspomniał że jest trochę zawiedziony, że nie pójdziemy na frytki. Więc poszłam tam na pokuszenie i kupiłam mu średnie frytki. Kupiłam jak zawsze z sosem do frytek, a on mi powiedział, że on nie jada z sosem do frytek tylko z solą. No jak ja go nadal słabo znam. Już myślałam, że karnie zjem te frytki, żeby nie zmarnować – a poza tym były takie cieplutkie, a ja taka zmarznięta… – ale się zlitował. Schował swój upór w kieszeń i pałaszował frytasy pół drogi do domu. Ja prowadziłam – pewnie dlatego mnie ten cudowny zapach w samochodzie nie zbałamucił. Myślałam, że skubnę choć jedną na posmakę, ale bałam się, że na jednej się nie skończy. Byłam silna.

Ostatnie zdjęcie amarylisa. Za rok też będę miała jakiegoś – lub tego jak dożyje. Ładnie wygląda.

W domu czekała na nas jeszcze jedna wygłodniała paszcza.

Kot sąsiadów – jakiś rasowy, może norweski – wciąż się do nas pcha na głaskanie i próbuje wbić się do domu. Oczywiście tak bardzo się nie spoufalamy – ja nie chcę by moją hrabinę ktoś przygarnął i dokarmiał to też nie będę komuś kotów porywać. Zwłaszcza, że widać, że chyba przywykł być ulubieńcem sąsiedztwa. Nasza kicia na niego tylko syczy i się jeży, ale nie jest dość odważna by iść na solo inaczej niż łapką pod płotem. Ciekawe czy zmieni teraz ona swoje zachowanie i przestanie ludziom sama wchodzić do domów i samochodów….

4 lutego 2023 , Komentarze (26)

Mam w domu mnóstwo książek – Wiele z nich nadal nie jest przeczytane – zanim więc bym zaczęła wymyślać, co chciałabym przeczytać, powinnam raczej skupić się na tym, co kiedyś chciałam przeczytać i kupiłam sobie.

Mam bardzo drogą [chyba, ze droga to ona była tylko w Empiku] książkę o ruchu naturalnym – nie wiem już sama, co mnie skłonił, by ją kupić. Ogólnie słuchałam wtedy podcastu, gdzie pojawiały się reklamy marki butów VivoBarefoot – i nie powiem – chciałabym kiedyś takie buty sobie kupić – jednak ja nigdzie poza pracą czy bieganiem tyle nie chodzę. Musiałyby to być buty do chodzenia po lesie jedynie, ale i tam bywają chodniki. Chodzenie w butach dających ruch stopy, jak przy chodzeniu boso to jedna z rzeczy, które autor książki porusza. Są w niej ćwiczenia polegające na chodzeniu po zwiniętym ręczniku, linie położonej na ziemi, przeskakiwaniu po różnych rzeczach. Wszystko to, ma stymulować stawy do większej pracy i tym samym wzmacnianiu swoich zakresów ruchów. Zmniejsza to ilość kontuzji i bóli w ciele, które pojawiają się z wiekiem, jeśli mięśnie są za słabe i nie trzymają kręgosłupa i kończyn w kupie.

nnymi książkami, które bym chciała przeczytać, ale które mam w swojej kolekcji to seria Vincenta V. Severskiego. Cykl książek Nielegalni. Słuchałam kiedyś audiobooka jednej z książek z serii – Nieśmiertelni. Wtedy to chciałam przeczytać całą serię – audiobooków na razie nie ruszyłam dalej. Obejrzałam serial TVN na podstawie książek Severskiego i bardzo mi się podobał. Sam autor na lubimy czytać ma notkę biograficzną: „W 1982 roku skierowany do wydziału tak zwanej „dywersji”, najważniejszego wówczas i największego wydziału polskiego wywiadu. Za granicą spędził 13 lat, z tego 12 już po 1990 roku. Realizował zadania na Wschodzie, Azji, Bliskim Wschodzie, Afryce i Europie. Odbył około 140 misji w blisko 50 krajach. Zna biegle trzy języki. Jest postacią dobrze znaną w międzynarodowym środowisku oficerów służb specjalnych. Odszedł w 2007 roku na własną prośbę ze służby w wywiadzie w stopniu pułkownika. Odznaczony i wyróżniany przez prezydentów i premierów RP, szefów zaprzyjaźnionych służb wywiadowczych oraz Legią Zasługi przez prezydenta Baracka Obamę.”

Mam też 4 tomy Katarzyny Bondy, które dostałam pod choinkę od rodziców. I 9 albo 10 tomów Mroza z serii o Chyłce, ale nie wiem czy je dokończę. Nawet nie wiem, w którym tomie utknęłam – zmęczył mnie jego styl pisania. Po literaturze spodziewam się czegoś, co mnie rozwinie, a nie uwsteczni. A ten facet, choć pisze dużo, to moim zdaniem pisać nie potrafi.

