Temat: Apogeum grubości, apogeum depresji

Cześć Dziewczyny.

Jestem na tym portalu już jakieś 6 lat. Kilka razy zmieniałam konto. Za pierwszym razem udało mi się schudnąć ale w ciągu 3 lat waga powróciła. Najmniej ważyłam 64 kg i uważam że wtedy wyglądałam najlepiej. Obecnie ważę 76 kg. Rok temu w święta ważyłam 78 kg. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy próbowałam ale za każdym razem nie wychodziło. Za każdym razem jakieś "ale". 

Moim głównym problemem jest niechęć do ćwiczeń i ruchu. Jestem leniwa. Czasem mam zrywy i aż roznosi mnie energia ale to tylko chwilowe. 

Wszystko mnie dobija, przytłacza. Czuję wstręt do siebie i swojego ciała. Nie umiem patrzeć w lustro bo naprawdę, bez przesadzania brzydzę się sobą. Mam mężczyznę który miał wiele kobiet i to też jest przyczyną mojego złego samopoczucia bo wszystkie był szczupłe i w miarę ładne. Mam wrażenie, że z biegiem lat brzydnę, robię się rozlazła. Kiedyś byłam promyczkiem, nawet rok temu kiedy ważyłam jeszcze więcej. Miałam to "coś". Gdyby nie to, że wiem ile ważyłam rok temu to patrząc po zdjęciach mam wrażenie że byłam wtedy 10 kg szczuplejsza. Czy jest możliwe że mimo tego że na wadze jest prawie tyle samo ciało jednak zmieniło się i wyglądam grubiej? Oprócz tego mam po prostu obrzydliwe ciało. Pojawiły się rozstępy, z którymi nigdy nie miałam problemu (od razu białe i takie drobne niteczki). Mam przeraźliwy cellulit, naprawdę moje ciało wygląda jak ciało 60 latki. I nie widać tego na zajęciach które dołączam poniżej. Myślę, że w rzeczywistości wyglądam dużo gorzej niż na nich. Nie mam takich w miarę ładnych nóg jak na tym zdjęciu.

W zasadzie nie wiem jaki mam typ figury. Kiedyś była to gruszka - teraz już nie wiem. Praktycznie wcale nie mam piersi (nago wyglądają obleśnie. Są małe i niekształtne, po prostu odrośnięta, stożkowata narośl skórna) za to mam grube uda i bardzo dużą pupę. Kiedyś wyglądałam bardzo apetycznie, nosiłam rozmiar 40 i miałam bardzo kobiecą figurę, a dziś? Otłuszczone ramiona i obrzydliwe męskie plecy. Zaczyna mi też rosnąć brzuch nad którym nie mogę zapanować bo czegokolwiek nie zjem to od razu mi go wysadza i czuję jakby żołądek miał mi wybić żebra. Nogi obcierające się o Ciebie, pupa która jest strasznie odstająca. Ogólnie widzę, że wyglądam jak zapuszczona podstarzała kobieta. Nie dość że gruba to jeszcze moja skóra woła o pomstę do niego a nie potrafię nic z tym zrobić ;( nie mam już łez, teraz tylko się śmieję. Apogeum osiągnęłam wczoraj kiedy wybrałam się na zakupy do galerii aby kupić sukienkę na sylwestra. Tak bardzo chciałam ładnie wyglądać, oczarować mojego chłopaka i wszystkich innych ludzi. I co? Zobaczyłam w prawdziwym świetle swoje ciało, dopiero wczoraj korzystając z luster w przymierzalni zobaczyłam jak wyglądam naprawdę. Jak bardzo zapuszczona jestem. A mimo to i tak siedzę i pożeram czekoladę. 

Co zrobić? Co zrobić żeby w końcu zacząć korzystać z życia, nabrać pewności siebie i nie wstydzić się nagości, korzystać z seksu jak najwięcej? Mam dość, nie umiem o siebie zawalczyć. Nie jestem na tyle silna by się w sobie zebrać i odmówić jedzenia czy wziąć się za ćwiczenia bo wiem że i tak polegnę... Jestem słaba

164 cm /76 kg

Cyrica napisał(a):

Wilena napisał(a):

