Temat: Poszukiwanie Boga

Jak w temacie,poszukiwanie Boga paradoksalnie sprawiło że dziś jestem osobą niewierzącą. Czy są tu osobny o podobnych doświadczeniach które również przestały wierzyć ?

W szczególności odstreczylo mnie od wiary czytanie "słowa Bożego"

Pasek wagi

Noir_Madame napisał(a):

Jak w temacie,poszukiwanie Boga paradoksalnie sprawiło że dziś jestem osobą niewierzącą. Czy są tu osobny o podobnych doświadczeniach które również przestały wierzyć ?

W szczególności odstreczylo mnie od wiary czytanie "słowa Bożego"

Ja myślę ze znalazłem... ale nie w kościele, takiego nie opisane w żadnej religii i takiego "tylko mojego". Szukałem w kościele katolickim, w prawosławnym, w judaizmie, buddyzmie, a przez kilka miesięcy bylem nawet członkiem wspólnoty hare krishna. Troche Boga było w każdej z tych grup (najwięcej w buddyzmie), ale tyle samo można znaleźć w każdym drzewie, strumieniu, kamieniu czy w nocnym niebie pełnym gwiazd. 

:)

Pasek wagi

Noir_Madame napisał(a):

Wilena napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

ByleDo60 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Mi od dziecka nie było po drodze z religią. Rodzice wierzący, to tak jakoś siłą rzeczy mnie pchali, gadali na ten temat, ale nawet będąc mała, jakoś mi się to wszystko nie kleiło. Im byłam starsza, tym bardziej do głosu dochodził mój pragmatyzm i naukowe podejście i już całkiem pewne rzeczy nie miały ładu i składu. Nie było jakiejś granicy w której stwierdziłam "Nie no, jednak jestem niewierząca, od dzisiaj koniec" itp. To wyszło tak naturalnie z czasem, że po prostu ten temat dla mnie przestał istnieć. Nie drążę, nie zastanawiam się, nie interesuje mnie to w ogóle. Nie utożsamiam się ani jako osoba wierząca ani niewierząca. Mam to po prostu gdzieś.

To zazdroszczę bo ja do dziś czasem boję się zemsty Boga i muszę sobie tłumaczyć że to głupie i irracjonalne.

jak się boisz zemsty Boga to znaczy że wierzysz ze ten Bóg istnieje tym samym nie możesz powiedzieć że jesteś osobą niewierzącą bo gdzieś z tyłu głowy zostawiasz margines "no a co jeśli"

Jak widać lata prania mózgu zrobiły swoje, nie jest łatwo wyrwać się z tego kłamstwa.

Ja jakoś nigdy nie miałam z tym problemu. Też nie rozumiem o jakim praniu mózgu mówisz? Albo w coś wierzysz, albo nie. Albo całkowicie odrzucasz to, co ktoś usiłował Ci wmówić (a co kwestionujesz), albo nie. Jeżeli nie, to widocznie jakaś cześć Ciebie jednak wierzy, nawet podświadomie. Jak ktoś mi mówi, że np. źle wychowuję dziecko, źle gotuję rosół i źle wyglądam w różowym, ale ja jestem pewna, że mam dobre metody wychowawcze, super przepis i róż mi pasuje, to nie zastanawiam się w ogóle nad tym, że "a może jednak ten ktoś na rację". Wiara się niczym dla mnie nie różni. Jeżeli się naprawdę nie wierzy, to jest to dość prozaiczny temat, który nie powinien wzbudzać emocji. Ja nigdy nie miałam jakieś wielkiej potrzeby poszukiwania Boga. Zakładam, że jakiś tam wyższy byt istnieje (albo przynajmniej istniał). Dlaczego? Bo mój mózg nie potrafi przetworzyć tego, że coś (wszechświat) mogłoby powstać z niczego. Ale nie interesuje mnie kto/co to jest, czy ma jakieś oczekiwania wobec nas, czy w jakiś sposób będzie nas osądzał i tak dalej. Moim zdaniem, jeżeli ktoś się tego boi, to jednak niewierzący nie jest. 

Rozumieć nie musisz. Pranie mózgu na lekcjach religii, wpajanie dziecu że jest grzeszne i winne, że jeśli zgrzeszy czeka je piekło itp. itd.a natomiast nie mam problemu z tym że życie na ziemi powstało w wyniku wielkiego wybuchu a nie zostało stworzone przez Boga.

Mam 2 znajome siostry,wychowane w takich samych warunkach. Jedna przez całe życie walczy z lękiem przed potępieniem , całkowicie odsunęła się od wiary,droga zupełnie na odwrót. Więc jak widać nawet identyczne warunki mogą powodować inne skutki.

jak dla mnie problemem jest to, ze przez setki, czy nawet tysiace lat wmawiano ludziom, ze ten ich 'Bog' jest straszny, straszono wiecznym potepieniem i ogniem piekielnym. Zwalano na grzech ludzki sredniowieczne plagi, a nie na to ze ludzie sie nie myja. Wtedy to dzialalo. A w 21 wieku to jeszcze katechetka malym dzieciom moze takie kity wciskac o ile rodzice nie zainterweniuja. 

Dla mnie to nie jest wiara ze ktos co tydzien leci na msze, klepie te zdrowaski jak przepis na sernik, do spowiedzi lata i za kazdym razem paple ze przeklina, obgaduje sasiadki i takie tam. To jest wlasnie jak to Noir ujela wypranie mozgu. Bo co ludzie powiedza, trzeba w pierwszej lawce siedziec. A jak juz sie wyjdzie z tego kosciola to mozna dalej blizniemu noz w plecy wsadzac. 

