- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
22 marca 2009, 15:57
30 sierpnia 2010, 17:38
30 sierpnia 2010, 18:19
30 sierpnia 2010, 18:54
30 sierpnia 2010, 21:57
witam Was, dawno mnie tu nie było... tak mi przykro. Nowym koleżankom się przedstawiam - Małgosia mam na imę. Troszkę poczytałam sobie postó wstecz i opowiem, Wam moją historię... Mieszkamy za granicą już 2 lata, a wyjechaliśmy bo, tuż po urodzeniu ostatniego malucha mąż wrócił po 2 tyg do pracy (miał zwolnienie na mnie - cesarka dróga w ciągu roku) i dostał wypowiedzenie... przeżyliśmy szok, bowiem w sumie mamy 5 dzieci (moich urodzonych 4 jedno męża z 1 małżen.) Kiedy zadzwonił do mnie mąż, płakał, z bezsilności, szlochał jak dziecko. Mnie ścisneło w żołądku i przeraziła mnie śmiertelnie wizja głodu... A tak się zapowiadało. I wiecie co postanowiłam? Kiedy m. wracał do domu z tym wypowiedzeniem, ja kupiłam mu bilet w 1 stronę do Szkocji, tu byli nasi sąsiedzi z Pl, poprosiłam ich o kawałek "podłogi" dla m. Kiedy wszedł w drzwi, ja powiedziałam mu tak, że wiem że oboje nie znosimy rozstań, że nie mamy innego wyjścia i musi jechać w świat... On by biletu nie kupił, nie mógłby ... zostawiłby 2 malenkich dzieci w tym 2 tyg noworodka i żonę po cesarce... wiedziałam, że ja muszę wykonać ten ruch... i wykonałam, trzęsącym głosem i ze łzami dławiącymi gardło powiedziałam... my sobie świetnie poradzimy, mnie już nie boli (kłamałam...) i przytuliłam go mocno mówiąc, wiem, że jesteś dzielny i nawet na chwile nie zwatpiłam... zaczeło się...planowanie co dalej, jak, kiedy my dołączymy (długa rozłąka nie była przewidziana)... zanim wyjechał ja kupiłam bilety dla nas, siebie i dzieci...przed wyjazdem uczył się cokolwiek po angielsku, nic nie umiał, ja zabierałam dzieci z domu na 3-4 godz spaceru, on się uczył, zakuwał jak uczniak...wyjechał, tego nie zapomne do konca zycia, kiedy całowałam go w czoło jak matka, powiedziałam, nie martw sie za 5 tyg będziemy, jak nie znajdziesz pracy ja to zrobię jak przyjadę, choćby nie wiem co... przyżekł mi, że znajdzie szybko prace i ... płakaliśmy wszyscy... zostałam sama...na 4 pietrze z dziećmi 1 roczek, kolejne 4 tyg i 9 lat to trzecie, najstarszy był u mamy mojej i tam został, bał sie tej zmiany (za duży, szkoła, przyjaciele, nastolatek)... rodzinie powiedzieliśmy, że m jedzie na kontrakt z pracy i takie tam, a dlaczego?? Bo sami się bardzo baliśmy a kiedy rodzina dowiedziałaby sie o tym szalonym pomysle, zaczęłoby się.... a tego musieliśmy się wtedy wystrzegać...przez 5 długich tygodni wiecie co robiłam? wysprzedałam wszystko z domu, bo wiedziałam że to jest "one way ticket..." czyli bilet w jedna stronę, do nowej "drugiej ojczyzny", moja okczyzna nie dała mi bezpieczeństwa wychowania dzieci, pomimo wyższego wykształcenia zaliczano mnie "poniekąd do patologii" - 4 DZIECI!!! Kto to widział??? Tylko okoliczności takie... 2 z pierwszego związku bardzo nieszczesliwego, natomiast druga 2 z moim m... bardzo chcieliśmy mieć tez wspólne dzieci i Bóg nam je dał... po tródach wielkich... do szczęscia brakowało podstawy - pieniędzy- pracy... Wysprzedałam wszystko, cały swój dorobek, kwiaty, lodówkę, pralkę, buty, ubrania.... z maleńkimi dziećmi i na 4 piętrze bez windy... dzwoniłam do m. codziennie, on do mnie, MUSIAŁAM DAĆ MU KAWAŁEK DOMU I BEZPIECZEŃSTWA CHOC PRZEZ TELEFON...znalazł pracę, po 2 tyg wynajął małe mieszkanko dla nas, nasze małe gniazdko na dalekiej obczyźnie... A ja, cały dorobek spakowałam do 2 toreb, i do saszetki na szyję ... pożegnanie z rodziną, z mamą, synem, płakaliśmy, ja też...bałam się i nikomu nie mogłam tego wyznać....nawet mamie....martwiła by się...w nocy przyjechała taksówka, 50 km na lotnisko, maluszki spały, ja nie spałam od 48 godzin, bolała mnie głowa, łzy przerazenia dławiły gardło...na lotnisku byłam 3 godz przed startem, bałam sie ze sie spóźnię. Syn starszy był bardzo szczęsliwy i podekscytowany. Wsiadam so samolotu, jedno dziecko zostawiam przy schodkach na dole z drugim lece do samolotu, zostawiam go ze starszym synem i lece po mojego noworodka, przedzieram sie przez wchodzący tłum i nikt mnie nie przepuszcza, płaczę, tłum napiera, zaczełąm krzyczeć...tam na dole jest moje dziecko, proszę muszę przejść. Ludzie sie rozstapili, ktoś krzyknąl, stąd juz ci go nikt nie zabierze...