Może odpowiem na pytanie co jest złego w tym, żeby twierdzić, że każdy znajdzie sport, który polubi. Bo, że watro takiego szukać nie wątpię, warto, nie wierzę tylko w to, że każdy znajdzie. A co jest złego w twierdzeniach "każdy znajdzie sport, który polubi" i innych tego typu? - że to kłamstwo, oszukiwanie ludzi, dawanie im złudnej nadziei. To jak już pisałam zabija motywację, bo zaczynasz myśleć, że z Tobą coś musi być nie w porządku. No bo skoro niby każdy może polubić, a Ty już wypróbowałaś praktycznie wszystkie dyscypliny i dalej nic to znaczy, że coś jest nie tak.
Bo jest nie w porządku. Kiedy zamiast wydzielania endorfin (co jest naturalnym prawidłowym procesem fizjologicznym mającym prowokowac człowieka do ruchu by zdobywał to co mu potrzebne do życia) wydzialają się wkurwiny, to znak że pewne połączenia u mózgu nie działają jak powinny. Z różnych powodów, nie wnikajmy jakich bo to nie ma znaczenia.Ale teraz jeszcze inna rzecz. Zamień sobie słowo "sport" na słowo "ruch", bo w sumie czymże innym jest sport jak nie konkretną zorganizowana i nazwaną forma ruchu. I nagle się okaże, że człowiek kiedy się porusza ma się zupełnie lepiej niż kiedy się nie porusza. Katalog czynności ruchowych jest znacznie szerszy niż dyscyplin sportu ujętych technicznie (tak jak ktoś kto nie lubi się uczyć języków niekoniecznie nie lubi się uczyć zupełnie niczego). Ktoś nie lubi biegać, ok. Ale może spodoba z uwagi na walory estetyczne spodoba mu się spacer, z dnia na dzień coraz dłuższy, coraz szybszy, w trudniejszym terenie, aż w końcu wielokilometrowe rajdy w grupach. Ktoś nie ma namietności do godzinnego pływania od krawędzi do krawędzi basenu. Ok, ale może spodoba mu się moczenie tyłka w wesołym towarzystwie na aquaerobiku, a potem już z racji tego się na tym basenie znalazł przepłynie trzy długości, następnym razem pięć, i tak dalej, bo satysfakcjonuje raczej coś co nie męczy i nie zniechęca. Ja nie cierpię bezsensownych schematycznych, powtarzalnych ćwiczen i ich nie wykonuję, uwielbiam rekreacyjną jazdę rowerem z uwagi na zupełnie inne walory, przy czym okazuje się ze z początkowych 20 wysapanych żałośnie kilometrów aktualnie robię jakieś 70 bez wiekszego trudu i to już jest konkretny element "sportowy", oczywiście do momentu kiedy mi pan mąż nie zacznie sprawdzać statystyk nie próbuje motywować prędkościami czy dystansami, bo mi rura mięknie i mam ochotę zdzielić go pompką. Wiele kobiet uwielbia tańczyć, chodzi na imprezy, do dyskotek, sa po tym zadowolone, miło pobudzone. A przecież są też formy tańca czy innego ruchu tego typu, które już można uznać za "sport" i również można wykonywać w grupie i się tym bawić. Tylko jak się człowiek uprze że nie, no to nie.

Mogłabym poprosić o jakieś źródło udowadniające, że faktycznie "coś jest ze mną nie w porządku"? Tylko nie artykuły z prasy kobiecej z nagłówkami krzyczącymi, że "sport to endorfiny", ale rzetelne naukowe opracowanie. Przecież endorfiny to nic innego niż hormony łączące się z odpowiednimi receptorami i wywołujące przez to określoną reakcję. Tylko, że to jest cała grupa hormonów, jedne działają silniej, inne słabiej, u każdego człowieka układ hormonalny działa trochę inaczej i to może mieścić się w granicach normy. Gdyby było inaczej to np. każda kobieta w określonym wieku musiałaby mieć TSH na poziomie 1,34 - a tak nie jest, norma będzie od iluś do iluś. To samo z hormonami, nie u każdego działają tak samo, a jeszcze dodatkowo dochodzi wpływ czynników zewnętrznych i osobistych preferencji (w końcu nie każdy lubi to samo i chyba nie jest to nienormalne? gdyby było inaczej to każdy z nas musiałby leżeć z rozkoszą na plaży, bo opalanie też wyzwala endorfiny, a przecież są ludzie, którzy wolą wybrać się pozwiedzać, niż leżeć plackiem na Słońcu - też z nimi coś jest nie tak?). Plus oczywiście kwestia tego, że przecież nie każda aktywność fizyczna wyzwala te same hormony i nie w takim samym stężeniu - na część osób coś może po prostu nie działać, albo słabiej działać i to zupełnie naturalne. 