Ja moze nie odnalazlam Boga, ale go poczulam, we Wloszech, w dwoch miejscach. Pod podloga katedry w Mediolanie sa wykopaliska z 4 wieku, czyli z czasow gdy na terenach Polski jeszcze z patykiem po lesie biegali. i w Toskanii, w bardzo starym romanskim kosciele, gdzie siedzac na tej kamiennej podlodze razem z moim psem (tak, mozna czasem tam wejsc do kosciolow z psem) poczulam te 1200 lat wymodlenia. I nie ma to nic wspolnego z ksiezulowa wspolczesna paplanina, chodzi o ten klimat, zapach, sama nie wiem. 

Pasek wagi

Galadriela30 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Wilena napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

ByleDo60 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Mi od dziecka nie było po drodze z religią. Rodzice wierzący, to tak jakoś siłą rzeczy mnie pchali, gadali na ten temat, ale nawet będąc mała, jakoś mi się to wszystko nie kleiło. Im byłam starsza, tym bardziej do głosu dochodził mój pragmatyzm i naukowe podejście i już całkiem pewne rzeczy nie miały ładu i składu. Nie było jakiejś granicy w której stwierdziłam "Nie no, jednak jestem niewierząca, od dzisiaj koniec" itp. To wyszło tak naturalnie z czasem, że po prostu ten temat dla mnie przestał istnieć. Nie drążę, nie zastanawiam się, nie interesuje mnie to w ogóle. Nie utożsamiam się ani jako osoba wierząca ani niewierząca. Mam to po prostu gdzieś.

To zazdroszczę bo ja do dziś czasem boję się zemsty Boga i muszę sobie tłumaczyć że to głupie i irracjonalne.

jak się boisz zemsty Boga to znaczy że wierzysz ze ten Bóg istnieje tym samym nie możesz powiedzieć że jesteś osobą niewierzącą bo gdzieś z tyłu głowy zostawiasz margines "no a co jeśli"

Jak widać lata prania mózgu zrobiły swoje, nie jest łatwo wyrwać się z tego kłamstwa.

Ja jakoś nigdy nie miałam z tym problemu. Też nie rozumiem o jakim praniu mózgu mówisz? Albo w coś wierzysz, albo nie. Albo całkowicie odrzucasz to, co ktoś usiłował Ci wmówić (a co kwestionujesz), albo nie. Jeżeli nie, to widocznie jakaś cześć Ciebie jednak wierzy, nawet podświadomie. Jak ktoś mi mówi, że np. źle wychowuję dziecko, źle gotuję rosół i źle wyglądam w różowym, ale ja jestem pewna, że mam dobre metody wychowawcze, super przepis i róż mi pasuje, to nie zastanawiam się w ogóle nad tym, że "a może jednak ten ktoś na rację". Wiara się niczym dla mnie nie różni. Jeżeli się naprawdę nie wierzy, to jest to dość prozaiczny temat, który nie powinien wzbudzać emocji. Ja nigdy nie miałam jakieś wielkiej potrzeby poszukiwania Boga. Zakładam, że jakiś tam wyższy byt istnieje (albo przynajmniej istniał). Dlaczego? Bo mój mózg nie potrafi przetworzyć tego, że coś (wszechświat) mogłoby powstać z niczego. Ale nie interesuje mnie kto/co to jest, czy ma jakieś oczekiwania wobec nas, czy w jakiś sposób będzie nas osądzał i tak dalej. Moim zdaniem, jeżeli ktoś się tego boi, to jednak niewierzący nie jest. 

Rozumieć nie musisz. Pranie mózgu na lekcjach religii, wpajanie dziecu że jest grzeszne i winne, że jeśli zgrzeszy czeka je piekło itp. itd.a natomiast nie mam problemu z tym że życie na ziemi powstało w wyniku wielkiego wybuchu a nie zostało stworzone przez Boga.

Mam 2 znajome siostry,wychowane w takich samych warunkach. Jedna przez całe życie walczy z lękiem przed potępieniem , całkowicie odsunęła się od wiary,droga zupełnie na odwrót. Więc jak widać nawet identyczne warunki mogą powodować inne skutki.

jak dla mnie problemem jest to, ze przez setki, czy nawet tysiace lat wmawiano ludziom, ze ten ich 'Bog' jest straszny, straszono wiecznym potepieniem i ogniem piekielnym. Zwalano na grzech ludzki sredniowieczne plagi, a nie na to ze ludzie sie nie myja. Wtedy to dzialalo. A w 21 wieku to jeszcze katechetka malym dzieciom moze takie kity wciskac o ile rodzice nie zainterweniuja. 

Dla mnie to nie jest wiara ze ktos co tydzien leci na msze, klepie te zdrowaski jak przepis na sernik, do spowiedzi lata i za kazdym razem paple ze przeklina, obgaduje sasiadki i takie tam. To jest wlasnie jak to Noir ujela wypranie mozgu. Bo co ludzie powiedza, trzeba w pierwszej lawce siedziec. A jak juz sie wyjdzie z tego kosciola to mozna dalej blizniemu noz w plecy wsadzac. 

Ja moze nie odnalazlam Boga, ale go poczulam, we Wloszech, w dwoch miejscach. Pod podloga katedry w Mediolanie sa wykopaliska z 4 wieku, czyli z czasow gdy na terenach Polski jeszcze z patykiem po lesie biegali. i w Toskanii, w bardzo starym romanskim kosciele, gdzie siedzac na tej kamiennej podlodze razem z moim psem (tak, mozna czasem tam wejsc do kosciolow z psem) poczulam te 1200 lat wymodlenia. I nie ma to nic wspolnego z ksiezulowa wspolczesna paplanina, chodzi o ten klimat, zapach, sama nie wiem. 