Mam też sporą kolekcję książek wyciągniętych z kontenera na makulaturę. Wiele z nich nie nosi śladów użytkowania – nie mają rozłamanych brzegów, pozaginanych stron. prawdopodobnie stały u kogoś tak długo, aż przestały być chciane. możliwe też, że to książki niesprzedane z Bruny, czy innej księgarni, bo przypadkiem wzięłam do domu dwie takie same książki. Mam masę Kinga po holendersku i polsku, ale i słownik wyrazów obcych [dla języka niderlandzkiego]. Mam też Anne z zielonych szczytów – nowe tłumaczenie Ani z zielonego wzgórza. Jestem ciekawa czy odnajdę się w nowym, starym świecie jednej z moich ulubionych bohaterek.

Z książek, których nie mam, chciałabym przeczytać Dumę i uprzedzenie Jane Austen. Bardzo lubię ekranizację – szczególnie tą z 2008 roku z Kierą Knightly. Sluchałam raz audiobooka i chętnie przeczytałabym całość na papierze.

Chciałabym również przeczytać autobiografię Barracka Obamy. Od początku podobał mi się on jako polityk i uważam, że jego prezydentura zmieniła wiele na lepsze w USA. Obamacare do dziś, choć krytykowany przez republikanów, pomógł wielu osobom z ciężkim zdrowiu nie popaść w znaczne długi. Podczas pandemii ta reforma zdrowia dała możliwość leczenia ludziom z marginalnych społeczeństw. Głównie za sprawą włączenia do pokrycia kosztów leczenia chorób współistniejących – które jak było widać w Polsce zwłaszcza – przyczyniły się do śmierci wielu osób. Antyszczepionkowców i korona-sceptyków proszę o niekomentowanie – nie interesuje mnie wasz punkt widzenia.

Inną książką, a raczej serią książek, które chętnie dorwałabym w swoje łapki – jest seria Metro 2033. Słuchałam dwukrotnie audiobooka Metro 2033 i jestem zakochana. To świetne rosyjskie bajdurzenie, tworzenie legend, mitologii, opowieści. Każdy kolejny napotkany bohater ma swoją opowieść, którą dzieli się z Artemem, podróżującym po podziemnym świecie post apokaliptycznej Moskwy, aby ocalić ludzkość przed czarnymi. Słuchałam też powieści fanowskiej będącej w uniwersum – Piter. Bardzo mi się podobała. Tych książek jest chyba 200 i wciąż powstają kolejne. Już nie tylko Głuchowsky pisze, ale i jego czytelnicy. Sama książka Metro 2033 została napisana dwukrotnie. Za pierwszym razem Gluchowsky wrzucił ją do internetu i dostał wiele feedbacku co się podoba, a co można zmienić. Wówczas to zaczął pisać książkę w oparciu o te sugestie i powstała poprawiona wersja, znana obecnie na całym świecie. Mój mąż grał w grę opartą na tej książce. Ma też powstać chyba serial albo film. Kiedyś widziałam książkę Metro 2033 w Empiku, była strasznie droga. Dziś żałuję, że nie kupiłam jej zamiast książki o ruchu naturalnym.

Zmieniając temat – W czwartek jedyne, co byłam w stanie z siebie wykrzesać to trening siłowy. jestem sporo do tyłu z treningami. Pomału adaptuję się do zimna. Przetrwałam postny piątek i chyba już tak źle nie będzie. noszę dodatkowy sweter pod ubraniami i chyba przeżyję.

Nie wiem, czemu nie zapisały mi się zmiany w treningu i ponownie miałam deadlifty na jednej nodze, ale jest okej. Muszę poprawić w nich technikę.

Chyba znalazłam wreszcie szampon dla siebie. Po zużyciu całej butelki zauważyłam, że wreszcie przestały mi się przetłuszczać włosy. Wychodzi na to, że podobnie jak z twarzą – przesuszenie jej spowodowało, że się tłuściła bardzo, tak samo było z głową. Nawilżyłam skórę głowy, przestała mnie swędzieć i mogę nawet 3 dni chodzić bez konieczności mycia.

W pracy zaś mogę stanowczo stwierdzić, że jestem uczulona na begonie. Znów dostałam zadanie wąchania kwiatów i selekcji tych, które pachną. Nie wiem czemu szefowa nie zrobiła tego sama, bo dwa tygodnie wcześniej miała się tym zająć, ale niby miała katar. Ja z katarem i alergią była w stanie wytypować 20 roślin pachnących. Na końcu już nie wiedziałam, czy coś pachnie czy mam aż tak nos zapachem znieczulony. Zrobiłam dwa podejścia i za każdym razem już nie tylko zawaliło mi podniebienie śluzem, nos smarkami i kichałam, ale też zaczęły mnie piec i łzawić oczy. Za drugim razem nafaszerowałam się tabletkami na alergię przed, w trakcie i po wąchaniu. I wiecie co? Faktycznie objawy się zmniejszyły. Oto mam kolejny powód, by chcieć pójść do tej firmy nasiennej, gdzie chcą, bym aplikowała… Spoko, niech tylko wystawią ogłoszenie, na które mogłabym aplikować.