Ja nie lubię tańczyć (dodam, że dyskoteki - ten huk i światła potrafią u mnie wywołać atak migreny z aurą, a niekoniecznie mam ochotę faszerować się morfiną, bo ktoś mi zarzuci, że się "upieram"). Rower jeszcze przełknę, ale nie, nie sprawia mi to przyjemności - po prostu jazda na rowerze niesie ze sobą mniej nieprzyjemności niż np. bieganie. I dalej nie rozumiem co to za argumenty "bo ja lubię rower", albo "bo komuś tam się spodobał aquaerobic". No i? Co z tego wynika? A ja nie lubię i mojej koleżance się nie spodobał. Przecież dyskusja na takim poziomie sensu nie ma. 

Jeszcze trafia do mnie argument Jurysdykcji, że nie próbowałam wszystkiego. Curlingu akurat próbowałam, nie podobało mi się, ale skoku o tyczce faktycznie nie. I jak pisałam nie próbowałam np. sportów ekstremalnych, pewnie więcej by się tego znalazło, bo co chwila ktoś wymyśla nowe dyscypliny, czy niektóre po prostu nie są u nas znane. Tutaj się mogę zgodzić, może gdybym zaczęła skakać o tyczce nagle stałoby się to dla mnie przyjemnością. Tego nie neguję, bo tego nie wiem - ale wciskanie ludziom argumentów na zasadzie "bo ja lubię" jest strasznie ograniczonym myśleniem. A jeszcze odnośnie tej tyczki, pytanie jak długo trzeba próbować i ile prób trzeba przejść, żeby móc stwierdzić, że się czegoś nie lubi? Bo na tej zasadzie to za chwilę się okaże, że powinnam zagrać w jakąś tradycyjną grę plemienia z dorzecza Amazonki, bo może to mi się spodoba akurat. Znowu na przykładzie tych języków - to trochę tak jakby oczekiwać, że ktoś zacznie się uczyć każdego języka świata, bo inaczej nie może powiedzieć, że ta nauka mu nie sprawia przyjemności (mimo, że 50 razy zaczynał, próbował i się wykańczał przy tym psychicznie). 

dubel

No jakbym policzyła wszystkie dyscypliny, których próbowałam, to wyszłoby mi sporo, zanim zabrałam się za kulturystykę. No ale ja też nie próbowałam na czuja, tylko konkretnie szukałam czegoś, co w teorii mogłoby mi odpowiadać. Wiedziałam po wuefach, że na pewno odpadają sporty grupowe i bieganie. Ruch w terenie u mnie się nie sprawdza, X sportów odpada przez kolana, na taniec jestem zbyt niepewna siebie, konie są za drogie i za daleko. Dywany mnie nie stymulują ambicjonalnie, crossfit budzi we mnie agresywne, negatywne emocje, w pływaniu nie lubię tej otoczki chlorowo-basenowej. Do jogi nie mam kompletnie predyspozycji. Skoku o tyczce nie próbowałam, ale bardzo lubiłam skoki w dal. Pasowały mi łyżwy, mam wrażenie, że wspinaczka skałkowa też by dała radę.

Heh, do 24 roku życia uważałam, że jestem totalnym anty sportowcem, nigdy tego nie polubię i nigdy nie będę w żadnej dyscyplinie dobra. Moi znajomi są w szoku, że mi się tak odmieniło.

Wiesz co Wilena, jeśli to nie jest figura retoryczna, to ja mogę nawet poszukać czegoś w wolej chwili na temat tych endorfinek itd..