Super że miałaś takie doświadczenie. Ja jednak jak czytam Biblię to serio widzę że jednak ten cały bóg to na wskroś zła istota. I dlatego napisałam że czytanie Biblii skutecznie wyleczyło mnie z wiary. No i nigdy (nawet będąc wierząca)nie zgadzałam się z tym że wszechmogący bóg pozwala na całe zło jakie dzieje się na świecie. Skoro nie ma on żadnej mocy i chęci by to powstrzymac to po co mi ta wiara.Ona nic nie wnosi do mojego życia. Co zaś do katechezy,obejrzałam również co w tych podręcznikach do religii jest wypisywane. Co gorsza nikt poza kościołem nie ma prawa i ingerować w ich treści. 

Pasek wagi

Tojotka napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

ByleDo60 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Mi od dziecka nie było po drodze z religią. Rodzice wierzący, to tak jakoś siłą rzeczy mnie pchali, gadali na ten temat, ale nawet będąc mała, jakoś mi się to wszystko nie kleiło. Im byłam starsza, tym bardziej do głosu dochodził mój pragmatyzm i naukowe podejście i już całkiem pewne rzeczy nie miały ładu i składu. Nie było jakiejś granicy w której stwierdziłam "Nie no, jednak jestem niewierząca, od dzisiaj koniec" itp. To wyszło tak naturalnie z czasem, że po prostu ten temat dla mnie przestał istnieć. Nie drążę, nie zastanawiam się, nie interesuje mnie to w ogóle. Nie utożsamiam się ani jako osoba wierząca ani niewierząca. Mam to po prostu gdzieś.

To zazdroszczę bo ja do dziś czasem boję się zemsty Boga i muszę sobie tłumaczyć że to głupie i irracjonalne.

jak się boisz zemsty Boga to znaczy że wierzysz ze ten Bóg istnieje tym samym nie możesz powiedzieć że jesteś osobą niewierzącą bo gdzieś z tyłu głowy zostawiasz margines "no a co jeśli"

Jak widać lata prania mózgu zrobiły swoje, nie jest łatwo wyrwać się z tego kłamstwa.

Bo tak na prawdę to do końca nie wiemy jak jest. Można wierzyć, nie wierzyć, wierzyć w co innego ale jednak nie ma się 100% pewnosci. Więc ja się nie dziwię że czasem kogoś nachodzą takie myśli a co jeśli jednak? Natomiast co by nie było to fajnie myśleć że jeśli jakimś cudem okazałoby się że Bóg istnieje to to czy ktoś był dobrym człowiekiem za życia będzie miało większe znaczenie niż to czy wierzył w Boga, w Allacha, w gadająca skarpetę czy był ateistą. To że ktoś jest zagorzałym katolikiem nie oznacza że z góry mu się coś należy jeśli jest ch.wym człowiekiem dla innych.

A widzisz to nie jest takie proste ponieważ Jezus mówi że zbawienie jest damo z łaski. Przykładem na to jest łotr,wynika z tego że musisz wierzyć w Boga, bycie dobrym człowiekiem nie wystarczy.

Ja sama chciała bym żeby po prostu "zgasło światło" nie chcę żadnego życia wiecznego, zbawienia.

Akurat to do mnie nie przemawia, bo wynika z tego, że możesz być super dobra, całe życie pomagać z całego serca, ale być niewierząca i pójdziesz do piekła, podczas gdy jakiś morderca się nawróci szczerze (ale jednak swoje złego wcześniej narobił) i mu wybaczono i dozna zbawienia. Bezsens co do zasady. Mnie takie właśnie kwiatki skutecznie od tego wszystkiego odpychają. Bo to jest nielogiczne, niesprawiedliwe i w ogóle bez sensu. Też po cichu liczę, że koniec będzie końcem. Skończy się świadomość i tyle.

Zgadzam się z tobą a jednak tak mówi słowo Boże. Mówi również że człowiek nie może zbawić się przez uczynki czyli właśnie bycie dobrym. Ja oczywiście też się z tym nie zgadzam.

Nic takiego nie mówi. W którymś wykładzie prof. Marcin Majewski, wybitny biblista, dokładnie tłumaczył zapisy Biblii na ten temat. W dużym uproszczeniu, jesteśmy zbawieni dlatego, że Bóg ukochał człowieka. To wystarczy i nie trzeba zasłużyć sobie na tę miłość dobrymi uczynkami. Jest to sprzeczne z naukami KK, ale KK już dawno ma niewiele wspólnego z Bogiem. 

Ja nie wierzę w tego groźnego i mściwego Boga. Żyję blisko natury i wierzę, że jestem częścią jakiejś większej, mądrej i dobrej Całości. W ogóle nie zastanawiam się co będzie po śmierci i staram się żyć tu i teraz, najlepiej jak potrafię.

Wlasnie w tym problem ze biblia jest bardzo pokrętna,w wielu miejscach jedno zaprzecza drugiemu. Im lepiej ją poznawałam, poznaję tym dalej jestem od wiary i to jest fajne, czuję że życie zależy tylko ode mnie.