3 lutego 2023 , Komentarze (7)


Nie wiem, czy my mieliśmy w domu rodzinnym jakieś tradycje. Rodzice byli za- i przepracowani i ciężko nawet o takie normalne tradycje. Mam tu na myśli choćby wigilię – jako, że mama pracowała w szpitalu, to gotowanie rozciągało się na kilka dni, gdzieś pomiędzy dyżurami. Tata pomagał w robieniu sałatki czy ryby po grecku, a później, jak była kolacja – to albo jedliśmy bardzo wcześnie, bo mama jechała na nockę, albo bardzo późno, bo musiała wrócić z popołudniówki. Tradycją u mnie w domu było, że tego dnia do samej kolacji się nic nie jadło. Od rana ścisły post. Na pewno nie jest to moja ulubiona tradycja. Obecnie zrezygnowałam nie tylko z postu w wigilię, z opłatka, kolęd ale także i z samej wigilii i obchodzenia świąt. Dla mnie święta kojarzą się już tylko z taką gonitwą, staniem męża czy mamy przy garach, nerwach, ubieraniu się na siłę w ładne ciuszki, by siedzieć przy stole czy na kanapie i w zasadzie nic więcej.

Jest za to coś, co może nie było tradycją, ale zwyczajem letnim w domu mojej babci. Jedliśmy przed domem w ogródku. Nie był to taki ogródek jak można sobie pomyśleć, że wygląda. Ot przed schodami domu rosła śliwka, a pod nią był duży pieniek jako stół i kilka małych jako siedziska. Za pieńkiem była zagródka, gdzie młode kaczki się trzymało, a za nimi ogrodzone miejsce na trochę warzyw i krzaki z owocami. Więc siadaliśmy z kuzynostwem czy rodzicami i dziadkami na schodach, na tych pieńkach i każdy na kolanach miał talerz i jadł, czy to gorący rosół, czy zupę owocową czy też pałkę z ziemniakami. Jak była ładna pogoda to po prostu babcia nie pozwoliła zjeść w domu. Won na dwór! Pamiętam, że było pełno much, jak to na wsi, zwłaszcza koło tych kaczek. Czasem było nawet pierze, bo starsze pokolenie kaczek dzień wcześniej czy nawet tego samego ranka było skubane na tych samych pieńkach przed tym samym domem. Chętnie wróciłabym na jedno takie lato, kiedy babcia smażyła rano gofry, a później jedliśmy obiad pod śliwką.

Środa minęła na leniucha. W pracy trochę byłam zagoniona, ale w domu byłam tak przemarznięta, że zamiast iść potrenować u góry to zakopałam się w ubraniu w pościeli i potem przebrałam tylko w piżamę i dalej siedziałam z książką i poszłam spać chyba o 21. Choć głowa mi się kiwała w tym łóżku od 18.

Na szczęście był deficyt, więc jestem z siebie zadowolona.

Przyszła ręcznie robiona bombonierka dla mojego męża. Miała być na walentynki, ale nie wyszło. Zamówiłam u lokalnego cukiernika pudełko 35 czekoladek – po 5 czekoladek z każdego ze smaków. Pan cukiernik przejeżdżał przez moją wioskę i umówiliśmy się, że podrzuci pudełko do sąsiadki. A ta dała je mojemu mężowi – tylko pewnie pan nie wiedział, że to prezent ma być i dopiero za dwa tygodnie dany, więc nie zapakował tego w nic. Po prostu jak je zrobił, tak je przywiózł. I tak – do zjedzenia Ukochany dostał czekoladki o smakach: fasola tonka, rokitnik zwyczajny, bastogne, rozmaryn z karmelem, orzech laskowy, karmel, pistacja.

Niespodzianka zepsuta, ale na razie bez jedzenia mąż pochwalił. On potrafi długo wytrzymać bez jedzenia czegoś, a ja najchętniej już poznałabym jego opinię. My zaś na spółkę dostaliśmy od koleżanki kolejny wypiek – tym razem brownie z fasoli. To było boskie – mocno czekoladowe, a do tego lekko kwaskawe dzięki owocom!

Amarylis całkowicie już kwitnie. Wszystkie kwiatki się otworzyły maksymalnie i musze pomału poszukać informacji, co z nim zrobić po kwitnieniu.

2 lutego 2023 , Komentarze (13)

Człowiek myśli, że schodził już wszystko. Bujaliśmy się rowerem z mężem, odkąd przyjechaliśmy do Holandii. Miła odmiana, jaką było pracowanie tylko na rano i posiadanie wolnych weekendów, sprawiało wrażenie, że mamy nieskończone pokłady wolnego czasu. Niemal co weekend oglądaliśmy nowe miejsca, nowe zakątki, podziwialiśmy nowe dziwadła. Od 3 lat mieszkamy w innej okolicy, ale też niedaleko. Zdarzało mi się rowerem przejeżdżać przez wioskę, w której obecnie mieszkam. Stąd też zwiedziłam sporo biegając po okolicy. Mam trochę więcej kierunków, w których mogę się błąkać. Jednak kawałek dalej, choć wciąż niedaleko, są miejsca, które co prawda odwiedziłam, ale nie zwiedziłam w całości. Wyspy Wadden. Byłam do tej pory tylko na Texel i polecam tym z Was, którzy lubią ciszę, spokój i przyrodę. Koleżanka mi kiedyś powiedziała, że Texel jest jak cała Noord Holland. Ten sam krajobraz: trochę lasu, bagien, wydmy, ptactwo… Nie ma kanałów i polderów, ponieważ te wyspy powstały naturalnie. Na Texel są wioski i oceanarium, są restauracje, hotele, spa, sklepy. Na innych wyspach chyba są już tylko pojedyncze domy bądź są niezamieszkałe. Na pewno mieszkanie tam wymaga pewnych cech charakteru. Pogoda nie rozpieszcza. A to przypomniało mi inną historię – ale o tym dalej we wpisie. Teraz jednak tylko wspomnę, że jak u nas jest zła pogoda – a Noord Holland Noord słynie z wiatru, to na wyspach jest jeszcze gorzej. Jeśli u nas brakuje czegoś w sklepie to mamy obok jeszcze 2 sklepy. Tam nie jest tak różowo. Chciałabym zwiedzić możliwie wszystkie wyspy Wadden, a tymczasem zostawiam Was z linkiem do wycieczek, które można odbyć na wyspach – w tym wycieczki z serii ptaki – zorganizowane przez lokalnego leśnika, a raczej leśniczkę.