W sumie jak teraz o tym myślę, to chyba czytałam kiedyś coś na temat ludzi, którym intensywna aktywność nie służy. Tzn. wręcz sprzyja u nich tyciu i problemom hormonalnym. Ale nie pamiętam gdzie i kiedy dokładnie. I co definiowało intensywną aktywność.

w kwestii endorfin sama sobie odpowiedziałaś, tylko "działa słabiej" to nie to samo co "nie działa". I przestań z tym sportem, bo tak donikąd nie zajdziemy. Poruszanie i aktywność ciała, poprawa krażenia, dotlenienie, płynna praca stawów, prawidłowy gorset miesniowy utrzymujacy ciało w pionie, to wszystko wpływa na brak zmeczenia i bólu, czyli zwykłego życiowego dyskomfortu. Cała przyjemność z leżenia na plaży pryska jak bańka mydlana kiedy człowiek nie ma siły podnieść się z koca zawlec zwłok do pokoju. Wówczas rzeczywiście słowo "sport" może się wydawać tożsame z "torturą". I nie chodzi o to "bo ja lubię to Ty też", żadna z nas nie użyła takiego sformułowania i go nie użyje. To po prostu informacja że ktoś znalazł, bez dopisywania filozofii, zwykłe wypunktowanie możliwości. Można by oczekiwać, że ktoś jeszcze odpowie co znalazł dla siebie. A jak nic, to tylko propozycja by szukać dalej. Chyba że wolisz aby stanąć na stanowisku, że już na pewno nie ma dla niego nadziei, ale nie wiem czy to jest najlepsza rada dla autorki watku. O Tobie nie mówię, bo Ty już wiesz.

jurysdykcja napisał(a):

No jakbym policzyła wszystkie dyscypliny, których próbowałam, to wyszłoby mi sporo, zanim zabrałam się za kulturystykę. No ale ja też nie próbowałam na czuja, tylko konkretnie szukałam czegoś, co w teorii mogłoby mi odpowiadać. Wiedziałam po wuefach, że na pewno odpadają sporty grupowe i bieganie. Ruch w terenie u mnie się nie sprawdza, X sportów odpada przez kolana, na taniec jestem zbyt niepewna siebie, konie są za drogie i za daleko. Dywany mnie nie stymulują ambicjonalnie, crossfit budzi we mnie agresywne, negatywne emocje, w pływaniu nie lubię tej otoczki chlorowo-basenowej. Do jogi nie mam kompletnie predyspozycji. Skoku o tyczce nie próbowałam, ale bardzo lubiłam skoki w dal. Pasowały mi łyżwy, mam wrażenie, że wspinaczka skałkowa też by dała radę. Heh, do 24 roku życia uważałam, że jestem totalnym anty sportowcem, nigdy tego nie polubię i nigdy nie będę w żadnej dyscyplinie dobra. Moi znajomi są w szoku, że mi się tak odmieniło.Wiesz co Wilena, jeśli to nie jest figura retoryczna, to ja mogę nawet poszukać czegoś w wolej chwili na temat tych endorfinek itd..W sumie jak teraz o tym myślę, to chyba czytałam kiedyś coś na temat ludzi, którym intensywna aktywność nie służy. Tzn. wręcz sprzyja u nich tyciu i problemom hormonalnym. Ale nie pamiętam gdzie i kiedy dokładnie. I co definiowało intensywną aktywność.

Odnośnie endorfinek to naprawdę chętnie coś sensownego poczytam. Szukałam kiedyś informacji na ten temat i albo to są artykuły właśnie typowo z prasy kobiecej (na zasadzie "ćwicz, wyzwolą się endorfiny, będziesz piękna, młoda i wiecznie szczęśliwa"), albo jakieś wzmianki o tym, że nie u każdego endorfiny wyzwalane są tak samo, nie w takiej samej ilości i nie wszystkie "endorfinogenne" czynności (czyli właśnie sport, jedzenie czekolady, opalanie) na daną osobę muszą zadziałać - ale właśnie wzmianki, konkretów mało (chociaż przyznam, że też nie grzebałam za tym jakoś szczególnie). 

Odnośnie tego, że aktywność niektórym nie służy - może czytałaś bloga, albo oglądałaś filmik Azjatyckiego Cukru? Ona kiedyś mówiła o tym, że jak regularnie ćwiczyła i się wręcz zmuszała do aktywności fizycznej to się czuła gorzej niż wtedy co sobie odpuściła i że jej to nie bardzo służyło. To kojarzę, ale jak przez mgłę, bo to dawno było. 

