Miałam zacząć odchudzanie od stycznia, ale nie ma na co czekać. Przez święta trzy kilo na plusie, więc mobilizacja na maksa.
Bez rewolucji w jadłospisie, bo najgorsze co może być, to przygotowana rozpiska i jedzenie tego na co nie ma się ochoty. Takie sposoby już za mną.
Teraz to co się sprawdza, czyli jedynie słuszna dieta... MŻ, czyli mniej żreć i liczyć kalorie. To zawsze działa. Nacisk dodatkowo na ograniczanie węgli.
Menu mam raczej monotonne, ale jak mi coś zasmakuje mogę jeść na okrągło.
Na śniadanie keto chlebek z dżemem bez cukru.
Obiady rożne, ale zawsze w środę i niedzielę mięsko z surówką, bez ziemniaków.
Kolacje to jogurt z owocami/bez bananów/ i z dodatkami typu płatki migdałowe, odżywka białkowa, pyłek pszczeli.
Dziś dzień wyszedł tak:
ŚNIADANIE 329kcal, bo dojadłam bananem/jutro spróbuje się powstrzymać/
OBIAD 560kcal-placki twarogowe z dżemem
KOLACJA 499kcal
i mleczko do kawy 297kcal- z tego nie zrezygnuję
No i aktywność: spacer z psem i na zakupy do Biedronki:5800kroków i 20 minut na bieżni, na której spaliłam ledwo 150kcal, ale dobre i to.
Mam nadzieję, że jutrzejsza poranna waga nie wywoła już palpitacji serca, jak dziś, kiedy zobaczyłam równe 77kg🐷