https://www.staatsbosbeheer.nl/uit-in-de-natuur/vogels

Waga wzrosła od magicznej soboty, ale nie zniechęcam się. W końcu cały piątek nie jadłam i moja waga netto była naprawdę netto. Mimo, że w sobotę popołudniu przegoniła mnie biegunka, stopniowo wraca waga do 73 kg. Ale jest to baza startowa, z której po tego tygodniowym piątku, może dojść do większego spadku. Wtedy waga wpadła właśnie z 73,1kg na 72 – może teraz będzie z 72,5 kg na 71? Byłoby bosko.

Aktywności nie było – nawet odpuściłam sobie spacer z koleżanką. Miałam ochotę zostać w domu i się wygrzać – przez te posty naprawdę jestem przemarznięta na kość. W pracy noszę bluzkę, sweterek, bluzę i kamizelkę pikowaną – i nadal marznę. W domu zaś zakopuję się pod kocykiem elektrycznym czy w łóżku i nadal nie mogę się wygrzać. Ratuję się herbatą. Okresy niejedzenia są trudniejsze.

Do pracy obecnie zabieram ziemniaki z jarmużem. Ugotowane razem z garnku i później potłuczone z masłem i mlekiem. Do tego kura i brukselka. Od poniedziałku do środy mam więc ciepły lunch w pracy. W czwartek kanapka z domowego chleba, a w piątek post. Po pracy zaś smakuję różne ciasta, ponieważ koleżanka piecze i chętnie się swoimi wypiekami dzieli. Ma talent do słodkości i bardzo ciekawe pomysły. Ostatnio jedliśmy ciasto korzenne z jabłkami pieczonymi.

Obecnie są dostępne w sprzedaży dalie do posadzenia wiosną. Miałam w ulubionych od jakiegoś czasu kolor Creme de Cassis – krem z czarnej porzeczki. Dobrałam sobie dwie kolejne odmiany do zamówienia, bo jak już paczka ma jechać to niech będzie więcej kolorów za jedną drogą. Chyba jestem roślinną zakupoholiczką. Pozostałe odmiany to: Hy Trio [marmurkowa] i Tropical [różowa].

1 lutego 2023 , Komentarze (11)

U mnie znów deficyt. Post w toku, wieczorem poszłam biegać. Nie będę się rozpisywać nad moim dniem, jest inny temat, który pragnę poruszyć.


Historia, o której chcę wspomnieć, wydarzyła się 70 lat temu. Powódź morska w Holandii. Polska powódź z 1997 nie jest była groźna jak ta morska. Obu można było zapobiec. Była zima, wdzierająca się woda była lodowata, trwał sztorm i przypływ. Byliśmy z mężem na jednym z elementów Planu Delta – wrotach morskich. Służą one do odgrodzenia się od morza właśnie w takich sytuacjach jak ta w 1953 roku. holendrzy stracili tysiące ludzi i powiedzieli NIGDY WIĘCEJ i faktycznie – uniknęli kolejnych powodzi dzięki Planowi Delta. także ta powódź w Niemczech i Belgii, która pochłonęła wiele ofiar, w Holandii była znikoma i nikt nie ucierpiał. Holendrzy zbudowali system wałów i odprowadzania wody na Florydzie, dzięki czemu ostatni huragan nie spowodował powodzi – a był tej samej mocy co Katrina. Holendrzy z wodą obchodzą się bardzo stanowczo, bo wiedzą, jak wiele stracili. W Keringhuis przewodniczka powiedziała nam, że zajęło 7 miesięcy osuszenie ziemi po powodzi morskiej. 7 miesięcy! Znajdowania ciał ludzkich, martwych zwierząt, fragmentów domów i kościołów.

Wpis jest długi i zawiera dużo zdjęć. Zapraszam do czytania na moim blogu: https://kolekcjonermarzen.word...


31 stycznia 2023 , Komentarze (20)

Kiedyś rozmawialiśmy z mężem właśnie, co by tu zrobić. Podobnie jak on, uważam że fajnie byłoby spłacić hipotekę. Jedyny dług jaki posiadamy. Zostało do spłaty jeszcze jakieś 27 lat, więc jakby to pyknąć na raz to reszta z wypłaty, która na to idzie poszłaby na remonty. Ale mając kasę z loterii można by dokończyć remonty tutaj szybciej. Parter jest do zrobienia – w tym kuchnia i toaleta. Na piętrze trzeba zrobić łazienkę i ocieplić dach. Na drugim piętrze ocieplić dach i przebudować obniżony sufit i oddzielić na nowo pomieszczenie z pralką, wymienić wentylację i sprawdzić kominy – bo ptaki słychać tak, jakby tam jakaś dziura była.

