Jeszcze do niedawna nie miałam pojęcia co to cpm, czy ppm. Nie sugerowałam sie nimi, nie zaprzątałam głowy.Teraz kaloryczność według powyższych, spędza mi sen z powiek. Czy potrzebnie?
Kiedyś nie tyłam od listka sałaty, nie ważyłam się wcale i jadłam niezdrowo.Ważyłam koło 62kg i czułam się świetnie z tą wagą. Nie tyłam.Trzymałam wagę pijąc słodkie napoje, jedząc kluski z białej mąki i smażoną w głębokim tłuszczu kiełbasę. Rano zamiast śniadania była kawa, koło piętnastej obiad, potem kawa i coś słodkiego i niedietetyczna kolacja, po której albo jabłka, albo coś słodkiego. W niedzielę obowiązkowo ciasto, i to bynajmniej nie dietetyczne. Nie liczyłam kalorii, nie ćwiczyłam, nie przejmowałam komponowaniem zdrowych posiłków. Nie tyłam.Trzy razy byłam w ciąży, w każdej przytyłam 15-20 kilo i po każdej waga bez problemu wracała do normy. Sama.
Potem nie wiedzieć czemu waga zaczęła rosnąć, coś po trzydziestce. I zaczęła sie przygoda z odchudzaniem, która nie ma końca. Im zdrowiej jem, tym trudniej schudnąć. Im więcej zasad zdrowego odżywiania wprowadzam w życie, tym jest jakby bardziej pod górkę.
Jeszcze niedawno odchudzając się z dietetyczką, trzymając się posiłków w granicach 1300kcal, zjadałam dodatkowo codziennie kilka pączków, albo solidny kawałek tortowego ciasta (pracowałam w piekarni, więc kusiło). Oczywiście, że nie chudłam, ale i nie tyłam. Czyli nie jest tak źle z tym moim metabolizmem.
Wniosek jest prosty- za mało jem. Eureka :)
może za zdrowo? za regularnie?