Temat: Śmierć

.

wierze w reinkarnacje wiec moim zdaniem smierci nie ma. Wymieniasz tylko zuzyte cialo na nowe. Wiec jakos sie smierci nie boje. Jedyne co mnie wkurza to to ze zapomne poprzednie wcielenie

Pasek wagi

Czesto myślę o śmierci, ale nie potrafię tego "poczuć" w sensie sobie wyobrazić. Nie chciałabym umrzeć przed rodzicami żeby nie byli przez to nieszczęśliwi, ale samej śmierci się nie boję. Boję się bardziej jakiejś choroby, cierpienia, tylko o tym wolę nie myśleć. Moim zdaniem śmierć to koniec, nie jestem religijna. 

Moja filozofia o śmierci xD

Naszym życiem rządzi strach jeśli tylko na to pozwolimy. Boimy się wszystkiego co nieznane, a lęk przed śmiercią towarzyszył człowiekowi od zawsze. By przełamać ten lęk człowiek szukał oparcia w czymś silniejszym od niego i tak powstawały religie. Najpierw w rzeczy widzialne jak słońce, wiatr czy wielkie drzewa, a potem przechodził do bardziej zaawansowanych teorii.

Chcemy wierzyć, że ktoś nas zbawi, uleczy, pomoże, otoczy opieką i spełni nasze prośby. Jesteśmy gotowi  za tą nadzieję oddać naprawę wiele z naszych wysiłków czy pieniędzy. Wznosimy modlitwy, odprawiamy rytuały, umartwiamy się i dajemy jałmużnę, a czasem naprawdę grubą kasę by zyskać spokój od trapiących nas obaw i lęków. Ci którzy dają ludziom nadzieję mają całkiem niezłe dochody, a ich pałace i świątynie kapią od złota. Jedynie praktyczni żydzi nie tracą kokosów na swoją religię, przez co są solą w oku innych religii bo psują rynek i dają "zły przykład". No i jeszcze świadkowie Jehowy.

Każdy Bóg jest miłością i każdy daje podobny dekalog do przestrzegania. Część religii poszła dalej i wykorzystuje bardziej jednych członków (najczęściej kobiety) żeby innej części było lepiej, a wszystko dla Bożej chwały.

Skoro Bóg jest miłością to czego się bać? Przecież nas zrozumie i wybaczy (nawet jak proboszcz nie dał rozgrzeszenia ).


Od dawna nie odczuwam strachu przed śmiercią, można powiedzieć, że jestem na nią przygotowana. Dziecko odchowane, długów brak, nie czuję przymusu opiekowania się innymi - nie ma ludzi niezastąpionych. 

Bardziej wierzę, że po śmierci jakaś forma energii, nazywana duszą, może gdzieś przebywać by łączyć się z wszechświatem, a potem ewentualnie łączyć z inną formą materialną. O ile to w ogóle możliwe. Od jakiegoś czasu uważam wręcz, że człowiek koniecznie chce nadać swojemu istnieniu jakiś większy sens, a tak faktycznie przestaniemy istnieć, jak każda inna forma życia na ziemi. Skoro słonie, małpy czy psy zataczają koło w łańcuchu pokarmowym naszej planety, to czy my, jako ludzie, naprawdę musimy być tacy nadzwyczajni? Skąd ta duma i pycha?

Pozbawiona strachu z powodu śmierci  kierują energię na uprzyjemnianie sobie życia. Można się obawiać chorób, bólu i cierpienia, tylko po co się martwić czymś, co nigdy może się nie wydarzyć? Tylu rzeczy w życiu się bałam i wcale się nie sprawdziły. Żałuję że  nie spożytkowałam tej energii na dbanie by wszystko było jak najlepiej. Na obecnym etapie nie zawracam sobie głowy strachem o przyszłość. Kłopoty będę rozwiązywać w miarę jak będą się pojawiać, a gdyby było naprawdę źle, to pięknie podziękuję za to co już otrzymałam i kupię kilka opakowań tabletek nasennych :)

Wszystko ma jakiś kres, nawet tak nadzwyczajna osoba jak ja xDDDDD


eszaa napisał(a):

CiazaSpozywcza napisał(a):