Mąż by chciał jeszcze kupić dom bliżej pracy i się tam przenieść. Finansowo to dobra inwestycja, bo ten dom można by nająć, a w tamtym żyć i jeździć do pracy rowerem – oszczędność na paliwie. Nieduża, bo mamy małe auto, ale ziarnko do ziarnka… Poza tym nie wiem – dready :) Bo teraz na nie brakuje kasy i długości włosów.

W niedzielę był deficyt kaloryczny. Sama się sobie dziwię, że tak mało zjadłam. Było śniadanie i obiad plus zupa nic, czyli mała salaterka ogórkowej i trochę ziemniaków i marchewki. Zupa była na rozgrzewkę, ponieważ rano byliśmy na lekcji tenisa. Bardzo zmarzłam, bo złapała nas mżawka. Ale trening szedł tak fajnie, że zauważyłam dopiero, jak Luuk zaproponował, że wniesie nam kurtki do kantyny, aby nie mokły na ławce. Potem w domu zauważyłam, ze mam mokre włosy. Ja naprawdę nie zauważyłam tego deszczu.

Na śniadanko z rana składała się kanapka z warzywami i serem. Wciąż mam słowacką parenicę i naprawdę jest pyszna.

Mąż przygotował mi do pracy boerenkool, czyli jarmuż ukiśtany z ziemniakami. Holendrzy tłuką ziemniaki z różnymi warzywami – nazywa się to stampotem – daniem jednogarnkowym. Ja do tego dostałam jeszcze brukselkę i kurę. Naprawdę pyszne połączenie.

Zupa wyszła mało kwaśna – i dobrze, bo nie miałam ochoty na super kwaśną. Zdjęcie z poniedziałku, kiedy zjedliśmy dwie duże porcje po pracy. W niedzielę była tylko salaterka. Reszta moich kalorii pochodzi z rumu i wina.

Wieczorem zrobiłam trening. brzuchy i pośladki. Cały poniedziałek zastanawiałam się, czy zakwasy na pośladkach mam od tenisa czy od treningu…

Dostałam przed czasem swój prezent walentynkowy. Kalendarz adwentowy z Rituals plus zestaw kosmetyków z linii ritual of ayurveda – moja ulubiona linia tej marki. W zestawie są olejki do ciała, pianki pod prysznic, mydełko, maski na twarz i na włosy, mgiełki do ciała i ubrań, kremy do twarzy i rąk, szampon, odżywka, olejki pod prysznic, olejek suchy do włosów [?] i inne cuda. Niektóre rzeczy przydadzą się na rower – małe ale wydajne pianki pod prysznic są super.

Amarylis jest ogromny i równie piękny, jak na zdjęciu u producenta. Będę dokupować dalię z tej samej firmy.


Zgłosiłam do gminy, że bym chciała, aby postawiono śmietniki rowerowe na trasie, którą biegam. Ewidentnie dzieciaki po szkole jadą do McDonald’s i rzucają śmieci przed wjazdem do wsi w krzaki. Zapewne jedzą fastfoody, aby rodzice nie widzieli. Cóż – złego gustu w jedzeniu ani zaburzonych relacji z rodzicami nie uleczę, ale jeśli pojawią się śmietniki na początku i końcu alei, to może ilość śmieci na dziko się zmniejszy? Warto pomarzyć. Jak na razie gmina nie odpisała.

30 stycznia 2023 , Komentarze (8)

Kiedy miałam żele na paznokciach, miałam drobny wypadek z drzwiami od auta. Odskoczyły mi one w dłoni, gdy wsiadałam i przeleciały mi między palcami otwierając się szerzej. Ktoś kiedyś wymyślił ze fajnie będzie, gdy drzwi będą miały stopniowane od otwieranie a nie płynne. Więc zamiast płynnie się otworzyć, drzwi przeskoczyły z średnio otwartych na bardziej otwarte ignorując mój kobiecy dotyk. Wyrwało mi paznokieć. Wtedy tak czułam i ból był obecny dwa dni. W sobotę, gdy zdjęłam żele, zobaczyłam jak duże są uszkodzenia. Paznokieć jest oderwany od mięsa. Nosz kufa. To nie pierwszy raz, kiedy samochód mi to zrobił, ale pierwszy raz, gdy uszkodzenia są tak poważne. W mojej pracy rozerwanie tego mocniej, jest bardzo prawdopodobne. Każde ubranie rękawiczek może skutkować mocniejszym oderwaniem paznokcia… 

Pierwszy raz od wielu dni zjadłam więcej niż spaliłam.

Po całodniowy poście, waga spadła do 72 kilo. Tłuszcz spada. Jestem zadowolona. Widzę też, że wyglądam inaczej. Albo działa efekt placebo.