No i serio, ja się nie upieram, ja naprawdę próbowałam. Do 24 urodzin mi zostały cztery miesiące i prawdę powiedziawszy na jakieś zmiany się nie zapowiada. Gry zespołowe wywołują u mnie agresję, tak mam, nie potrafię przegrywać, więc nawet porażkę w podwórkowym meczu siatkówki potem odchorowuję. Bieganie to już w ogóle mam ochotę się rozpłakać, wszelkie skoki w dal, przez kozła, płotki i tak dalej to najgorsze wspomnienie ze szkoły. Siłownia, dywanówki, aerobic, joga i ten typ aktywności mnie z kolei na śmierć nudzą (podobnie narty - ile razy można zjechać z góry, łyżwy - ile razy można jeździć w kółko, rower - ile razy można kręcić nogami, jazda konna - no ile razy można włazić na konia, podejrzewam, że nawet jakby mi dali jednorożca to by to nie pomogło i tak dalej), a jak mnie nudzą to znów - robię się agresywna. To niby mogłabym iść nie wiem, np. na boks skoro i tak sport wyzwala u mnie agresję, nawet byłam - problem polegał na tym, że nijak mi ten trening agresji nie pozwolił rozładować. A już najgorsze było to, że jak byłam gruba to ludzie byli pierwsi do udzielania mi dobrych rad, prosto z serca (teraz jakoś ucichło, bo jak wyglądam normalnie to jakoś mniejsza chyba ochota żeby się wtrącać). Właśnie w stylu "spróbuj tego, czy tamtego, na pewno ci się spodoba", "idź na lodowisko, zobaczysz, że to pokochasz" i nieśmiertelne "bo stryjeczny wuj szwagra mego drugiego męża nie lubił sportu, a teraz zaczął biegać (tu wstaw cokolwiek: pływać, skakać, wiosłować) i to kocha, ty też tak możesz". No to człowiek wierzy na początku, jak idiota idzie na kort, na lodowisko, na basen, na siłownię, bo przecież "jak stryjeczny wuj szwagra może to ja też", po czym jakoś miłości brak. No i znowu człowiek zły, bo go "oszukali". Jak dla mnie to ta scena ze Shreka jest idealnym opisem sytuacji, takie "szczucie/zmuszanie" ludzi (oczywiście jakiegoś ułamka osób, bo zgadzam się, że większość pewnie sobie coś co polubi znajdzie):

Cyrica napisał(a):

w kwestii endorfin sama sobie odpowiedziałaś, tylko "działa słabiej" to nie to samo co "nie działa". I przestań z tym sportem, bo tak donikąd nie zajdziemy. Poruszanie i aktywność ciała, poprawa krażenia, dotlenienie, płynna praca stawów, prawidłowy gorset miesniowy utrzymujacy ciało w pionie, to wszystko wpływa na brak zmeczenia i bólu, czyli zwykłego życiowego dyskomfortu. Cała przyjemność z leżenia na plaży pryska jak bańka mydlana kiedy człowiek nie ma siły podnieść się z koca zawlec zwłok do pokoju. Wówczas rzeczywiście słowo "sport" może się wydawać tożsame z "torturą". I nie chodzi o to "bo ja lubię to Ty też", żadna z nas nie użyła takiego sformułowania i go nie użyje. To po prostu informacja że ktoś znalazł, bez dopisywania filozofii, zwykłe wypunktowanie możliwości. Można by oczekiwać, że ktoś jeszcze odpowie co znalazł dla siebie. A jak nic, to tylko propozycja by szukać dalej. Chyba że wolisz aby stanąć na stanowisku, że już na pewno nie ma dla niego nadziei, ale nie wiem czy to jest najlepsza rada dla autorki watku. O Tobie nie mówię, bo Ty już wiesz.

No nie wiem. Bierz pod uwagę wpływ czynników zewnętrznych. Tak jak z tą plażą, przecież Słońce to witamina D, co jest dobre dla naszych kości, też endorfiny, opalanie powinien kochać każdy. Albo czekolada (zwłaszcza gorzka), magnez, przecież magnez nam jest potrzebny, endorfiny, też powinien się każdy zajadać. No a nie każdy lubi opalanie i nie każdy lubi czekoladę, bo ktoś jest blady i łatwo ma poparzenia, bo go od Słońca głowa boli, bo mu się nie chce leżeć plackiem na plaży, bo woli ten czas spędzić inaczej (na czynności, które w teorii endorfin nie wywołują), bo czekolada gorzkawa i nie jego smak. To samo ze sportem, niby endorfiny, ale jednak pot, zmęczenie, potem być może zakwasy, ryzyko urazów (ja się np. boję skakać przez płotki po tym jak widziałam jak dziewczyna się wywróciła i leżała we krwi), obrzydzenie (ja się np. nie brzydzę basenu, ale rozumiem, że inni mogą mieć obiekcje), czy po prostu zwykła nuda. 

