Temat: Napady głodu

Witam, 

Od kilku miesięcy zmagam się z napadami głodu o częstotliwości 2 razy na tydzień/raz na tydzień/raz na dwa tygodnie. 
Odżywiam się produktami nieprzetworzonymi, bardziej białkowo-tłuszczowo, bez żadnych eliminacji poza cukrem białym. 4 posiłki, duże śniadanie, głównie tryb siedzący. 
Rzucam się na jedzenie wysokokaloryczne, głównie tłuszcz (orzechy) i nabiał (twarogi, serki wiejskie, jogurty, żółte sery). Wydawałoby się, że takie problemy wynikają ze zbyt niskiej podaży kalorycznej, ale wielokrotnie wyliczyłam, że zjadam 1800-2500 kcal na dzień. 173 cm wzrostu, waga w normie, bliżej dolnej granicy.

Kiedy napady przeciągają się do kilku dni, to tyję, ale w sumie niewiele w porównaniu do pochłoniętych tysięcy kcal. W pozostałe dni wydaje mi się, że jem ok a tu nagle przychodzi dzień, kiedy w ogóle nie mogę się najeść - żołądek bez dna. 
Myślałam, że to może pasożyty albo inne problemy z wchłanianiem, bo badałam cukier oraz tarczycę - wszystko w normie. Co uważacie, co jeszcze powinnam zrobić, jaka może być przyczyna?

Dziękuję za wszystkie odpowiedzi, wydaje mi się, że w każdej są zebrane niewielkie przyczyny, których nie zauważałam, a może w połączeniu dają taki efekt. Tzn. 1 może z orzechów (które są jednym z głównych źródeł kalorii w moim jadłospisie) przyswajam mniej kalorii niż wyliczają tabele. Żeby uwolnić energię z orzechów organizm musi się bardziej napracować niż gdybym dostarczyła je w olejach/oliwie z oliwek, a przynajmniej gdzieś tak czytałam. Więc w sumie jak mam szybki metabolizm to może część przelatuje tak jak nasiona, których się nie zmieli - niestrawiona.

2. Może zaniżam swoją aktywność fizyczną, bo bardzo lubiłam sport zanim zaczęłam chodzić ciagle głodna, więc nadal czasami to powraca. Często prowadzę intensywny tryb życia, a w weekend dodatkowa aktywność żeby odreagować stres. No i rzeczywiście kiedy jestem najedzona, to wszędzie mnie pełno. Myślałam, że podwyższony poziom kortyzolu (tak, zbadałam) raczej powoduje spowolnienie metabolizmu i odkładanie tkanki tłuszczowej na brzuchu, więc jak się stresowałam to jadłam mniej żeby przypadkiem tak się nie stało Haha No i w sumie wszystko jasne

Ale i tak dziwi mnie ilość jedzenia, jaką muszę przemielić, żeby dobrze się czuć. Przecież to wychodzą 4 posiłki po minimum 600-700 kcal, a planuję zacząć studia w innym mieście, więc nie wiem jak wydolę z gotowaniem zdrowej szamy. A rzucać się co kilka dni nawet na „normalne” produkty typu jajka, sery, awokado jest totalnie bez sensu, spowalnia metabolizm i ogólnie wyrządza nieprawdopodobne szkody w organizmie. Nie polecam. 
Wilczogłodna postawiła kiedyś hipotezę, że w napadzie (u mnie raczej po prostu dzień jedzenia tak dużo że ciężko się ruszyć a nie napchanie się słodyczami i potem płacz) pochłaniamy dodatkowo 2 razy tyle co było deficytu od ostatniego incydentu. Czyli jeżeli zjem + 5 tys dodatkowo raz w tygodniu to wychodzi 700 więcej na dzień, czyli że 350 za mało dziennie się zjadało. Ale raczej zacznę od 150-200 i zobaczę jak będzie. 

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.