Zaprowadziliśmy rowery do przeglądu. Mają by też zainstalowane stelaże na z sakwy na przednie koło. Niestety rower męża ma w piasmście także hamulce i przez to rower zbudowany jest trochę inaczej. Nie ma na widełkach miejsc do mocowania stelażu. Pan że sklepu musi zamówić inny model i spróbować go zamontować. Wtedy będę norma odebrać rowery. W sakwie jest też ładowarka do baterii, gdyby wymagała zmiany oprogramowania, a także pompka, bo zawsze tak jest, i jedna z sakw na przednie koło any pomierzyć. Powinno być okej. Najpewniej odbiorę rowery w najbliższą sobotę. Kupiłam sobie nowy dzwonek. Mój jest malutki i ledwie go słychać. Kupiłam taki z większym volume.

Amaryllis jest coraz bliżej kwitnienia. Dostał więcej wody i już nie mdleje.

Poszłam na bieganko. Wyszło ponad 7km. W Holandii zimą jest ogólnie zielono, ale widać że rośliny cebulkowe są już gotowe do wiosny. Pojawy się liście nie tylko u mnie w ogrodzie, ale także na polach. Nie mogę się doczekać wiosny.

Mąż zaserwował ziemniaki tłuczone z jarmużem. Holendrzy jedzą tak dania jednogarnkowe. Ja uwielbiam ziemniaki ukiśtane ze wszystkim. Cebulką, groszek, marchewka, jarmuż… Mega! Do tego dorada, która znów okazała się za duża na mój żołądek.

Ponadto zjadłam w sobotę 50g m&m’s I mini babeczki. Całość sprawiła, że kalorii wyszło za dużo. Ale czułam, że mam ochotę dojeść. Gdy zaś wyciągnęłam z zamrażarki logdy Brownie, czułam że to za dużo. Zostawiłam do rozpuszczenia i poszłam biegać. Po obiedzie dobrałam się do lodów, wklepując ich kaloryczność i musiałam je wylać do WC. Z bólem serca, ale to było za dużo. Były zbyt rozpuszczone, by je zamrozić, a ja zbyt najedzona by je dokończyć. Pass. Wyszło więc 2.8k kcal zamiast 3.2k. Zawsze to lepiej, choć w niedzielę mogłabym je dojeść….

///edit. na życzenie: moje 63 kg

i 72 kilo

29 stycznia 2023 , Komentarze (33)

Na piątek ustawiłam sobie post całodniowy. Skończyłam pić Inke w czwartek o 19 i do soboty, do 7 rano, nic nie jadłam. Zaskakująco, ale nie byłam głodna. Myślałam, że będą pokusy, że będę się gorzej psychicznie czuć, a jednak było spoko. Może dlatego, że po pracy się zajęłam paznokciami i zeszły mi że 2 h na manicure? Omijanie kuchni zmniejsza zachciewanki.

Zbierałam się trochę na bieg I w końcu zdałam sobie sprawę, że nie chce mi się iść na dwór, tam gdzie ciemno i zimno. Wskoczyłam więc na bieżnie. 10 minut rozgrzewki w energicznym marszu i interwały after burn faza 2. Razem niespełna 3 km. Dłuższe treningi mogę kalibrować z zegarka, ale te krótsze jak zegarek źle odczyta dystans to tak zostaje. Z poziomu aplika nie kłóciłam się o te 90m.

Później zrobiłam trening siłowy. Też było spoko. Czuję poprawę siły rąk przy opuszczaniu się przy ławeczce.

Jest to ćwiczenie z ciężarem własnego ciała. Na razie robię 3 serie po 5 powtórzeń, ale może zwiększę do 6 powtórzeń. Trochę bolą mnie podczas tego nadgarstki, więc nie mogę przesadzać. Często mam problem z nadgarstkami.

Zrobiła sobie diagnozę dietetyczna na vitalii. Niby w 80 proc wiem jak działa żywienie i wiem, co jeść, a jednak uważają ze jest pole do poprawy. Na obraz własnego ciała zaznaczyłam najszczuplejsza z proponowanych figur, ale oni w analizie wybrali mi taka większą kobietę, jako reprezentację mojej figury. Hmmm…

Do tego piszą, że mam za mało tłuszczu i że mam przytyć…. Zaś tak wygląda moje ciało w realu:

Od początku odchudzania (obecnego rzutu) udało się już trochę schudnąć. Głównie za sprawą postów. Pierwsze koty za płoty, dalej będzie trudniej.

Mąż kupił kotu mokre jedzenie w Lidlu. Skład ma w miarę dobry, ale nadal są w niej produkty roślinne. Wypełniacze. Chcę odstawić sucha karmę, bo tam że zbożami jest jeszcze gorzej. Jak nie pszenica to kukurydza lub ryż. Koty są mięsożerne, ich jelita są za krótkie i brakuje im enzymow i flory jelitowej, by trawić produkty skrobiowe i mączne. Dobre karmy są zaś bardzo drogie. Koszt żywienia kota przez miesiąc to koszt żywienia nas dwojga przez tydzień. Karma z Lidla zaś kosztowała 79ct.

Karma o dobrym składzie zaś kosztuje 6 razy drożej. Na razie kicia ma coshide w puszce i saszetkach. Nie smakuje jej za bardzo póki co. Po pierwszym zachwycie postanowiła rzucić się na sucha karmę… Nie wiem co myśleć. Spróbujemy jej podawać puszkę ile się da i sucha jeśli będzie miała ochotę i zobaczymy przede wszystkim czy jej waga spadnie. Jest gruba i musiałaby z 1-1,5 kg zrzucić. Jeśli wierzyć internetom to właśnie suche karmy odpowiedzialne są za otyłość kotów, bo cukry których kot nie trawi zostają zsyntetyzowane do tłuszczu.