żartowniś, ale to był mój noworodek, na moment beze mnie... dopadłam do wózka, słysze polecenie, że mam złożyć bliźniaczy wózek bo go inaczej nie zabiorą...mam na ręku noworodka, w samolocie 2 dzieci moich... proszę ludzi o pomoc...wręcz błagam, nikt nie chce pomóc, każdy gna do środka coby lepsze mijsce zająć... w końcu obsługa widzi co się dzieje i miły pan położył mi rękę na ramieniu i powiedział, niech pani zostawi ten wózek, zabierzemy go tak jak jest, prosze iść do dzieci... usiadłam, zmordowana, padałam z sił ale adrenalina mnie trzymała. Kołowanie, ustawianie na pas startowy, silniki wyją niemiłosiernie, samolot zaczyna gnać po płycie...odrywa się dziób...patrze w okno i mówię po cichu... żegnaj moja ojczyzno, zawsze będziesz na 1 miejscu w moim sercu, przepraszam, nie sprawdziłam się jako obywatel, emigruję, nie mam juz siły, wybacz...w tym momencie dzwoni telefo, odbieram, mama w słuchawce...córeczko kocham cię...wydukałam ja ciebie też mamusiu....wyłączyłam tel, takie przepisy...lecę... pode mną mój kraj, jeszcze...gnam ku przstworzom, ku nie znanemu, w obca kulturę w nowy kraj....ale do ukochanego, do męża...lot...lądowanie, zbieramy sie do wyjscia, biorę dzieci na ręce, krocze powoli za ludźmi, patrze pod nogi, widzę próg, przstępuje go...wychylam głowę przez drzwi, oslepia mnie październikowe, juz mrożne poranne słońce, pamiętam pierwszy wdech powietrza, mroźny, świerzy i taki...miły....mówię do siebie, witaj nowy krajy, nowa matko ziemio, przyjmij mnie i moja rodzinę na swoje łono, proszę, nie chcemy wiecej juz błąkać sie po świecie...zatrzymałam ta chwile w głowie na zawsze.... tłum ludzi, którzy wyglądali jak rozbitkowie na wodzie z tonacego titanica, obsługa lotniska naprowadzająca samolot, ciagniki lotniskowe, wóżki z bagarzami, oni wyglądali jak ci którzy pływali na łodziach ratunkowych pomiedzzy rozbitkami i wydawali komendy, polecenia... i tez mroźne powietrze, para unosząca sie z ust...ale to nie byli rozbitkowie ze statku, to byli rozbitkowie losu, którzy po dziś dzień podróżuja między rodzina i nowym krajem swojego bytu.... A teraz mijaja 2 lata, od tamtych chwil, mamy już ustabilizowane życie, dzieci fajnie rosnął, i choć życie tez nas nie rozpieszczało, bowiem przez 1 rok było dramatycznie ciężko...ale mielismy cel, wytrwalismy.. mąż otarł sie o śmierć (pisałam kiedyś na tym forum o tym) teraz już jest dobrze.... A Polska? nic tak nie koi mojego serca jak to słowo właśnie...jak polska mowa, polacy, którzy czasem są okrutni na obczyźnie zwłaszcza...ale to są rodacy, moi rodacy z mojej kochanej Polski... Nigdy tu nie będziemy u siebie, mamy tego świadomość, nigdy nie będziemy się czuli tak jak w Polsce, zawsze będziemy jak na "gościnnych występach :) " wiemy to, ale tak widocznie było w planie Bożym, amen.
30 sierpnia 2010, 22:50
wybaczcie mi ortografię, ale okoliczności w jakich pisze te posty przypominają wesołe misateczko, dziki tłumrozkrzyczanych dzieci, biegajacy pies i jescze goście , którzy wpadli na moment... :)
za 4 tyg jade do Polski... pierwszy raz po tych 2 latach
30 sierpnia 2010, 23:23
30 sierpnia 2010, 23:29
31 sierpnia 2010, 00:04
31 sierpnia 2010, 00:09
31 sierpnia 2010, 00:15