A odnośnie autorki wątku - ja radzę, żeby szukała, bo może faktycznie trafi na coś co jej się spodoba i zacznie jej sprawiać przyjemność - i w sumie tego życzę każdemu kto chce coś w swoim życiu zmienić i zacząć ćwiczyć. Ale jeżeli wypróbuje ileś dyscyplin i nadal sport będzie torturą, nie przyjemnością to radzę, żeby sobie nie dała wmówić, że coś jest z nią nie w porządku, że przecież powinna, że to takie naturalne i bla, bla, bla. Bo wtedy łatwo się poddać, jak już takie niby wspierające (a tak naprawdę wredne) komentarze ściągną człowieka w dół. Tylko żeby podeszła do sprawy zdroworozsądkowo i uznała, że ok nie lubi i raczej nie polubi, ale będzie ćwiczyć po prostu dla zdrowia i dla lepszego wyglądu. 

Wilena, ja nie chcę się przepisywać po raz kolejny, ale naprawdę, zapomnij o tym sporcie, o tym pocie, łzach, zmuszaniu się, dobrych radach i jedynej słusznej koncepcji że "sport to zdrowie" i kazdy musi, bo to nie o to kompletnie chodzi. Człowiek obolały i zmęczony to człowiek wkurwiony, zgodziłam się z tym od razu, bo też tak mam. Ale człowiek zastały i nie ruchawy, to człowiek zmęczony i obolały non-stop, a zatem wieczne wkurwiony i nie bedę się bawić tu w eufemizmy chociaż na forum przeklinać nie należy ;)

I nie mogę tu nie wspomnieć, że czas działa na naszą niekorzyść i dalej jest coraz gorzej. Potraktuj to jak chcesz, ale w porównaniu do Ciebie jestem stara ciotka i możesz wierzyć lub nie, ale w towarzystwie starych ciotek i wujków to juz nie jest tabu, chociaż robi sie dobrą mine do złej gry. Więc tak, opalanie jest przyjemne, czekolada jest przyjemna, ba, alkohol jest przyjemny, tylko kac po tym wszystkim juz nie, jesli człowiek zaczyna budzić się we własnym odczuciu niepełnosprawny. A jeśli niepełnosprawne budzą się dwudziestolatki, to jest zatrważające. 

Nie trzeba kochać ćwiczeń, ale nie jest w porządku jesli poruszanie ręką, nogą czy głową staje się przykrą dolelegliwością, bo holistycznie rzecz ujmując, nie da się mieć wtedy dobrych myśli. Więc nie sport, jako poziom hard, a ruch jakikolwiek jako poziom normal, a potem jak kto chce.

Cyrica napisał(a):

Wilena, ja nie chcę się przepisywać po raz kolejny, ale naprawdę, zapomnij o tym sporcie, o tym pocie, łzach, zmuszaniu się, dobrych radach i jedynej słusznej koncepcji że "sport to zdrowie" i kazdy musi, bo to nie o to kompletnie chodzi. Człowiek obolały i zmęczony to człowiek wkurwiony, zgodziłam się z tym od razu, bo też tak mam. Ale człowiek zastały i nie ruchawy, to człowiek zmęczony i obolały non-stop, a zatem wieczne wkurwiony i nie bedę się bawić tu w eufemizmy chociaż na forum przeklinać nie należy ;)I nie mogę tu nie wspomnieć, że czas działa na naszą niekorzyść i dalej jest coraz gorzej. Potraktuj to jak chcesz, ale w porównaniu do Ciebie jestem stara ciotka i możesz wierzyć lub nie, ale w towarzystwie starych ciotek i wujków to juz nie jest tabu, chociaż robi sie dobrą mine do złej gry. Więc tak, opalanie jest przyjemne, czekolada jest przyjemna, ba, alkohol jest przyjemny, tylko kac po tym wszystkim juz nie, jesli człowiek zaczyna budzić się we własnym odczuciu niepełnosprawny. A jeśli niepełnosprawne budzą się dwudziestolatki, to jest zatrważające. Nie trzeba kochać ćwiczeń, ale nie jest w porządku jesli poruszanie ręką, nogą czy głową staje się przykrą dolelegliwością, bo holistycznie rzecz ujmując, nie da się mieć wtedy dobrych myśli. Więc nie sport, jako poziom hard, a ruch jakikolwiek jako poziom normal, a potem jak kto chce.