Mąż kupił mi też mały prezencik w Lidlu. Taśmy do zamocowania namiotu oraz gumy na bagażnik do mocowania. Może da się więc śpiwór zamocować na namiot? Rok temu torbie od śpiwora doszyłam uszko, więc powinno być spoko. Teraz tylko trzeba ogarnąć wodoodporna torbę, w razie gdyby padało. Patrzyłam na pokrowce na rowery w sklepie i są bardzo drogie…

Podsumowując… Wycieczka rowerowa nadal się jaram. Dzień postny przeżyłam. Czuję się świetnie nie jedząc. Myślę, że kolejny tydzień zrobię podobnie. Miałam mały kryzys, gdy szefowa moja na swoje urodziny przyniosła do pracy makaroniki i appelflapy, ale jak odeszłam od baru to już mnie nie kusiło. Cieszę się, że nie zapytała czy smakowało, bo nie potrafiłabym skłamać. Zaskakujące było to, że nie zmęczyłam się, bardziej niż normalnie, bieganiem.

28 stycznia 2023 , Komentarze (16)

Czwartek – schemat jedzenia wrócił do takiej jakby normy. Pominięte śniadanie i post po obiedzie. W pracy zjadłam standardowo jogurt i ciasteczko śniadaniowe z suszonymi owocami leśnymi. Później kanapkę zamiast dania obiadowego na lunch, bo nie chciałam trudzić męża by robił jedną małą porcję i stał w kuchni niepotrzebnie. W piątek i tak planowałam nie jeść nic przez cały dzień.

Chciałam w czwartek jeszcze pobiegać, ale skończyło się na samym treningu siłowym, ponieważ jak weszłam po schodach to poczułam, że mam bardzo zmęczone nogi i nic z nich nie wykrzeszę.

Treningi jednak, aby móc sobie kupić torebkę, muszę zrobić. Ta motywacja naprawdę działa. Mam już 4 tygodnie wykonane i walczę o 5 z 8 tygodni potrzebnych, aby sobie móc zamówić torebkę.

Przypomnę, że marzy mi się ta torebka:

Amarylis zaczął otwierać pączek. odstawiłam go od okna, aby się nie opierał o szybę i tym samym otworzył się w pełni a nie odgnieciony. Jednak kilka godzin później, jak wróciłam z pracy, znalazłam go zwisającego nad podłogą – chyba nie jest w stanie sam udźwignąć tego kwiatu. Trafił więc znów na szybę – mam nadzieję, że nie wywinie mi takiego numeru, aby spaść z parapetu…

Dostałam od kolegi z pracy słodyczki z Portugalii. Chyba jednak mu się teraz pomyliło, bo zamiast standardowych żółtek w cukrze i kakao dostałam biszkopciki w cynamonie. Szkoda, bo płynne żółtko uwielbiam a cynamonu nie Mam tylko nadzieję, że za bardzo się nie wykosztował.

Dziś z polecajek filmowych mam film Wielki Dyktator z 1940 roku. Film, który Chaplin robił bardzo długo i zmieniał go w trakcie, ponieważ miał być on satyrą na Adolfa Hitlera, a tymczasem wybuchła wojna i opresja Żydów stała się zbyt straszna, by móc z tego żartować. Mimo to lekkim tonem, reżyser, producent i aktor grający dwie główne postacie filmu, opowiedział historię nienawiści, miłości, przetrwania i przekazał przy tym piękne wartości. Postanowiłam obejrzeć ten film po odsłuchaniu podcastu „American Scandal” i odcinkach poświęconych Charlie’mu Chaplin’owi. Mowa końcowa pojawiła się wielokrotnie w popkulturze – w piosenkach, filmach, artykułach.

Dziś szczególnie jest istotna, szczególnie ważna.

Poniżej zamieszczam jej tłumaczenie.

Przepraszam, ale nie chcę być cesarzem. To nie moje zadanie. Nie chcę nikim rządzić, ani nikogo podbijać.
Wolałbym wszystkim pomagać: Żydom, gojom, czarnym i białym. Wszyscy chcemy sobie pomagać, ludzie właśnie tacy są. Chcemy żyć szczęściem innych, nie ich krzywdą. Nie chcemy się nienawidzić i sobą pogardzać.

Na tym świecie jest miejsce dla wszystkich, a dobra Ziemia daje obfitość każdej istocie.

Nasze życie może być wolne i piękne, ale zapomnieliśmy jak żyć.
Chciwość zatruła ludzkie dusze. Zniewoliła świat nienawiścią, marszowym krokiem doprowadziła nas do nędzy i rozlewu krwi.

Osiągnęliśmy dużą prędkość, ale zamknęliśmy się w sobie.

Maszyny, które miały nam dać bogactwo, wpędziły nas w niedostatek.