Pasek wagi

Noir_Madame napisał(a):

Galadriela30 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Wilena napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

ByleDo60 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Mi od dziecka nie było po drodze z religią. Rodzice wierzący, to tak jakoś siłą rzeczy mnie pchali, gadali na ten temat, ale nawet będąc mała, jakoś mi się to wszystko nie kleiło. Im byłam starsza, tym bardziej do głosu dochodził mój pragmatyzm i naukowe podejście i już całkiem pewne rzeczy nie miały ładu i składu. Nie było jakiejś granicy w której stwierdziłam "Nie no, jednak jestem niewierząca, od dzisiaj koniec" itp. To wyszło tak naturalnie z czasem, że po prostu ten temat dla mnie przestał istnieć. Nie drążę, nie zastanawiam się, nie interesuje mnie to w ogóle. Nie utożsamiam się ani jako osoba wierząca ani niewierząca. Mam to po prostu gdzieś.

To zazdroszczę bo ja do dziś czasem boję się zemsty Boga i muszę sobie tłumaczyć że to głupie i irracjonalne.

jak się boisz zemsty Boga to znaczy że wierzysz ze ten Bóg istnieje tym samym nie możesz powiedzieć że jesteś osobą niewierzącą bo gdzieś z tyłu głowy zostawiasz margines "no a co jeśli"

Jak widać lata prania mózgu zrobiły swoje, nie jest łatwo wyrwać się z tego kłamstwa.

Ja jakoś nigdy nie miałam z tym problemu. Też nie rozumiem o jakim praniu mózgu mówisz? Albo w coś wierzysz, albo nie. Albo całkowicie odrzucasz to, co ktoś usiłował Ci wmówić (a co kwestionujesz), albo nie. Jeżeli nie, to widocznie jakaś cześć Ciebie jednak wierzy, nawet podświadomie. Jak ktoś mi mówi, że np. źle wychowuję dziecko, źle gotuję rosół i źle wyglądam w różowym, ale ja jestem pewna, że mam dobre metody wychowawcze, super przepis i róż mi pasuje, to nie zastanawiam się w ogóle nad tym, że "a może jednak ten ktoś na rację". Wiara się niczym dla mnie nie różni. Jeżeli się naprawdę nie wierzy, to jest to dość prozaiczny temat, który nie powinien wzbudzać emocji. Ja nigdy nie miałam jakieś wielkiej potrzeby poszukiwania Boga. Zakładam, że jakiś tam wyższy byt istnieje (albo przynajmniej istniał). Dlaczego? Bo mój mózg nie potrafi przetworzyć tego, że coś (wszechświat) mogłoby powstać z niczego. Ale nie interesuje mnie kto/co to jest, czy ma jakieś oczekiwania wobec nas, czy w jakiś sposób będzie nas osądzał i tak dalej. Moim zdaniem, jeżeli ktoś się tego boi, to jednak niewierzący nie jest. 

Rozumieć nie musisz. Pranie mózgu na lekcjach religii, wpajanie dziecu że jest grzeszne i winne, że jeśli zgrzeszy czeka je piekło itp. itd.a natomiast nie mam problemu z tym że życie na ziemi powstało w wyniku wielkiego wybuchu a nie zostało stworzone przez Boga.

Mam 2 znajome siostry,wychowane w takich samych warunkach. Jedna przez całe życie walczy z lękiem przed potępieniem , całkowicie odsunęła się od wiary,droga zupełnie na odwrót. Więc jak widać nawet identyczne warunki mogą powodować inne skutki.

jak dla mnie problemem jest to, ze przez setki, czy nawet tysiace lat wmawiano ludziom, ze ten ich 'Bog' jest straszny, straszono wiecznym potepieniem i ogniem piekielnym. Zwalano na grzech ludzki sredniowieczne plagi, a nie na to ze ludzie sie nie myja. Wtedy to dzialalo. A w 21 wieku to jeszcze katechetka malym dzieciom moze takie kity wciskac o ile rodzice nie zainterweniuja. 

Dla mnie to nie jest wiara ze ktos co tydzien leci na msze, klepie te zdrowaski jak przepis na sernik, do spowiedzi lata i za kazdym razem paple ze przeklina, obgaduje sasiadki i takie tam. To jest wlasnie jak to Noir ujela wypranie mozgu. Bo co ludzie powiedza, trzeba w pierwszej lawce siedziec. A jak juz sie wyjdzie z tego kosciola to mozna dalej blizniemu noz w plecy wsadzac. 

Ja moze nie odnalazlam Boga, ale go poczulam, we Wloszech, w dwoch miejscach. Pod podloga katedry w Mediolanie sa wykopaliska z 4 wieku, czyli z czasow gdy na terenach Polski jeszcze z patykiem po lesie biegali. i w Toskanii, w bardzo starym romanskim kosciele, gdzie siedzac na tej kamiennej podlodze razem z moim psem (tak, mozna czasem tam wejsc do kosciolow z psem) poczulam te 1200 lat wymodlenia. I nie ma to nic wspolnego z ksiezulowa wspolczesna paplanina, chodzi o ten klimat, zapach, sama nie wiem. 

Super że miałaś takie doświadczenie. Ja jednak jak czytam Biblię to serio widzę że jednak ten cały bóg to na wskroś zła istota. I dlatego napisałam że czytanie Biblii skutecznie wyleczyło mnie z wiary. No i nigdy (nawet będąc wierząca)nie zgadzałam się z tym że wszechmogący bóg pozwala na całe zło jakie dzieje się na świecie. Skoro nie ma on żadnej mocy i chęci by to powstrzymac to po co mi ta wiara.Ona nic nie wnosi do mojego życia. Co zaś do katechezy,obejrzałam również co w tych podręcznikach do religii jest wypisywane. Co gorsza nikt poza kościołem nie ma prawa i ingerować w ich treści. 