Boję się momentu śmierci, nie chce przechodzić przez to doświadczenie. W ogóle żałuję, że się urodziłam, czasem wolałabym w ogóle nie istnieć. Życie to pasmo cierpienia i problemów przeplatane ulotnymi chwilami szczęścia. Ciało to źródło bólu, nawet najzdrowszego czasem coś boli, w dodatku z wiekiem to ciało się zużywa i zawodzi coraz bardziej. Myśl o śmierci sprawia, że wszystko staje się dla mnie bez sensu, a z drugiej strony czasem myślę o niej z ulgą, bo wtedy nie trzeba się już będzie niczym martwić i nic nie będzie bolało. Jestem niewierząca, może gdybym wierzyła, to byłoby mi łatwiej to wszystko zaakceptować, ale nie potrafię uwierzyć w coś, co nie zostało potwierdzone naukowo.

myślałam tak kiedy miałam depresje. zbadaj sie pod tym katem

Też myślę, że to wygląda depresyjnie. Ludzie wierzący również  miewają depresję :)

nie boje sie kazdy umrze,jeden wczesniej inny bedzie si emeczył do 100

Generalnie nie myślę o tym- to jest jedna z tych rzeczy na które nie ma się wpływu. Najbardziej boje się chorób, które mogą pojawić się przed śmiercią. No i zakopania żywcem- tego chyba najbardziej. Czasami zastanawiam się jak to jest mieć ostatni oddech. Moja babka ma prawie setkę i jak widzę jak co roku jest coraz gorzej z nią, to dochodzę do wniosku, że życzenie komuś 100lat  jest okrutnym żartem. Nie powinno się za długo żyć.

Annea17 napisał(a):

eszaa napisał(a):

CiazaSpozywcza napisał(a):

Boję się momentu śmierci, nie chce przechodzić przez to doświadczenie. W ogóle żałuję, że się urodziłam, czasem wolałabym w ogóle nie istnieć. Życie to pasmo cierpienia i problemów przeplatane ulotnymi chwilami szczęścia. Ciało to źródło bólu, nawet najzdrowszego czasem coś boli, w dodatku z wiekiem to ciało się zużywa i zawodzi coraz bardziej. Myśl o śmierci sprawia, że wszystko staje się dla mnie bez sensu, a z drugiej strony czasem myślę o niej z ulgą, bo wtedy nie trzeba się już będzie niczym martwić i nic nie będzie bolało. Jestem niewierząca, może gdybym wierzyła, to byłoby mi łatwiej to wszystko zaakceptować, ale nie potrafię uwierzyć w coś, co nie zostało potwierdzone naukowo.

myślałam tak kiedy miałam depresje. zbadaj sie pod tym katem

Też myślę, że to wygląda depresyjnie. Ludzie wierzący również  miewają depresję :)

Niektórzy maja taki charakter, poglądy. Ja też jestem antynatalistką, mam problemy, ale depresji raczej nie. Lubię żyć, ale jakbym się nie urodziła to uważam, że żadna strata, nie wiedziała bym przecież, że mnie nie ma. A życie też uważam za w większości walkę z przeciwnościami i cierpienie, ciągle coś. Ostatnio to jestem zawalona robotą, a jeszcze choroba babci, ojca, problemy psychiczne wujka, problemy mojej ciotki, a jej mi też bardzo szkoda, i jeszcze kilka życiowych problemów. Szłam wczoraj między polami pszenicy, świeciło słońce, i było tak pięknie, ale nawet na taki spacer nie mam czasu, bo ciągle trzeba jakiś kryzys gasić. I sobie myślałaś jeszcze, że na jeden dzień szczęścia to miesiąc zmartwień. Próbuję tak po stoicku przyjmować co życie daje i czego się zmienić nie da, pracować nad tym co się da, ale bywa, że już wszystkiego mam po dziurki. 



Ostatnio to jestem zawalona robotą, a jeszcze choroba babci, ojca, problemy psychiczne wujka, problemy mojej ciotki, a jej mi też bardzo szkoda, i jeszcze kilka życiowych problemów. Szłam wczoraj między polami pszenicy, świeciło słońce, i było tak pięknie, ale nawet na taki spacer nie mam czasu, bo ciągle trzeba jakiś kryzys gasić. I sobie myślałaś jeszcze, że na jeden dzień szczęścia to miesiąc zmartwień.