Wiesz co? Poddaję się. Zachowujesz się dokładnie tak samo jak w tym temacie o zebraniu, gdzie rodzice w obecności mamy niepełnosprawnej dziewczynki zaczęli tę dziewczynkę wyzywać od debilki, która ich dzieci pozaraża (jasne, mając po prostu problemy ze słuchem z tego co pamiętam). Wtedy ich usprawiedliwiałaś i nie dało Ci się wytłumaczyć, że nie, takie zachowanie nie jest ok, bo Ty wiedziałaś lepiej i dla Ciebie było to do usprawiedliwienia. Teraz też wiesz lepiej, jak Ty lubisz opalanie, alkohol i czekoladę to każdy musi lubić, bo Ty tak chcesz, Ty tak masz, więc tak musi być. Nie mam ochoty prowadzić dyskusji na takim poziomie. Na Jurysdykcję się zdenerwowałam, bo pisała, że argumentów podawać nie musi, ale potem jednak się okazało, że da się normalnie porozmawiać i te argumenty wymienić. Z Tobą nie, opalanie, czekolada, sport i alkohol to same przyjemności, bo Cyrica tak napisała, więc tak jest. Jasne, uwierzyłam na słowo, lecę na siłownię, potem na solarium, a na końcu po wódkę. No i kupię przy okazji bratu czekoladę, której nie lubi, to się chłopak zdziwi, że od dzisiaj już lubi ;) 

Boszzz, przestań. Przecież piszę, że to mogą być rzeczy wobec których się odczuwa przyjemnośc, czyli dokładnie powtarzam Twoje przykłady w tym samym kontekście :| I tylko potem trochę "ale". I proszę, daruj sobie wobec mnie zaczepki o poziomach, bo to troche jakby... nie Twój poziom. Chyba, że sie mylę ;)

Czytajac wasza dyskusje , wniosek jest jeden :

Nie kazdy lubi "sport " " ruch" jednak kazdy powinien traKtowac go jako srodek do celu , czy to lepsza sylwetka, czy zdrowsze cialo .

Autorka postu podkreslala, ze nie lubi sportu , jednak oczywiste, ze musi go uprawiac, albo przynajmniej wiecej sie ruszac jesli chce wygladac dobrze. A to Co lubi czy nie lubi to Juz drugi plan. Albo bedzie w blednym kole odchudzania i wiecznego jojo. 

Cyrica napisał(a):

Boszzz, przestań. Przecież piszę, że to mogą być rzeczy wobec których się odczuwa przyjemnośc, czyli dokładnie powtarzam Twoje przykłady w tym samym kontekście :| I tylko potem trochę "ale". I proszę, daruj sobie wobec mnie zaczepki o poziomach, bo to troche jakby... nie Twój poziom. Chyba, że sie mylę ;)

To teraz sama sobie przeczysz, bo w poprzednich wypowiedziach usilnie usiłowałaś wykazać, że z człowiekiem, który nie odczuwa przyjemności ze sportu musi być coś nie tak (bo przecież endorfiny). Jak coś (przynajmniej w teorii wywołuje skok endorfiny) to każdy musi to odbierać jako przyjemne. Po czym napisałaś wprost, że "tak, opalanie, alkohol i czekolada" są przyjemne - czyli jak mniemam nadal się trzymasz tego, że jak coś powinno wyzwalać endorfiny to musi być przyjemne. A nagle zmiana frontu, że można odczuwać przyjemność, nie musi się (a jak nie to z kimś jest coś nie tak). Przedtem miałaś trudności ze sformułowaniem swoich myśli, czy teraz Ci po prostu głupio, że próbowałaś narzucać komuś swoje zdanie, bo nie bardzo rozumiem? I nie wiem czy mój poziom, czy nie - po prostu obserwuję, że ostatnio jesteś okrutnie nieobiektywna, co widać w praktycznie każdym temacie. Najpierw próbowałaś usprawiedliwiać obrażanie niepełnosprawnej dziewczynki, teraz rozstrzygasz, co lubi ludzkość. Naprawdę nie widzę sensu dyskusji na takim poziomie, niezależnie od tego czy stwierdzenie tego jest poniżej poziomu, czy też nie.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.