Widzisz, problem w tym ze Biblia byla spisywana na przestrzeni setek lat, przez wielu (co wazne) facetow. I przez kolejne setki lat interpretowna i tlumaczona na inne jezyki tez przez facetow. Przypuszczam ze kazde tlumaczenie czy reczne przepisywanie (przeciez druk wynaleziono dopiero kolo 1450) nioslo ze soba jakies nie autoryzowane poprawki (slynny dowcip ze pierwotnie bylo 'bedziesz zyl w celi, bracie', a teraz jest 'bedziesz zyl w celibacie'). Wiec mam poczucie ze tam malo zostalo juz z pierwotnego tekstu i przeslania jakie mialo byc.

Pasek wagi

Noir_Madame napisał(a):

Tojotka napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

ByleDo60 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Mi od dziecka nie było po drodze z religią. Rodzice wierzący, to tak jakoś siłą rzeczy mnie pchali, gadali na ten temat, ale nawet będąc mała, jakoś mi się to wszystko nie kleiło. Im byłam starsza, tym bardziej do głosu dochodził mój pragmatyzm i naukowe podejście i już całkiem pewne rzeczy nie miały ładu i składu. Nie było jakiejś granicy w której stwierdziłam "Nie no, jednak jestem niewierząca, od dzisiaj koniec" itp. To wyszło tak naturalnie z czasem, że po prostu ten temat dla mnie przestał istnieć. Nie drążę, nie zastanawiam się, nie interesuje mnie to w ogóle. Nie utożsamiam się ani jako osoba wierząca ani niewierząca. Mam to po prostu gdzieś.

To zazdroszczę bo ja do dziś czasem boję się zemsty Boga i muszę sobie tłumaczyć że to głupie i irracjonalne.

jak się boisz zemsty Boga to znaczy że wierzysz ze ten Bóg istnieje tym samym nie możesz powiedzieć że jesteś osobą niewierzącą bo gdzieś z tyłu głowy zostawiasz margines "no a co jeśli"

Jak widać lata prania mózgu zrobiły swoje, nie jest łatwo wyrwać się z tego kłamstwa.

Bo tak na prawdę to do końca nie wiemy jak jest. Można wierzyć, nie wierzyć, wierzyć w co innego ale jednak nie ma się 100% pewnosci. Więc ja się nie dziwię że czasem kogoś nachodzą takie myśli a co jeśli jednak? Natomiast co by nie było to fajnie myśleć że jeśli jakimś cudem okazałoby się że Bóg istnieje to to czy ktoś był dobrym człowiekiem za życia będzie miało większe znaczenie niż to czy wierzył w Boga, w Allacha, w gadająca skarpetę czy był ateistą. To że ktoś jest zagorzałym katolikiem nie oznacza że z góry mu się coś należy jeśli jest ch.wym człowiekiem dla innych.

A widzisz to nie jest takie proste ponieważ Jezus mówi że zbawienie jest damo z łaski. Przykładem na to jest łotr,wynika z tego że musisz wierzyć w Boga, bycie dobrym człowiekiem nie wystarczy.

Ja sama chciała bym żeby po prostu "zgasło światło" nie chcę żadnego życia wiecznego, zbawienia.

Akurat to do mnie nie przemawia, bo wynika z tego, że możesz być super dobra, całe życie pomagać z całego serca, ale być niewierząca i pójdziesz do piekła, podczas gdy jakiś morderca się nawróci szczerze (ale jednak swoje złego wcześniej narobił) i mu wybaczono i dozna zbawienia. Bezsens co do zasady. Mnie takie właśnie kwiatki skutecznie od tego wszystkiego odpychają. Bo to jest nielogiczne, niesprawiedliwe i w ogóle bez sensu. Też po cichu liczę, że koniec będzie końcem. Skończy się świadomość i tyle.

Zgadzam się z tobą a jednak tak mówi słowo Boże. Mówi również że człowiek nie może zbawić się przez uczynki czyli właśnie bycie dobrym. Ja oczywiście też się z tym nie zgadzam.

Nic takiego nie mówi. W którymś wykładzie prof. Marcin Majewski, wybitny biblista, dokładnie tłumaczył zapisy Biblii na ten temat. W dużym uproszczeniu, jesteśmy zbawieni dlatego, że Bóg ukochał człowieka. To wystarczy i nie trzeba zasłużyć sobie na tę miłość dobrymi uczynkami. Jest to sprzeczne z naukami KK, ale KK już dawno ma niewiele wspólnego z Bogiem. 

Ja nie wierzę w tego groźnego i mściwego Boga. Żyję blisko natury i wierzę, że jestem częścią jakiejś większej, mądrej i dobrej Całości. W ogóle nie zastanawiam się co będzie po śmierci i staram się żyć tu i teraz, najlepiej jak potrafię.

Wlasnie w tym problem ze biblia jest bardzo pokrętna,w wielu miejscach jedno zaprzecza drugiemu. Im lepiej ją poznawałam, poznaję tym dalej jestem od wiary i to jest fajne, czuję że życie zależy tylko ode mnie.

Ja Biblii nie czytam, ale komu wierzyć bardziej niż naukowcowi, który jest uznanym w świecie biblistą i znawcą tych tekstów? Na YT są jego wykłady i jeden był poświęcony właśnie zbawieniu. Omawiał wiele fragmentów zarówno Biblii jak i pism apokryficznych. 

