Tak z ciekawości postanowiłam spisać, co właściwie jem cały dzień i złapałam się za głowę. Ja ciągle jem, co chwile coś i cały dzień zbieram te kalorie jakbym kolekcjonowała aby otrzymać nagrodę. Masakra.
Ostatnia słabość to śliwki… Mogłabym je jeść i jeść. Zwłaszcza na ciepło. W cieście, albo z kompotu. Hit sezonu-śliwki pod kruszonką, przepyszny deser.
Dobrze, że sezon się kończy, choć śliwek pełna zamrażarka, to nie wiem jak to będzie. Chętkę na winogrona opanowałam, choć niezmiennie są w biedronce w promocji. Nie kupuję i już.
Wczoraj poza śliwkami wpadły kruche ciasteczka i wieczorem paka chipsów. Nie mam do siebie siły. Nie panuję nad własnym apetytem.
Dawno nie pisałam o pielęgnacji twarzy, a tu odkryłam, a właściwe przekonałam się do kwasu glikolowego. Hit. Buzia jak pupcia niemowlęcia :) a to tylko 7% kwas. Mam kilka serów aktywnych, w tym oczywiście retinol i w sumie co drugi dzień nakładam na buźkę coś co poprawia jej kondycję. Przede mną zwiększenie stężenia retinolu do 1 procenta. Czekałam do września, żeby w lato nie przesadzić z tym dobroczynnym specyfikiem. Poza retinolem i kwasem glikolowym jest jeszcze kwas migdałowy i dwa sera do cery tłustej. Priorytetem jest zmniejszenie przetłuszczania się twarzy, bo mam cerę tłustą, mimo wieku i o ile na takiej mniej widać zmarszczki i wolniej się starzeje, to do szału mnie doprowadza to świecenie. Taka widać moja uroda, bo nic nie pomaga.