Nie masz lekko więc wcale się nie dziwię takiemu nastawieniu i konkluzjom. Jeśli mimo tego starasz się zachować stoicyzm to masz bardzo dobry charakter  i dużą siłę woli.
Mnie w takich okresach ratowała filozofia, zwłaszcza Sokrates. Wolę wówczas powtarzać sobie jego sentencję " Radości i smutki ludzkie mijają jak fale morza". I jeśli to Cię pocieszy ...może podobnie jak ja najlepszą będziesz mieć trzecią fazę życia ;)

Na ten temat mogłabym chyba książkę napisać...

Ogólnie pamiętam lekcję religii pod koniec 6 klasy. Ksiądz (uwielbiałam go jako nauczyciela) mówił o tym, że tak naprawdę dopiero teraz zaczynamy żyć świadomie. I wtedy pomyślałam po raz pierwszy, że mam już 12 lat... że mam już AŻ 12 lat... I to od tego momentu zaczęłam się bać śmierci i myślę o tym codziennie. Najgorszy jest moment, gdy już kładę się spać. Wtedy jestem zupełnie sama z moimi myślami i dosłownie wpadam w panikę, płaczę i nie mogę się uspokoić...

Teraz mam prawie 27 lat. Ciągle słyszę, że jestem młoda i powinnam cieszyć się pełnią życia. Ale ciągle myślę o tej śmierci i w ogóle nie cieszę się z życia. Boję się tego momentu umierania, bólu, nieistnienia itp. To mnie przeraża. Teraz zamiast się cieszyć i korzystać z życia to w momencie, gdy coś mnie zaboli to myślę o najgorszej chorobie, po której i tak czeka mnie śmierć. Codziennie myślę, że po co mam się starać, po co mam coś zrobić, bo przecież to i tak bez sensu, bo i tak mnie w pewnym momencie nie będzie. Myślę też, że nie chciałabym chyba w ogóle się urodzić...


Ciężki temat. Nie pociesza nawet fakt, że każdy kiedyś umrze. No ale co zrobisz...

Absolutnie nie boję się śmierci jako śmierci. Staram się być dobrym człowiekiem i uważam, że jednak "szalkę z dobrem" mam o wiele cięższą niż tę ze złem - a że każdy jest ułomny z jakąś karą się oczywiście liczę ale nie tą nieodwracalną. Tak, pomaga mi w tym wiara chociaż w życiu miałam różne okresy buntu, życie nas nie oszczędzało a wtedy człowiek szczególnie młody pyta "dlaczego". Zresztą, nie oszczędza nas do dzisiaj ale od wypadku już wiem, że dalszy ciąg jest na pewno i to mi wystarczy. Nie mniej "niefajni" ludzie mogą się kiedyś bardzo zdziwić. 

Boję się natomiast tego, co może towarzyszyć wiekowi, chorobie - bycia ciężarem dla rodziny, przewlekłego bólu, świadomości umysłu bez sprawności ciała - tego nie chcę, bo to właśnie miałam po wypadku. Wtedy podjęłam walkę tylko dla córki - była malutka (ponad 3 latka) nie chciałam, żeby oglądała matkę w wydaniu "warzywko". Teraz wolałabym w takim stanie po prostu życie tu na ziemi zakończyć. Córka ma kilkanaście lat, zaopiekowania już potrzebuje mniejszego, jest mądrą dziewczyną i brak matki na pewno by odczuła ale już nie tak bardzo jak kiedyś. 

A sama śmierć? Na rękach umarły mi dwie najbliższe osoby - samego momentu śmierci życzę sobie takiego jaki miały one, nie ma się czego bać. A jeszcze chętniej chciałabym mieć taką śmierć jak nasz znajomy - zapalony grzybiarz. Przyjechał do domu bardzo szczęśliwy po udanym grzybobraniu i kilkugodzinnym bieganiu po lesie, napił się herbatki, na moment zdrzemną przed obiadem i okazało się, że to jednak moment nie będzie.

Pasek wagi

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.