Pasek wagi

Tojotka napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Tojotka napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

ByleDo60 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Mi od dziecka nie było po drodze z religią. Rodzice wierzący, to tak jakoś siłą rzeczy mnie pchali, gadali na ten temat, ale nawet będąc mała, jakoś mi się to wszystko nie kleiło. Im byłam starsza, tym bardziej do głosu dochodził mój pragmatyzm i naukowe podejście i już całkiem pewne rzeczy nie miały ładu i składu. Nie było jakiejś granicy w której stwierdziłam "Nie no, jednak jestem niewierząca, od dzisiaj koniec" itp. To wyszło tak naturalnie z czasem, że po prostu ten temat dla mnie przestał istnieć. Nie drążę, nie zastanawiam się, nie interesuje mnie to w ogóle. Nie utożsamiam się ani jako osoba wierząca ani niewierząca. Mam to po prostu gdzieś.

To zazdroszczę bo ja do dziś czasem boję się zemsty Boga i muszę sobie tłumaczyć że to głupie i irracjonalne.

jak się boisz zemsty Boga to znaczy że wierzysz ze ten Bóg istnieje tym samym nie możesz powiedzieć że jesteś osobą niewierzącą bo gdzieś z tyłu głowy zostawiasz margines "no a co jeśli"

Jak widać lata prania mózgu zrobiły swoje, nie jest łatwo wyrwać się z tego kłamstwa.

Bo tak na prawdę to do końca nie wiemy jak jest. Można wierzyć, nie wierzyć, wierzyć w co innego ale jednak nie ma się 100% pewnosci. Więc ja się nie dziwię że czasem kogoś nachodzą takie myśli a co jeśli jednak? Natomiast co by nie było to fajnie myśleć że jeśli jakimś cudem okazałoby się że Bóg istnieje to to czy ktoś był dobrym człowiekiem za życia będzie miało większe znaczenie niż to czy wierzył w Boga, w Allacha, w gadająca skarpetę czy był ateistą. To że ktoś jest zagorzałym katolikiem nie oznacza że z góry mu się coś należy jeśli jest ch.wym człowiekiem dla innych.

A widzisz to nie jest takie proste ponieważ Jezus mówi że zbawienie jest damo z łaski. Przykładem na to jest łotr,wynika z tego że musisz wierzyć w Boga, bycie dobrym człowiekiem nie wystarczy.

Ja sama chciała bym żeby po prostu "zgasło światło" nie chcę żadnego życia wiecznego, zbawienia.

Akurat to do mnie nie przemawia, bo wynika z tego, że możesz być super dobra, całe życie pomagać z całego serca, ale być niewierząca i pójdziesz do piekła, podczas gdy jakiś morderca się nawróci szczerze (ale jednak swoje złego wcześniej narobił) i mu wybaczono i dozna zbawienia. Bezsens co do zasady. Mnie takie właśnie kwiatki skutecznie od tego wszystkiego odpychają. Bo to jest nielogiczne, niesprawiedliwe i w ogóle bez sensu. Też po cichu liczę, że koniec będzie końcem. Skończy się świadomość i tyle.

Zgadzam się z tobą a jednak tak mówi słowo Boże. Mówi również że człowiek nie może zbawić się przez uczynki czyli właśnie bycie dobrym. Ja oczywiście też się z tym nie zgadzam.

Nic takiego nie mówi. W którymś wykładzie prof. Marcin Majewski, wybitny biblista, dokładnie tłumaczył zapisy Biblii na ten temat. W dużym uproszczeniu, jesteśmy zbawieni dlatego, że Bóg ukochał człowieka. To wystarczy i nie trzeba zasłużyć sobie na tę miłość dobrymi uczynkami. Jest to sprzeczne z naukami KK, ale KK już dawno ma niewiele wspólnego z Bogiem. 

Ja nie wierzę w tego groźnego i mściwego Boga. Żyję blisko natury i wierzę, że jestem częścią jakiejś większej, mądrej i dobrej Całości. W ogóle nie zastanawiam się co będzie po śmierci i staram się żyć tu i teraz, najlepiej jak potrafię.

Wlasnie w tym problem ze biblia jest bardzo pokrętna,w wielu miejscach jedno zaprzecza drugiemu. Im lepiej ją poznawałam, poznaję tym dalej jestem od wiary i to jest fajne, czuję że życie zależy tylko ode mnie.

Ja Biblii nie czytam, ale komu wierzyć bardziej niż naukowcowi, który jest uznanym w świecie biblistą i znawcą tych tekstów? Na YT są jego wykłady i jeden był poświęcony właśnie zbawieniu. Omawiał wiele fragmentów zarówno Biblii jak i pism apokryficznych. 

Wiesz co nie chce mi się teraz szukać tych wersetów bo nie pamiętam gdzie one są i jakieś tam tłumaczenie tego z polskiego na nasze jest dla mnie odwracaniem kota ogonem. I to jest w 1000 latce nie w jakimś tam innym wydaniu. Sama to czytałam będąc swego czasu w zbiorze gdzie czytało się Biblię i dyskutowało nad treścią, nie wiem tego od jakiegoś youtubera.

Pasek wagi

Haga. napisał(a):

Jestem głęboko wdzięczna połowie mojej ateistycznej rodziny. Druga połowa była po ślasku wierząca ale się wychowaniem dzieci specjalnie nie interesowała. Było mi więc łatwiej dojść do wniosku, do którego i tak bym doszła - religie służą zdobywaniu władzy i bezproblemowemu strzyżeniu owieczek. Wiara potrafi być autentyczną łaską (to taki skutek uboczny) ale mi nie została ona dana.

Zajelo mi to dużo czasu ale zgadzam się w 100 %. W łaskę nie wierzę,to dla mnie uleganie jakiejś iluzji. Czy ja będąc osobą wierzącą miałam tę łaskę czy nie. A jeśli miałam to co się z nią stało, gdzie odleciała ?

