W 7 dni objechałyśmy jezioro Ijsselmeer [dawne Morze Południowe] na rowerach. Zapakowane byłyśmy do granic możliwości. Rowery elektryczne są bardzo ciężkie same w sobie [30kg] i do tego pełne sakwy, plecaki, zapasy wody oraz śpiwory.
Pierwszego dnia jechałyśmy dwuetapowo - zapora Afsluitdijk jest obecnie w remoncie - już dwa lata - i ścieżka rowerowa jest nieprzejezdna. Jest podstawiony autobus, w który można spakować rowery i oszczędzić sobie trochę czasu wioząc samemu rowery. 32km dalej droga była już przejezdna.
Po drugiej stronie zapory byłyśmy już w jakby innej Holandii. Dominował język fryzyjski na tabliczkach i na ulicy. Podwójne znaki drogowe, witające gości, tablice informacyjne. W języku holenderskim i fryzyjskim. Zupełnie też inna zabudowa i drogi.
Drugiego dnia ruszyłyśmy dalej przez Fryzję.
Trzeci dzień prowadził już przez trzy prowincje - z Fryzji przez Overijssel do Flevoland.Trasa wygląda na trochę błądzenie, ale jechałyśmy zdefiniowaną trasą, która jest bardzo widowiskowa i gdyby skracać drogę to nie wjechały byśmy ani do ładnych wiosek i miasteczek, ani nie widziały rezerwatów przyrody, jedynych w okolicy bunkrów, domów, które były samotnymi wyspami, a po osuszeniu morza są stałym lądem itp...
Poniżej wizualizacja, że dany dom i jego kamienne wzniesienie były kiedyś otoczone wodą - szkoda, że nie przebija ten dom przez ten rysunek na szkle.
Odwiedziłyśmy - już spacerem - miasteczko Urk, które kiedyś było wyspą. Zrobiłam zdjęcie dla moich kolegów, ponieważ żartem wewnętrznym Holandii jest, że Urk to straszne miejsce i lepiej go unikać. Zaściankowe, religijne, nieprzyjazne ludziom z zewnątrz. Mi się podobało - głownie za sprawą kolacji z 4 świeżych ryb, które tam udało nam się dostać w restauracji.
Czwartego dnia wzięłyśmy prom by dotrzeć do naszego kolejnego noclegu - znajdował się on w bliskim sąsiedztwie parku rozrywki Walibi World. Tu miałyśmy trochę gorsze warunki do spania - prysznic był campingowy w namiocie, toaleta w stodole,, przez którą trzeba było się najpierw przedostać labiryntem drzwi.
Piątego dnia wzięłyśmy 3 promy - najpierw by wrócić z polderu flevoland na stały ląd - polder ten został sztucznie utworzony na dnie morza 60 lat temu. Tam gdzie kiedyś była woda - Holendrzy zbudowali sobie całe województwo - drogi, miasteczka, szkoły, miejsca pracy - duże połacie pól uprawnych.
Nasze trzy promy to były 2 kursujące regularnie promy wożące turystów i mieszkańców oraz jeden prom turystyczny - który trzeba było samemu umieć obsłużyć. Te lubię najbardziej.
Szóstego dnia musnęłyśmy Amsterdam. Na szczęście obyło się bez wjeżdżania do miasta. Jedynie obwodnice rowerowe ponad autostradami.
Zatrzymałyśmy się na noc w pięknie położonym farmhousie u dwóch bardzo miłych facetów. Stamtąd już nie planowałyśmy zwiedzania i siódmy dzień był możliwie najkrótszą drogą do domu. Po drodze wstąpiłyśmy do Hoorn na mały spacer i do sadu z czereśniami po świeże owoce i kawałek placka z wiśniami.
Łącznie wyszło nam 480 km w tydzień. Jestem z nas mega zadowolona. Przeżyłyśmy, było fajnie i jeszcze fajniej było wrócić do domu!
Polecam taką rozrywkę każdemu. Jadłam milion kalorii dziennie i wróciłam do domu lżejsza odrobinkę ;)