postanowiłam dzisiaj zostać, czyli formą osiadłą.. Ale ab ovo....polazłam wczoraj po południu do American Corner na Coffee with Vanessa. Vanessa jest rodowitą amerykanką z Chicago, ma polskiego męża, od 8 lat mieszka w Radomiu, uczy angielskiego a dodatkowo właśnie w AC prowadzi dyskusje ...o matko po angielsku. Bardzo mi się podobało to co powiedziała na początku, że ona nie będzie oceniała naszego angielskiego , jego biegłości, poprawności gramatycznej itd. Oczywiście zanim dolazłam do owego miejsca chciałam umrzeć z braku tlenu....gorąco było jak cholera , powietrze stało , nie drżało niczym ...ani wiatrem ani nawet seksem . Dowlokłam się , osuszyłam nieco , napoiłam zajęłam miejscówkę a tu wpada dwóch panów ...jeden z kamerą i mówią że są z lokalnej tv dami i chcieliby zrobić krótki filmik o tym czym jest American Corner, co robią, dla kogo , kto może przyjść itd. Karolina ( polska opiekunka) spytała nas o zgodę no i panowie coś tam nakręcili ...hehehehehe ...znowu będę straszyła w tv, tym razem jako biała dama. Okazało się, że poza młodymi Mołdawiankami to oczywiście ja miałam najwięcej do powiedzenia na temat " demokracji" po części to faktycznie problemy jakie nam gospodyni wypisała na tablicy były mi bliskie ...bo polityczno prawnicze. Ale ...koleżanka, która ze mną była , była pod wrażeniem " giętkości mojego języka" Eeee....pewnie moja angielszczyzna jest " murzyńska", bo przecież zasób słów na poziomie sprzed 30 lat ...fakt, faktem że kiedyś tam potem , kiedy myślałam o doktoracie, zaczęłam się znowu szkolić w angielskim i jako pracę domową dostałam do przetłumaczenia jakiś angielski kryminał haaaa i poszło mi całkiem dobrze ( to była książka coś koło 150 stron) no ale tak naprawdę nie mam okazji używać języka często , tyle że ja należę do tych ludzi...którzy nie boją się gadać, nawet po " obcemu" może niegramatycznie, może w złym czasie ale mówię, a jak nie to pomagam sobie rękoma. W każdym razie ludzie wiedzieli o czym mówię , ale po półtorej godziny myślenia po angielsku mój mózg ledwie funkcjonował , droga do domu była męką, upal jeszcze większy ledwie pełzłam a poszłam odebrać nowy " aktywomat" torebkowy, mój stary ukochany pieniężnik zepsuł sobie suwak, zaniosę go do kaletnika ale muszę w czymś kasiorkę i dokumenty nosić, więc sobie zafundowałam taki
Dzisiaj raniutko wstałam o 5 i upiekłam chleby , bo jeden był zamówiony przez Paszczurzycę młodszą. Potem małż mnie zawiózł na katowanie , z katowania na targ po koperek na zupkę, maliny do tortu i kalafiorek na placki iiiii....właśnie przyjmuję formę polipa. Postaci osiadłej w chałupie, żywiącej się wodą i malinami . Blat bezowy do tortu już się piecze, zaraz zaczynię chlebek dla Paszczura Starszego i będę dogorywać...razem z moimi biednymi psiczkami , biedulki nie wiedzą co ze sobą robić w taki upał, rozkładają się niczym żaby...na płytkach, chowają się za łóżkami byle miały cień, albo leżą na korytarzu w przeciągu, nie chcą jeść ..dużo piją i śpią. Dzisiaj w moim smartfonie pokazało mi się w aplikacji pogodowej ostrzeżenie przed temperaturą ...termometr z czerwoną rtęcia. Świetny pomysł, na szczęście sprężyłam się i dolazłam do domu przed piekielną temperaturą. I to by było na tyle. Życzę wam spokojnego i mało upierdliwego dnia no i tym wszystkim, którzy sobie robią " dłuuuuuuuugi" weekend życzę udanego leniuchowania.