Pasek wagi

Noir_Madame napisał(a):

Tojotka napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Tojotka napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

ByleDo60 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Mi od dziecka nie było po drodze z religią. Rodzice wierzący, to tak jakoś siłą rzeczy mnie pchali, gadali na ten temat, ale nawet będąc mała, jakoś mi się to wszystko nie kleiło. Im byłam starsza, tym bardziej do głosu dochodził mój pragmatyzm i naukowe podejście i już całkiem pewne rzeczy nie miały ładu i składu. Nie było jakiejś granicy w której stwierdziłam "Nie no, jednak jestem niewierząca, od dzisiaj koniec" itp. To wyszło tak naturalnie z czasem, że po prostu ten temat dla mnie przestał istnieć. Nie drążę, nie zastanawiam się, nie interesuje mnie to w ogóle. Nie utożsamiam się ani jako osoba wierząca ani niewierząca. Mam to po prostu gdzieś.

To zazdroszczę bo ja do dziś czasem boję się zemsty Boga i muszę sobie tłumaczyć że to głupie i irracjonalne.

jak się boisz zemsty Boga to znaczy że wierzysz ze ten Bóg istnieje tym samym nie możesz powiedzieć że jesteś osobą niewierzącą bo gdzieś z tyłu głowy zostawiasz margines "no a co jeśli"

Jak widać lata prania mózgu zrobiły swoje, nie jest łatwo wyrwać się z tego kłamstwa.

Bo tak na prawdę to do końca nie wiemy jak jest. Można wierzyć, nie wierzyć, wierzyć w co innego ale jednak nie ma się 100% pewnosci. Więc ja się nie dziwię że czasem kogoś nachodzą takie myśli a co jeśli jednak? Natomiast co by nie było to fajnie myśleć że jeśli jakimś cudem okazałoby się że Bóg istnieje to to czy ktoś był dobrym człowiekiem za życia będzie miało większe znaczenie niż to czy wierzył w Boga, w Allacha, w gadająca skarpetę czy był ateistą. To że ktoś jest zagorzałym katolikiem nie oznacza że z góry mu się coś należy jeśli jest ch.wym człowiekiem dla innych.

A widzisz to nie jest takie proste ponieważ Jezus mówi że zbawienie jest damo z łaski. Przykładem na to jest łotr,wynika z tego że musisz wierzyć w Boga, bycie dobrym człowiekiem nie wystarczy.

Ja sama chciała bym żeby po prostu "zgasło światło" nie chcę żadnego życia wiecznego, zbawienia.

Akurat to do mnie nie przemawia, bo wynika z tego, że możesz być super dobra, całe życie pomagać z całego serca, ale być niewierząca i pójdziesz do piekła, podczas gdy jakiś morderca się nawróci szczerze (ale jednak swoje złego wcześniej narobił) i mu wybaczono i dozna zbawienia. Bezsens co do zasady. Mnie takie właśnie kwiatki skutecznie od tego wszystkiego odpychają. Bo to jest nielogiczne, niesprawiedliwe i w ogóle bez sensu. Też po cichu liczę, że koniec będzie końcem. Skończy się świadomość i tyle.

Zgadzam się z tobą a jednak tak mówi słowo Boże. Mówi również że człowiek nie może zbawić się przez uczynki czyli właśnie bycie dobrym. Ja oczywiście też się z tym nie zgadzam.

Nic takiego nie mówi. W którymś wykładzie prof. Marcin Majewski, wybitny biblista, dokładnie tłumaczył zapisy Biblii na ten temat. W dużym uproszczeniu, jesteśmy zbawieni dlatego, że Bóg ukochał człowieka. To wystarczy i nie trzeba zasłużyć sobie na tę miłość dobrymi uczynkami. Jest to sprzeczne z naukami KK, ale KK już dawno ma niewiele wspólnego z Bogiem. 

Ja nie wierzę w tego groźnego i mściwego Boga. Żyję blisko natury i wierzę, że jestem częścią jakiejś większej, mądrej i dobrej Całości. W ogóle nie zastanawiam się co będzie po śmierci i staram się żyć tu i teraz, najlepiej jak potrafię.

Wlasnie w tym problem ze biblia jest bardzo pokrętna,w wielu miejscach jedno zaprzecza drugiemu. Im lepiej ją poznawałam, poznaję tym dalej jestem od wiary i to jest fajne, czuję że życie zależy tylko ode mnie.

Ja Biblii nie czytam, ale komu wierzyć bardziej niż naukowcowi, który jest uznanym w świecie biblistą i znawcą tych tekstów? Na YT są jego wykłady i jeden był poświęcony właśnie zbawieniu. Omawiał wiele fragmentów zarówno Biblii jak i pism apokryficznych. 

Wiesz co nie chce mi się teraz szukać tych wersetów bo nie pamiętam gdzie one są i jakieś tam tłumaczenie tego z polskiego na nasze jest dla mnie odwracaniem kota ogonem. I to jest w 1000 latce nie w jakimś tam innym wydaniu. Sama to czytałam będąc swego czasu w zbiorze gdzie czytało się Biblię i dyskutowało nad treścią, nie wiem tego od jakiegoś youtubera.