Wiedza uczyniła nas cynicznymi, spryt sprawił, że staliśmy się twardzi i nieżyczliwi.
Za dużo myślimy, za mało czujemy.
Bardziej niż maszyn potrzebujemy być ludzcy, bardziej niż inteligencji, potrzebujemy życzliwości i delikatności. Bez tych cech nasze życie wypełnia przemoc, która zgubi nas wszystkich.

Samoloty i radio [internet! Przyp. tłum] przybliżyły nas do siebie. Sama natura tych wynalazków woła o dobro w człowieku, o uniwersalne braterstwo, o jedność nas wszystkich.

Nawet w tej chwili mój głos dociera do milionów ludzi na świecie, milionów zrozpaczonych mężczyzn, kobiet i małych dzieci, ofiar systemu, który zadaje ludziom tortury i niewinnych pozbawia wolności.

Wszystkim, którzy mnie słuchają mówię, nie traćcie ducha. Nieszczęście, które nas dotyka jest tylko dziełem chciwości, zgorzknienia ludzi, którzy boją się postępu ludzkości. Nienawiść tych ludzi minie, a dyktatorzy umrą. Moc, którą odebrali ludziom, wróci do nich. I tak długo, jak człowiek umiera, Wolność nie zginie.
Żołnierze, nie oddawajcie siebie tym brutalnym, zimnym ludziom, którzy gardzą wami i czynią z was niewolników, decydują o waszym życiu, mówią wam, co robić, co myśleć, co czuć. Którzy musztrują was, wydają wam jedzenie, traktują was jak bydło i czynią z was mięso armatnie. Nie oddawajcie siebie tym nienaturalnym ludziom, ludziom-maszynom, o mechanicznych umysłach i mechanicznych sercach.

Nie jesteście maszynami! Nie jesteście bydłem! Jesteście ludźmi! Macie w sercach miłość do ludzkości. Nie ma w was nienawiści. Tylko ci, którzy nie zaznali miłości, czują nienawiść. Tylko niekochani i nieludzcy ludzie są zdolni do nienawiści.
Żołnierze, nie walczcie o niewolę, walczcie o WOLNOŚĆ! W rozdziale siedemnastym Ewangelii według świętego Łukasza napisano: „Królestwo Boże jest w WAS”. Nie w jednym człowieku, ani w grupie ludzi, ale we WSZYSTKICH ludziach, w tobie.

To ludzie mają władzę, moc, by tworzyć maszyny, by kreować szczęście. To wy, ludzie, macie moc, by uczynić to życie wolnym i pięknym, by uczynić je wspaniała przygodą.

W imieniu demokracji użyjmy tej mocy, zjednoczmy się, walczmy o nowy świat. Godny świat, gdzie człowiek będzie mógł swobodnie pracować, gdzie młodzi będą mieć przed sobą przyszłość, a starzy bezpieczeństwo.

Na tych obietnicach tyrani doszli do władzy. Ale oni kłamali, oni nie spełniają tych obietnic i nigdy ich nie spełnią. Tyrani uwalniają siebie, ale zniewalają ludzi.
Walczmy o spełnienie tych obietnic. Walczmy o uwolnienie świata, skończmy z barierami dzielącymi narody.

Skończmy z chciwością, nienawiścią i nietolerancją.

Zawalczmy o świat rozumu, w którym nauka i postęp niosą szczęście wszystkim ludziom.
Żołnierze, w imię demokracji, zjednoczmy się!

Tłumaczenie: Blanka Łyszkowska

27 stycznia 2023 , Komentarze (9)

W środę trzymałam post dopiero po pracy. Ostatni posiłek zjadłam na lunch i od tamtej pory do czwartku do przerwy na kawę, nie jadłam nic. Zdziwiło mnie, że wcale nie byłam głodna. Wyszło nieco ponad 1000 kcal zjedzonych.

Zrobiłam trening biegowy z treningbiegacza.pl. 2 minuty biegu na 5 marszu 8 razy. Ubrałam się za ciepło i się przegrzewałam, zaś wiatr był lodowaty, więc nie mogłam się rozebrać. W połowie biegu zaczęło padać i dobiegłam do domu mokra, choć nie przemoczona. Na szczęście nie odczułam tego w zdrowiu. Przez fakt, że nie jadłam nic po pracy, zaoszczędziłam sporo czasu, które musiałabym poświęcić na przygotowania jedzenia i odpoczynku po jedzeniu. Dziwnie było widzieć jeszcze światło dzienne za oknem.

W końcu spróbowaliśmy [w czwartek] nadziewane kalmary, które kupiliśmy na spróbowanie na Azorach. Smakowały trochę jak bardziej pikantny paprykarz. Smaczne.

Dorzucę jeszcze jeden kwiatek z naszej hodowli. Ten istnieje na wczesnym etapie fazy eksperymentalnej. Mamy może 3 sztuki tej odmiany i nie wiadomo jeszcze czy przejdzie przyszłe selekcje. Kolor jednak ma wspaniały. Akwarelkowa brzoskwinia z różem. Zachwycił mnie.

U psychologa w poczekalni widziałam ulotkę biegu w marcu. Nie biegłam go nigdy, ale widzę, że mają na stronie możliwość 5k. Kusi trochę…. Obdam niedaleko – mogłabym w ramach rozgrzewki pojechać rowerem.

https://aro88.nl/runnersworld-...

Macie jakieś plany sportowe na ten rok?

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.