A prof. Majewski czyta języki oryginalne i zna doskonale szerszy kontekst, od wielu zajmuje się tym zawodowo i zrobił profesurę w temacie... To międzynarodowy autorytet w swojej dziedzinie, ale możesz przecież wiedzieć lepiej, c'nie? 😆😉

Pasek wagi

Tojotka napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Tojotka napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Tojotka napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

ByleDo60 napisał(a):

Noir_Madame napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

Mi od dziecka nie było po drodze z religią. Rodzice wierzący, to tak jakoś siłą rzeczy mnie pchali, gadali na ten temat, ale nawet będąc mała, jakoś mi się to wszystko nie kleiło. Im byłam starsza, tym bardziej do głosu dochodził mój pragmatyzm i naukowe podejście i już całkiem pewne rzeczy nie miały ładu i składu. Nie było jakiejś granicy w której stwierdziłam "Nie no, jednak jestem niewierząca, od dzisiaj koniec" itp. To wyszło tak naturalnie z czasem, że po prostu ten temat dla mnie przestał istnieć. Nie drążę, nie zastanawiam się, nie interesuje mnie to w ogóle. Nie utożsamiam się ani jako osoba wierząca ani niewierząca. Mam to po prostu gdzieś.

To zazdroszczę bo ja do dziś czasem boję się zemsty Boga i muszę sobie tłumaczyć że to głupie i irracjonalne.

jak się boisz zemsty Boga to znaczy że wierzysz ze ten Bóg istnieje tym samym nie możesz powiedzieć że jesteś osobą niewierzącą bo gdzieś z tyłu głowy zostawiasz margines "no a co jeśli"

Jak widać lata prania mózgu zrobiły swoje, nie jest łatwo wyrwać się z tego kłamstwa.

Bo tak na prawdę to do końca nie wiemy jak jest. Można wierzyć, nie wierzyć, wierzyć w co innego ale jednak nie ma się 100% pewnosci. Więc ja się nie dziwię że czasem kogoś nachodzą takie myśli a co jeśli jednak? Natomiast co by nie było to fajnie myśleć że jeśli jakimś cudem okazałoby się że Bóg istnieje to to czy ktoś był dobrym człowiekiem za życia będzie miało większe znaczenie niż to czy wierzył w Boga, w Allacha, w gadająca skarpetę czy był ateistą. To że ktoś jest zagorzałym katolikiem nie oznacza że z góry mu się coś należy jeśli jest ch.wym człowiekiem dla innych.

A widzisz to nie jest takie proste ponieważ Jezus mówi że zbawienie jest damo z łaski. Przykładem na to jest łotr,wynika z tego że musisz wierzyć w Boga, bycie dobrym człowiekiem nie wystarczy.

Ja sama chciała bym żeby po prostu "zgasło światło" nie chcę żadnego życia wiecznego, zbawienia.

Akurat to do mnie nie przemawia, bo wynika z tego, że możesz być super dobra, całe życie pomagać z całego serca, ale być niewierząca i pójdziesz do piekła, podczas gdy jakiś morderca się nawróci szczerze (ale jednak swoje złego wcześniej narobił) i mu wybaczono i dozna zbawienia. Bezsens co do zasady. Mnie takie właśnie kwiatki skutecznie od tego wszystkiego odpychają. Bo to jest nielogiczne, niesprawiedliwe i w ogóle bez sensu. Też po cichu liczę, że koniec będzie końcem. Skończy się świadomość i tyle.

Zgadzam się z tobą a jednak tak mówi słowo Boże. Mówi również że człowiek nie może zbawić się przez uczynki czyli właśnie bycie dobrym. Ja oczywiście też się z tym nie zgadzam.

Nic takiego nie mówi. W którymś wykładzie prof. Marcin Majewski, wybitny biblista, dokładnie tłumaczył zapisy Biblii na ten temat. W dużym uproszczeniu, jesteśmy zbawieni dlatego, że Bóg ukochał człowieka. To wystarczy i nie trzeba zasłużyć sobie na tę miłość dobrymi uczynkami. Jest to sprzeczne z naukami KK, ale KK już dawno ma niewiele wspólnego z Bogiem. 

Ja nie wierzę w tego groźnego i mściwego Boga. Żyję blisko natury i wierzę, że jestem częścią jakiejś większej, mądrej i dobrej Całości. W ogóle nie zastanawiam się co będzie po śmierci i staram się żyć tu i teraz, najlepiej jak potrafię.

Wlasnie w tym problem ze biblia jest bardzo pokrętna,w wielu miejscach jedno zaprzecza drugiemu. Im lepiej ją poznawałam, poznaję tym dalej jestem od wiary i to jest fajne, czuję że życie zależy tylko ode mnie.

Ja Biblii nie czytam, ale komu wierzyć bardziej niż naukowcowi, który jest uznanym w świecie biblistą i znawcą tych tekstów? Na YT są jego wykłady i jeden był poświęcony właśnie zbawieniu. Omawiał wiele fragmentów zarówno Biblii jak i pism apokryficznych. 

Wiesz co nie chce mi się teraz szukać tych wersetów bo nie pamiętam gdzie one są i jakieś tam tłumaczenie tego z polskiego na nasze jest dla mnie odwracaniem kota ogonem. I to jest w 1000 latce nie w jakimś tam innym wydaniu. Sama to czytałam będąc swego czasu w zbiorze gdzie czytało się Biblię i dyskutowało nad treścią, nie wiem tego od jakiegoś youtubera.

A prof. Majewski czyta języki oryginalne i zna doskonale szerszy kontekst, od wielu zajmuje się tym zawodowo i zrobił profesurę w temacie... To międzynarodowy autorytet w swojej dziedzinie, ale możesz przecież wiedzieć lepiej, c'nie? ??

Moze kiedyś bym tego wysłuchała, dzis ny tmam potrzeby zgłębiania wiedzy co kto miał na myśli mówiąc to czy tamto. Nie interesuje mnie ani religia chrześcijańska ani żadna inna w sensie poszukiwania boga. Dla mnie jest to ze wszech miar zła istota jeśli istnieje.

Pasek wagi

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.